Rozwój wirtualnej waluty bitcoin oraz sieci Tor sprawiły, że każdy może zostać ofiarą internetowych przestępców. Wystarczy chwila bezmyślności i/lub nieuwagi…. Oraz – oczywiście – stworzony dla wirusów system Microsoft. W dokumentach Microsoft Office można zamieścić skrypty (makra), które powinny służyć usprawnieniu redagowania i przetwarzania treści. Niestety pozwalają także ściągnąć z internetu i uruchomić wirusa. Pojawiły się wykorzystujące to wirusy, które szyfrują wszystkie pliki na których może nam zależeć (teksty, prezentacje, zdjęcia). Jednym z nich jest szalejący w Polsce wirus Locky (strona poświęcona programowie Kaspersky, ale inne antywirusy też sobie radzą).

Szyfrowanie jest tak mocne (kluczem asymetrycznym RSA), że praktycznie nie ma sposobu na złamanie szyfru. Jednak po uiszczeniu odpowiedniej opłaty dostajemy klucz deszyfrujący. Komunikacja między przestępcą a ofiarą odbywa się przez sieć Tor, a należność płacimy w bitcoinach. Obecnie jest to 4BTC – czyli przy obecnym kursie wymiany około 8tys PLN. Dużo – ale jeśli potraktujemy to jako opłatę za przyspieszony kurs bezpieczeństwa internetowego, to może się opłaci? Przy okazji dowiemy się:

- że ciekawość to pierwszy stopień do piekła: nie otwiera się załączników do maili otrzymanych z nieznanych źródeł, lub z podejrzaną treścią;

- że niektóre metody szyfrowania i transmisji danych są naprawdę bezpieczne;

- jak komunikować się poprzez sieć Tor;

- jak posługiwać się walutą Bitcoin;

- że może warto rozważyć przejście na system Linux Ubuntu – którego twórcy nie są tak łaskawi dla przestępców jak Microsoft.

Najnowsze wersje Microsoft Office mają domyślnie wyłączone wirusy. Jednak Locky potrafi zarazić także posiadaczy takich programów. Użytkownicy bowiem potrafią bezmyślnie włączyć uruchamianie makr. Poza tym pojawiły się maile w których przestępcy uprzejmie proszą o uruchomienie wirusa – zapewniając, że to ważna informacja (na przykład potwierdzenie internetowej płatności).

 


Wojewoda lubelski uznał, że pałacyk w Gardzienicach nie podlegał działaniu dekretu PKWN z 1944 roku. Uzasadnienie to piękny przykład kazuistyki godnej III RP: Konfiskacie podlegały wyłącznie nieruchomości rolne, gdy tymczasem osoby, które pracowały w rolnictwie nie mieszkały w pałacu, ani na terenie zespołu pałacowo-parkowego, tylko w części gospodarczej.

Przykład jakich w Polsce wiele i w zasadzie nie ma się nad czym rozwodzić. Skoro Polska ma płacić Radziwiłłom za dziesiątki tysięcy hektarów, które pozostały poza granicami kraju, to czemu nie miałaby zwrócić jakiegoś pałacyku? Prawo prawem, ale sprawiedliwość („Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna”) musi być po stronie „elit” – bo jak nie to poskarżą się w Brukseli.

Sprawa Gardzienic jest ciekawa z innego względu: trzy lata temu zakończył się gruntowny remont pałacu. Prace pochłonęły prawie 20 mln zł (17 mln zł pochodziło ze środków unijnych). Wojewoda pytany dlaczego zwlekał z decyzją do końca remontu stwierdził, że nikt nie kazał właścicielom (Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”) tam inwestować. Nie kazał, ale dał na remont środki (Ministerstwo Kultury). Za niegospodarność oczywiście nikt nie odpowie, bo co by to było, gdyby za marne 20mln miała w Polsce władza odpowiadać?

Najważniejsze jest jednak w tej historii coś innego: szczęśliwymi spadkobiercami są Rzewuscy. Z tego rodu pochodził Seweryn Rzewuski – wyjątkowy zdrajca, gotów dla prywaty sprzedać Ojczyznę. Jeden z przywódców targowicy. „Sprawiedliwość” dla spadkobierców sprzedawczyka jest więc bardzo na czasie.

Ponoć dzieci nie odpowiadają za grzechy ojców. Ale do majątków tych ojców mogą się przyznawać? Teza, że dzieci nie odpowiadają za grzechy ojców budzi wątpliwości. Jednak dziedziczenie nazwiska i majątku zdrajcy to przecież kwestia woli. Może więc „dziedziczenie hańby” byłoby w polskich warunkach tamą dla tradycji zdrady? Wiązanie hańby z nazwiskiem, a nie osobą miałoby działanie terapeutyczne. Zwłaszcza, że z osobistą odpowiedzialnością za haniebne czyny są w III RP duże problemy. Polscy sędziowie przeszli samych siebie (czego ta banda jeszcze nie wymyśli?), pisząc skargę do ministra Ziobry. Bo dziennikarze wypominając przeszłość jednemu z ich kolegów sprawili mu przykrość i ten stres zdaniem sędziów przyczynił się do ataku serca u staruszka. I nie jest to żadne „granie trumnami” ani „ferowanie wyroków”. Bo to przecież pochodzi z samej krynicy sprawiedliwości. Brzydcy dziennikarze zamiast pokajać się i obiecać, że więcej sprzedawczykom przykrości robić nie będą, chcą skarżyć sędziów do sądu! O przysłowiu „kruk krukowi oka nie wykole” nie słyszeli?

Internet to doskonałe narzędzie dla społecznej dydaktyki. Baza informacji o wszystkich czynach i rozmowach „elit” może być praktycznie utrwalona na wieki. Polskie prawo dopuszcza w pewnym zakresie przetwarzanie także informacji o więzach rodzinnych (osób publicznych). Skoro „elita” nie ma sobie nic do zarzucenia, to na pewno ich dzieci, wnuki i prawnuki z dumą będą opowiadać, jak to przodkowie donosili na Polskę, jak oskarżali Polaków o antysemityzm i tępili wszystkie próby suwerennych działań. Hańba (lub chwała) na wieki….

 

Witold Waszczykowski udzielił wywiadu w którym odniósł się do gróźb Prezydenta Rosji: „Prezydent Władimir Putin powinien doskonale wiedzieć, że tarcza antyrakietowa w Polsce nie ma żadnego odniesienia do rosyjskiego bezpieczeństwa. Ten system ma bronić Europy przed atakiem rakietowym z Bliskiego Wschodu”. Dobrze, że nie powiedział o obronie przed Europy przed Marsjanami.

Temat „tarczy antyrakietowej” pojawił się jeszcze w czasach Reagana – jako część projektu „Gwiezdnych Wojen”. Miał on na celu złamanie równowagi sił i umożliwienie strategii, o której często ostatnio mówi amerykański analityk George Friedman: USA może zaatakować każde państwo, a żadne państwo nie może zaatakować skutecznie USA.

Mariusz Marchliński z Portalu Spraw Zagranicznych pisał w 2007 roku: Federacja Rosyjska jako drugie byłe mocarstwo światowe ma prawo obawiać się o swoje bezpieczeństwo tym bardziej, że Waszyngton wyraźnie dąży do instalacji poszczególnych części tarczy rakietowej w strategicznych punktach geograficznych. W Gruzji ma być wybudowany radar i jeśli będzie posiadał daleki zasięg to umożliwi Amerykanom doskonałą obserwację ruchów wojsk rosyjskich w południowej części Rosji. Dodatkowo dzięki takiemu rozwiązaniu Amerykanie będą mieli „jak na tacy” region Azji Środkowej wraz z basenem Morza Kaspijskiego, bogatego w złoża ropy naftowej i gazu ziemnego. Z kolei ze strony ukraińskiej można dostrzec pewne sygnały o gotowości Kijowa do współpracy w dziedzinie produkcji jednego z elementów tarczy. Potencjalny udział Ukrainy w amerykańskim projekcie wzmocni pozycję Stanów Zjednoczonych wobec Rosji.

Jeszcze ciekawsze informacje opublikował tygodnik Polityka: „Theodore Postol, który obnażył manipulacje Pentagonu przy Patriotach, skalkulował czasy dolotu antyrakiet z Redzikowa i nałożył je na trajektorie rosyjskich pocisków międzykontynentalnych w drodze do Ameryki. Z jego wyliczeń wynika, że tarcza, jeśli zaczęłaby działać, będzie w stanie strącić każdy rosyjski pocisk atomowy wystrzelony na zachód od Uralu, gdzie stacjonuje większość strategicznego arsenału rosyjskiego. Pentagon podważa te kalkulacje, ale odmawia pokazania własnych, które obaliłyby wersję Postola. Zamiast tego przysłał do jego biura wywiad, by ustalił, skąd fizyk z MIT ma zastrzeżone dane o pocisku przechwytującym”.

Czemu więc Waszczykowski robi z siebie idiotę?
Rosja oczywiście odpowie na te działania NATO. Prawdopodobnie dojdzie do zerwania traktatu o redukcji rakiet średniego zasięgu i rozpoczną się przygotowania do wojny w Europie o której marzy George Friedman. Wszystko w imię bezpieczeństwa.

 

W różnych testach spotyka się zadanie polegające na wskazaniu jaki element nie pasuje do obrazka. Gdyby obrazkiem była współczesna Polska (III RP), to na pewno nie pasuje do niej obecny rząd. Przyczyn tego niedopasowania można wskazać wiele. Najważniejsza jest jednak główna idea determinująca naszą historię po roku 1989, którą jest „doganianie zachodu” (ponoć już dogoniliśmy Grecję). Jak tu mówić o doganianiu, gdy zaczynamy podążać własną drogą?

Nie można tak po prostu przekreślić ćwierćwiecza własnej historii.

W ciągu tego ćwierćwiecza zabawy w „doganianie” odrzuciliśmy wszystko, co stanowiło unikalne bogactwo Polski. Bo skoro doganiane kraje tego nie mają – to nie jest nic warte. Gdy w czasach Gierka zaczęło brakować żywności (a przecież Polska nadal była państwem rolniczym) – żartowano, że gdyby PRL był na Saharze, to brakowałoby piasku. Na tej samej zasadzie wielkim problemem dla III RP stał się wyż demograficzny lat 80-tych. Ale udało się tych ludzi przegonić – więc jest ok. Mieliśmy tradycyjne rolnictwo oparte o wielopokoleniowe rodziny. Wielki problem. Tak samo jak górnictwo, które do dzisiaj pozostaje nie rozwiązanym problemem. Do zniszczenia. Przodownik w tym niszczeniu – Leszek Balcerowicz dostał za swe niszczycielskie dzieło order Orła Białego. I to miało sens.

Obecna „dobra zmiana” sensu nie ma żadnego. Próba budowy dobrobytu podkopuje podstawy polskości. Bo przecież Polacy są znani z narzekania. A na co mieliby narzekać, gdyby im było dobrze? Działania rządu Beaty Szydło opierają się na rzetelnej diagnozie sytuacji (przedstawionej w Planie Morawieckiego) – dlatego stwarzają niebezpieczeństwo powodzenia. Słuszne zatem jest oburzenie ekonomistów. Oni podobnie jak prawnicy pod wodzą Rzeplińskiego – na pewno przejdą do historii jako przodownicy walki o „demokratyczną Polskę”.

Polskie społeczeństwo przypomina zaś pochód pierwszomajowy. Przodowników popierają artyści – często ci sami, którzy popierali słuszny kierunek wyznaczony przez towarzysza Gierka.

Ówcześni „uśmiechnięci studenci” dzisiaj stanowią aktyw KOD’ziarzy. Wszystko pasuje do obrazka. Andrzej Duda miał wówczas 3 lata, a Beata Szydło 12. Co oni mogą wiedzieć o Polsce? Zniszczyć zdeptać i zapomnieć. To jest ostatnie zadanie aktywu z lat 70-tych. Trzeba zrobić coś dla Daniela Olbrychskiego – on nie tylko pięknie prezentował się na pochodzie, ale i brawurowo odegrał Kmicica. Uszczęśliwi się też jego mentora Wajdę wraz z resztą jego wychowanków. Szczęśliwi będą Kaja i Hołdys. Nasi uczeni ze spokojem wrócą do przepisywania wiekopomnych dzieł z obcych źródeł i zbierania punktów na tytuły i emerytury. Słowem – będzie jak dawniej.

Oni wszyscy nie mogą się mylić – jak orzekł niedawno w TVP Info artysta młodszego (?) pokolenia – niejaki Skiba. To jest artysta na miarę III RP (miś który odpowiada żywotnym interesom całego społeczeństwa - na skalę naszych możliwości). Masz rację Misiu. Nie mylą się: w ten sposób to my nigdy tej Europy nie dogonimy.

Bagladesz był dotąd znany głównie z tego, że jest regularnie niszczony przez wielkie powodzie (co prawda dzieje się tak od zawsze, ale teraz to dzieje się z powodu zmian klimatu ;-)).

Niedawno jednak o Bangladeszu stało się głośno z innego powodu: ten biedny kraj został okradziony na kwotę około 100 mln USD. Początkowe wiadomości (BBC) sugerowały, że to poziom bezpieczeństwa godny trzeciego świata ułatwił włamanie do banku centralnego.

Potem okazało się jednak, że pieniądze znikły z konta banku w Nowym Jorku. Organizacja SWIFT obsługująca transfery międzynarodowe odrzucała jednak sugestie, że to ich system został złamany. Jednak wkrótce kolejne pojawiły się informacje o kolejnych bankach, zaatakowanych w taki sam sposób. Obecnie już cztery banki są poszkodowane (Bangladesz, Ekwador, Wietnam, Filipiny). I nie ma wątpliwości co do tego, że za kradzieżami stoi grupa hakerów "Lazarus". Symantec twierdzi, że są oni powiązani z Korą Północną.

Prezes SWIFT Gottfried Leibbrandt przyznał, że hakerzy Lazarusa są w stanie przełamać system zabezpieczeń. Włamanie do sieci SWIFT to bez wątpienia rekord świata w hakerskiej działalności. Ten system jest bowiem używany do bezpiecznego (;-)) transferu pieniędzy.