Renomowane czasopismo The Economist znów wieszczy katastrofę gospodarczą Rosji. Tym razem jednak dopiero za dwa lata. Poza wskazanymi w poprzedniej notce dotyczącej propagandy ekonomicznej czynnikami analizowanymi, zwraca się uwagę na duże zadłużenie rosyjskich przedsiębiorstw: 500mld USD. Przy słabym rublu (notabene rubel nadal się umacnia i jego kurs wrócił do poziomu z początku listopada), przedsiębiorstwa miałyby problem ze spłatą kredytów. Czy jednak to powinno martwić Putina? Rosję stać na to, aby wspomagać przedsiębiorstwa w takiej sytuacji. Oczywiście nie za darmo. Putin może kontynuować strategię skupiania w ręku państwa udziałów w gospodarce, wzmacniając państwo i zwiększając jego udziały. Może więc się okazać, że Putin prowadzi wojnę ekonomiczną z głupkami, którzy wzmacniają tylko jego pozycję. Na dodatek dano mu do ręki silny oręż: sankcje (Polska mogła je odczuć dobitnie). W innych warunkach musiałby się liczyć z instytucjami międzynarodowymi. Teraz ma o wiele większą swobodę (właśnie zdjęto embargo na gruzińskie wino, a nałożono na żywność z Białorusi.

W każdym razie samą propagandą tej wojny wygrać się nie da. Minister Ławrow mówi twardo o powrocie do współpracy z UE: to już nie będzie wyglądało tak jak kiedyś – kiedy to UE dyktowała warunki! Tymczasem Polacy łudzą się, że „Sankcje za mocno szkodzą Rosji? Moskwa chce wrócić do rozmów z Unią” (tak brzmiał pierwotnie tytuł podlinkowanego artykułu).

Po latach propagandy za przyjęciem euro, pojawił się wreszcie profesjonalny raport na temat korzyści i zagrożeń. Opracował go Narodowy Bank Polski.  Treść raportu analizuje Marek Pielach na portalu obserwatorfinansowy.pl:

Realne jest ryzyko, że polityka pieniężna prowadzona we Frankfurcie przez Europejski Bank Centralny będzie szła w kierunku niekorzystnym dla Polski. Mamy bowiem niski poziom PKB na głowę mieszkańca oraz niski poziom cen i wynagrodzeń. Dystans do strefy euro mierzony PKB per capita w cenach bieżących wynosił w 2013 roku aż 65 proc., a stawki godzinowe polskich pracowników odpowiadały tylko 29 proc. średniej płacy w strefie euro.


Warto przeczytać całość tej analizy. Miejmy nadzieję, że przeczytają to także politycy.

Niestety na początek wzięli się za to dziennikarze przerabiając jak wszystko na propagandę: Raport NBP: Wejście do strefy euro to szansa dla Polski.

Na tym  samym portalu (ObserwatorFinansowy) ciekawa jest też analiza proponowanej przez premiera Piechocińskiego drogi Danii do strefy euro.

 

Odejście Tuska na wysokie stanowisko UE zbiegło się w czasie z powrotem tematu przyjęcia przez Polskę euro. Wywołało to plotki o tym, że Tusk złożył jakieś obietnice w zamian za stanowisko. W każdym razie wiemy już, że nia ma w tym żadnych przypadków. Portal bloombergbusinessweek.pl komentuje słowa nowego ministra spraw zagranicznych na temat euro:

 

Mało kto wie, że słowa te nie znalazły się w wystąpieniu szefa dyplomacji przypadkiem. I nie chodzi o to, by po raz setny powtarzać to, co politycy mówią od dawna. Chodzi o to, by partnerom z UE wysłać jasny sygnał: tak, pamiętamy o euro.

 

Od jakiegoś czasu podczas nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami UE coraz częściej spotykamy się z pytaniami, jakie Polska ma plany w sprawie wprowadzania u siebie euro – mówi „Businessweekowi" jeden z wysokich rangą polskich dyplomatów z Brukseli. Mało tego, pytania te coraz częściej pojawiają się wraz z sugestią, że nasz kraj, który uznawany jest w Unii za poważnego gracza i wskazywany jest jako jeden z jej liderów gospodarczych, powinien w końcu złożyć w sprawie euro jasną deklarację. – Takie przynajmniej jest oczekiwanie – mówi dyplomata. A jak wynika z naszych informacji, z podobnymi sugestiami spotykają się już nie tylko europosłowie czy dyplomaci, ale również ministrowie. – Usłyszałem, że to by pomogło nie tylko pozycji Polski, ale też samej strefie euro, która próbuje jakoś przezwyciężyć problemy i wyjść na prostą. Po zadyszce potrzebuje jakiegoś impulsu – dodaje.

 

Kiedyś politycy każdy idiotyzm tłumaczyli „wymogami Unii Europejskiej”. Teraz coś się zmieniło. Udają, że prowadzą suwerenną politykę.

 

 

Publikacje polskich ekonomistów i dziennikarzy ekonomicznych podważają sens ekonomii jako nauki. Polska ekonomia to pewien rodzaj magii na usługach propagandy. W starożytności różni wróżbici i prestidigitatorzy zachowywali podobny związek z rzeczywistością i podobnie posługiwali się magicznymi przedmiotami. Dla ekonomisty podstawowym przedmiotem magicznym są dane „przetwarzane” w arkuszu kalkulacyjnym.

 

Oto trzy bieżące przykłady na poparcie powyższej tezy:

 

1. Trwa realizacja projektu, który powstał w restauracji „Sowa i przyjaciele”, zasilenia rządu III RP pieniędzmi z NBP. Medialne przykrycie obejmuje nie tylko wykorzystanie zamieszania z wyborami, ale też publikacje przygotowujące do zawieszenia monetarystycznych dogmatów: niezależności banku centralnego oraz zakazu finansowania przezeń potrzeb pożyczkowych rządu. Publikację w „Rzeczpospolitej” artykułu podważająca sens tej doktryny można by przyrównać do podważania sensu ochrony życia przez „Gościa Niedzielnego”.

 

Po objęciu kontrolą KNF niektóre SKOK'i mają problemy. Trwa ich przejmowanie przez banki. Według PAP SKOK im. Kopernika (który już rok temu był określany jako „Czarna owca w rodzinie”) w 2013 roku wypracował 96,4 mln zł przychodów i 913 tys. zł zysku netto. W pierwszej połowie 2014 roku przychody wyniosły 42,2 mln zł, a zysk 10,9 mln zł.

 

Krajowe SKOK-i znajdują się obecnie w trudnej sytuacji kapitałowej. Z danych KNF wynika, że przeterminowane kredyty i pożyczki w sektorze SKOK na koniec czerwca tego roku stanowiły 37,9 proc. całego portfela kredytowego. Współczynnik wypłacalności sektora na koniec czerwca 2014 r. sektora wynosił -0,42 proc., podczas gdy norma ustawowa wynosi 5 proc. 24 kasy mają współczynnik wypłacalności powyżej 5 proc., natomiast 31 kas poniżej wymogów, przy czym w przypadku 13 kas jest on ujemny.

 

Już przy poprzednich przypadkach przejęć, Kasa Krajowa zwracała uwagę na zbędne zaangażowanie banków: w ciągu 20 lat istnienia SKOK-ów w Polsce stosowano dwie podstawowe ich formy sanacji: autosanację i konsolidację kas.

 

Miliarder Bill Gross wsławił się tym, że fundusz inwestycyjny PIMCO, dla którego Gross pracuje, wypłacił mu na koniec 2013 roku rekordową premię: 290 milionów dolarów.

 

Premia była za okres, w którym kierowany przez Grossa fundusz odnotował straty:

 

 

Polski „Parkiet” tak posumował udział pana Grossa w tym osiągnięciu: Słynny zarządzający Pacific Investment Management Co. (Pimco) zwany „Królem obligacji” popełnił błędy za które zapłacili inwestorzy. Sformułował on fałszywą prognozę co do czasu i skutków ograniczania skupu obligacji przez amerykańską Rezerwę Federalną

 

W rezultacie tej pomyłki kierowany przez niego Pimco Total Return Fund w minionym roku zanotował największą stratę od prawie dwóch dekad.

 

Dawniej na święta można się było spodziewać kolędników. Teraz – jeśli tylko nie wyłączymy telewizora – na pewno zastukają lichwiarze. Można zauważyć taką prawidłowość, że im bliżej świąt, tym bardziej bezczelni lichwiarze. Na początek jak zwykle banki. Na przykład Eurobank reklamuje kredyt z gwarantowanym oprocentowaniem 5,9%. Gwarantowane to jest tylko to, że 5,9% nie ma się nijak do realnego oprocentowania.

Po wejściu na stronę kredyt-eurobank.pl od razu rzuca się w oczy mały haczyk: kredyt jest tylko „dla przelewających wynagrodzenie”. Ale to nie jest małymi literkami, więc to jeszcze nie to....

Jeśli masz do czynienia ze złodziejami, to trzeba czytać to co drobnym druczkiem: RRSO dla przykładu reprezentatywnego na dzień 01.10.2014 r. przy całkowitej kwocie kredytu 10 000 zł dla 60 miesięcy z prowizją i opłatą przygotowawczą łącznie w kwocie 414,99 zł, z oprocentowaniem 5,9 % wynosi 20,46%. RRSO uwzględnia pełny pakiet ubezpieczeń (łączny koszt: 2 971,89 zł). Rata miesięczna kredytu wynosi 258,18 zł a całkowita kwota do zapłaty: 15 491,03 zł.

No to jakie w końcu jest to oprocentowanie: 5,9 czy 20,46?

RSSO to zgodnie z definicją „rzeczywista roczna stopa oprocentowania”. Wstawmy więc zgodnie z regułami semantyki definicję w miejsce terminu i otrzymujemy:

rzeczywiste roczne oprocentowanie kredytu z oprocentowaniem 5,9% wynosi 20,46%”.

To bez wątpienia wielkie osiągnięcie i właśnie to bank powinien reklamować!!!!

Tesla jest perspektywiczną firmą, która produkuje samochody elektryczne. Jej wartość jest wyceniana na 30mld USD. Apple zaś posiada nieprzebrane zasoby gotówki ($155 mld) i praktycznie nieograniczony dostęp do kredytu. Dlatego mógłby bez problemu kupić Teslę. Od dłuższego czasu odzywają się głosy różnych ekspertów od wydawania nie swoich pieniędzy, że ta transakcja powinna nastąpić. Dlaczego?

 

Po pierwsze – bo wszyscy w Dolinie Krzemowej coś kupują, więc dlaczego Apple miałby być wyjątkiem. Po drugie spekulanci obracający akcjami Apple chcieliby zarabiać jeszcze więcej. Nie ma dla nich większego znaczenia to, jaka cząstka bogactwa firmy jest w ich posiadaniu. Liczy się dynamika. A poniższy wykres nie wygląda tak jak by sobie wymarzyli.

 

 

Wykres ten pokazuje dynamikę wzrostu dochodów Apple.

 

W przypadku Tesli mamy stały wzrost dynamiki. I choć poziom dochodów nie jest tak wysoki, jak dla Apple, to się może niedługo zmienić. Czy samochody z logiem jabłuszka będą sprzedawały się tak jak smartfony? Wszystko zależy od polityków. Jeśli cena ropy będzie  rosła, a klimat nie zacznie się zbytnio ochładzać (to znaczy woda w Bałtyku nie zamarznie), to przed Teslą świetlana przyszłość. Na razie te samochody w Polsce można kupić za od 230 do 411 tysięcy (sprzedano 8 sztuk).

 

Zakup Tesli przez Apple może stworzyć w przyszłości wielkiego giganta, który będzie dysponował nieograniczonymi funduszami.

Trudno zrozumieć dlaczego inteligentni ludzie dają takie tytuły informacjom jak: „Rubel dramatycznie w dół. Panika w Rosji”. Dramat i panika. Gdzie? W Rosji. Skąd to wiadomo? Za źródło wiadomości podano TOK FM i Financial Times. No to musi być prawda.

W świecie realnym wygląda to tak: po zmianie polityki banku centralnego kurs rubla w stosunku do dolara osłabł jakieś 7-8%. Od piątku nastąpiła stabilizacja i kursy wahają w okolicy 1%. Jak będzie dalej tego nikt nie wie, ale „eksperci” muszą coś pleść. Bez jakichś dramatycznych zdarzeń nie powinno być żadnej „paniki”. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do redaktorków FT większość Rosjan nie ma w bankach dużych oszczędności, które chcieliby wycofywać.

W świecie medialnym wygląda to tak: Eksperci twierdzą, że prawdziwa panika może rozpocząć się w poniedziałek, kiedy Rosjanie zaczną wycofywać ruble z kont bankowych. Notowania waluty są bardzo słabe, w piątek euro po raz pierwszy przekroczyło 60 RUB, zaś kurs dolara wyniósł rekordowe 46 RUB. Bank centralny ostrzegł przed zagrożeniem dla stabilności systemu finansowego, zaś w oczach ekonomistów to "panika na wielką skalę".

 

Autorem tezy o „panice na wielką skalę jest pewnie niejaki Dmitrij Polevoy z ING, który mówił: "To jest panika an wielką skalę, związana kryzysem walutowym w oparciu o samospełniającą się przepowiednię". Do oceny tej informacji dobrze byłoby jeszcze wiedzieć jak na rynku walutowym inwestował ING.

Natomiast to co według dziennikarzy było „ostrzeżeniem” przed zagrożeniem, w rzeczywistości było sygnałem, że Bank dostrzega zagrożenie i jest gotowy interweniować w dowolnym momencie. Zdaniem Rosjan "Wahania widzieliśmy w ciągu ostatnich dwóch dni [środa i czwartek] mają raczej charakter spekulacyjny i nie odpowiadają fundamentalnym warunkom rubla".

 

Na razie (poniedziałek, 10 czasu moskiewskiego) rubel się umacnia - około 2% i o panice nic nie słychać (może Rosjanie nie czytają FT, albo wyczytali tam coś innego...).

Większość europejskich gazet nie pozostawia suchej nitki na byłym premierze Luksemburgu i świeżo upieczonym szefie Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckerze, który jak ujawniło Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (ICIJ) musiał wiedzieć o doskonalonym latami systemie optymalizacji podatkowej w Luksemburgu.

Baza kilkuset firm, które korzystały z tego procederu zawiera 17 firm z Polski.



W Polsce samo korzystanie z rajów podatkowych nie jest nielegalne. Niezgodne z polskim prawem są natomiast wykonywane przy tym fikcyjne operacje. Jednak nikła jest szansa na wyciągnięcie z tego jakichkolwiek wniosków przez polskiego fiskusa.

 

Zobacz też: Drenaż Polski, Korupcja w Polsce

Zmiana polityki banku centralnego Rosji spowodowała, że kurs rubla wobec dolara spadł w dwa dni o kilka procent. Polskie media informują o tym ze zgrozą. „Rubel wciąż na równi pochyłej; rekordowy odpływ kapitału”, „Panika w Rosji. Rubel nurkuje, bank centralny przestaje bronić waluty”.

Teksty tych artykułów nie uzasadniają tezy o jakiejś katastrofie. Najwyraźniej redakcje ulegają stadnej propagandzie. Aby przeciwdziałać osłabianiu się rubla, bank centralny Rosji interweniował poprzez zmniejszanie rezerw walutowych. Teraz uznał, że lepiej zmniejszyć interwencje i pozwolić na to, by kurs waluty ustalił rynek.

 

Pojawiają się w tej sytuacji dwa pytania:

1. Co to oznacza dla przeciętnego Rosjanina?

2. Czy kurs może rzeczywiście wymknąć się spod kontroli i nastąpi finansowa katastrofa?

 

Współczesny system finansowy świata jest na tyle złożony, że precyzyjna odpowiedź na takie pytania jest niemożliwa. Oczywiście zapytani o to analitycy udzielają odpowiedzi. Jednak skala ich pomyłek świadczy o tym, że te odpowiedzi nie polegają na wyliczeniach, tylko zgadywaniu.

Stopy procentowe NBP to podstawowe parametry, od których zależy funkcjonowanie całej gospodarki. Sposób ich ustalania jest więc bardzo interesujący. Oczyma wyobraźni możemy zobaczyć te złożone symulacje komputerowe, uwzględniające wiele wariantów rozwoju sytuacji. Mędrcy z RPP w wolnych chwilach między parametryzacją modeli śledzą pilnie doniesienia o reakcjach na poprzednie. Dzięki współpracy z instytucjami międzynarodowymi mają dostęp do wielu danych, które są trudno dostępne dla zwykłych śmiertelników.

 

Tymczasem były wiceprezes NBP Krzysztof Rybiński ujawnia prozaiczną prawdę. Zmiany kursów zależą od czterech czynników: NBP stara się utrzymać inflację na poziomie około 2,5 procent, NBP stara się wspierać politykę rządu, czyli stwarzać warunki do solidnego wzrostu gospodarczego, o ile poprzedni cel nie jest zagrożony, NBP nie lubi zbyt dużej zmienności złotego i NBP nie lubi gdy PiS prowadzi w sondażach z PO (co ujawniło Wprost w taśmach prawdy).

 

Dlatego nie ma zaskoczenia, że stopy procentowe nie zostały obniżone. Bo w końcu osłabienie złotego i przewaga PO nad PiS w sondażach sugeruje brak takiej konieczności.

 

Może to i są żarty. Ale czy naprawdę można podejrzewać Jana Winieckiego i jego towarzyszy o coś więcej?

 

Dzięki osiągniętym wysokim standardom przez rządzącą partię, Polska może prowadzić wojnę gospodarczą z Rosją bez strat własnych. Tracą jedynie frajerzy – tacy jak sadownicy (którym zachciało się produkować jabłka, zamiast zająć się pracą dla umiłowanej partii). Brakuje tylko odpowiedniego prawa, które pozwoli karać buntowników tak jak za dezercję.

Zobacz relację z ich buntu w lokalnej gazecie:

Protest sadowników w Annopolu. (© Sandra Michalewska)


Mariusz Gierej, który ujawnił, że zdaniem ministra rolnicy to frajerzy, wylicza tym razem: zamiast wnioskowanych dopłat np. do 100 ton, rolnikom zostanie uznana rekompensata do 12 ton w wysokości ok. 27 groszy za kilogram. Pozostałe 88 ton ma zgnić na polach? Już jest w zasadzie po zbiorach. Wychodzi na to, że rolnik dostanie za kilogram 2,7 grosza! Który rolnik jest „frajerem”? Ten, który zaufał ministrowi i dostanie 2,7 grosza do kilograma jabłek przemysłowych czy ten, który wywiózł do skupu po 10-12 groszy za kilogram?

Opublikowano ranking dobrobytu, w którym Polska znalazła się na 31 miejscu (zwraca uwagę wysoka ocena edukacji). To daje dość dużą swobodę w ocenach. Można pisać, że Polska awansowała na liście dobrobytu, ale... (Puls Biznesu), albo że jesteśmy gorsi od Urugwaju (forsal.pl - nieważne, że na temat tego kraju wiemy bardzo niewiele). Można też zwrócić uwagę na to, że niektóre kraje ogarnięte głębokim kryzysem (PIIGS) są lepsze od nas (Irlandia – 12, Hiszpania – 26, Portugalia – 27). Niżej sklasyfikowano z kolei państwa bałtyckie, które przez naszych „uzdrowicieli gospodarki” były nam przez lata stawiane za wzór.

 

W tym samym czasie powstał inny ranking, który pokazuje złożoność systemu podatkowego. Za miarę złożoności przyjęto czas potrzebny na rozliczenie podatków. Polska zajęła miejsce na podium – tyle że od końca.

 

Jak informuje PAP, rada dyrektorów Banku Rosji uznała, iż we wrześniu i październiku zasadniczo zmieniły się warunki, w jakich funkcjonuje gospodarka Rosji - znacznie spadły ceny ropy naftowej, a jednocześnie zaostrzono sankcje, nałożone przez inne kraje na szereg dużych rosyjskich przedsiębiorstw. "W tych warunkach postępowało osłabienie rubla, co wraz z wprowadzonymi w sierpniu ograniczeniami importu różnych towarów żywnościowych spowodowało dalsze przyspieszenie wzrostu cen detalicznych" - głosi komunikat.

 

Od połowy bieżącego roku kurs rubla wobec dolara spadł ponad 20 proc. Piątkowa podwyżka stopy podstawowej tylko na krótko odwróciła ten trend.

 

Stąd decyzje banku centralnego Rosji. W piątek zdecydował się się on podnieść stopy procentowe do rekordowych poziomów. Stopa referencyjna wzrosła z 8 do 9,5 procent. Ekonomiści spodziewali się, że podwyżka wyniesie tylko 0,5 pkt proc.

 

Rosyjska gospodarka ugina się pod ciężarem spadających cen ropy naftowej, zachodnich sankcji, słabego rubla i szybującej inflacji, która sięga dziś 8,4 proc. Z prognoz banku centralnego wynika, że inflacja nie spadnie poniżej poziomu 8 proc. do końca pierwszego kwartału 2015 roku. Dwa najbliższe kwartały będą dla Rosji czasem zerowego wzrostu gospodarczego.

 

Z punktu widzenia państwa, dla którego ryzyka geopolityczne mają ogromne znaczenie, zakupy złota mają sens” – mówi Brian Lucey, profesor z Trinity College Dublin i były ekonomista banku centralnego w Irlandii. „Biorąc pod uwagę niższe ceny złota, Rosja widzi teraz okazję do zwiększania ich rezerw”.

Amerykanie ogłosili koniec wojny między największymi producentami smartfonów. W chwili gdy iPhone 6 firmy Apple święci triumfy, Samsung odnotowuje wielki spadek sprzedaży (o 20%) i jeszcze większy spadek zysków (49%). Zmienia więc strategię i nowymi modelami Galaxy A3 i A5 ze średniej półki konkuruje z chińskim producentem Xiaomi. Chińska firma jest chyba najbardziej dynamicznie rozwijającym się producentem w branży. Oferuje tanie smartfony dobrej jakości. Do niedawna chińskie smartfony z Androidem można było traktować jak zabawki. Teraz jest zupełnie inaczej.

 

Wygląda więc na to, że na rynku dokonał się podział: kliencie z wysokiej półki (i zboczeńcy) dla Apple. Rynek najtańszych smartfnów dla Chin. A pośrodku walka Samsunga z Chińczykami.

 

Jeśli jednak popatrzymy na ilości sprzedawanych urządzeń, to widać nieco inne trendy:

 

źródło: http://appleinsider.com/articles/14/10/30/samsung-apple-retain-global-smartphone-lead-in-q3-as-xiaomi-rockets-into-third

 

Liczba dzieci żyjących w biedzie w krajach wysoko rozwiniętych zwiększyła się według UNICEF o 2,6 mln i wynosi obecnie 76,5 mln. Analiza wykazuje danych z raportu, że bez wątpienia miał na to wpływ kryzys z roku 2008. W 23 z 41 państw uwzględnionych w raporcie, ubóstwo dzieci wzrosło od 2008 r. W niektórych z nich: Irlandii, Chorwacji, Łotwie, Grecji i Islandii aż o ponad 50 procent;

  • w 2012 roku w Grecji średnie dochody gospodarstw domowych dla rodzin z dziećmi powróciły do poziomów z 1998 r., co oznacza utratę 14 lat rozwoju. Irlandia, Luksemburg i Hiszpania straciły dekadę; Islandia 9 lat, a Włochy, Węgry i Portugalia – 8;

  • recesja szczególnie mocno uderzyła w osoby młode w wieku 15-24 lat, ponad 7,5 miliona osób w Unii Europejskiej nie uczy się i nie pracuje (co stanowi prawie równowartość populacji Szwajcarii);

  • w Stanach Zjednoczonych ubóstwo dzieci wzrosło na skutek ostatniego kryzysu bardziej niż tego z 1982 roku. W 2012 roku aż 24,2 miliony dzieci żyło tam w biedzie, co oznacza wzrost o 1,7 miliona w porównaniu z rokiem 2008.

O dziwo, w Polsce wskaźnik ubóstwa dzieci zmalał i to najbardziej spośród badanych krajów.

Poniższy wykres pochodzący z raportu pokazuje zmianę poziomu głębokiej deprywacji materialnej dzieci w Europie (2008–2012):

Chyba nie sądziliśmy, że „doganianie” Europy będzie polegać na tym, że zachód będzie coraz biedniejszy. Coraz więcej ludzi zaczyna się budzić z liberalnego snu i dostrzega, że bieda i ubóstwo dzieci są bardzo kosztowne dla całych gospodarek: Według prof. Marii Drozdowicz-Bieć z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych straty wynoszą nawet 5 proc. PKB. Składa się na to m.in. wzrost przestępczości, niższa wydajność pracy osób, które uzyskały gorszą edukację, mniejsze wydatki na konsumpcję. Dla UE straty można szacować na 652,4 mln euro.

 

Gdy Premiery Znana z Prawdomówności jeździ po kraju w glorii chwały zwycięzcy, jej krytycy mówią o kompletnej klęsce. Podsumujmy argumenty obu stron.

 

Najpierw argumenty krytyków:

  1. Rok bazowy 2005 do wyliczenia skali redukcji jest dla nas bardzo niekorzystny. Początkowo rokiem bazowym był 1990, ale wychodziło na to, że Polska już zredukowała 30%. Tusk zgodził się w 2008 roku na zmianę roku bazowego na 2005, a Kopacz zaakceptowała to rozwiązanie.

  2. Pakiet klimatyczny koncentruje się na mechanizmie handlu pozwoleniami na emisję CO2 w wybranych branżach – dokładnie tych, które w Polsce są oparte na węglu. Jest to więc rozwiązanie dyskryminujące. KE manipuluje cenami tych pozwoleń, wskutek czego elektrownie muszą kupować brakujące pozwolenia po coraz wyższych cenach (darmowe pozwolenia nie pokrywają całości potrzeb).

  3. W zamian za darmowe uprawnienia branża elektroenergetyczna musi realizować obniżające emisje CO2. Polski plan inwestycyjny do 2020 r. obejmuje ponad 340 projektów o łącznej wartości ponad 28 mld euro.

  4. Nie przedstawiono żadnych dowodów, że ta redukcja będzie miała jakikolwiek wpływ na powstrzymanie globalnego ocieplenia. Obserwujemy natomiast ostatnio wyhamowanie wzrostu temperatur, których nie przewidziały błędne modele meteorologów.

  5. Przystając na zapis o 60% PKB na mieszkańca, polski rząd uznał, że do roku 2030 będziemy stali w miejscu, jeśli chodzi o rozwój, a ceny nie będą się wyrównywać. Wszak według parytetu siły nabywczej już mamy powyżej 67% średniej. Nominalnie w 2013 roku było 53% średniego PKB na mieszkańca UE. Poza rozwojem gospodarczym (stagnacja grozi problemami finansowymi budżetu) i wyrównywaniem się cen, na rachunkowy wzrost naszego PKB będzie wpływać gwałtowny spadek populacji, wynikający z trendów demograficznych.

  6. Przyjęty odsetek energii ze źródeł odnawialnych (OZE) jest nieosiągalny bez wzrostu cen energii (potwierdzają to przykłady Niemiec i Australii, która zrezygnowała ostatecznie z podatku na OZE). Rząd J. Kaczyńskiego wynegocjował zmniejszenie limitu energii odnawialnej z 20 % do 15 % . Kopacz zgodziła się na 27%. Obecnie mamy 11%. Produkcja energii z OZE wiąże się z wysokimi nakładami inwestycyjnymi – podobnie zresztą jak produkcja energii z paliw kopalnych. Jednak rentowność produkcji jest wyższa w przypadku paliw kopalnych, co pozwala m.in. na spłatę kredytów zaciąganych na realizację inwestycji. W przypadku OZE, przy obecnych warunkach rynkowych dotyczących głównie cen surowca i energii, wolne przepływy gotówkowe generowane w fazie eksploatacji okazują się zbyt małe, by można spłacić zobowiązania finansowe zaciągnięte w fazie budowy i uzyskać satysfakcjonującą rentowność.

  7. Pakiet klimatyczny stoi w sprzeczności z ogłoszoną przez Tuska strategią rozwoju energetyki, w ramach której rząd wymusił na PGE inwestycję w rozbudowę bloków węglowych w elektrowni w Opolu.

 EBC przeprowadził „testy wytrzymałościowe” (stress test) europejskich banków. W testach tych chodzi o obiektywną ocenę (audyt) kondycji banków i ich odporności na różne ryzyka.

Przebadano 130 największych banków. Test oblało 25 banków, z czego 13 brakuje kapitału (w sumie 100mld euro). Są wśród nich dwa „polskie” banki: Getin Noble Banku oraz BNP Paribas Bank Polska. Kłopoty ma też portugalski właściciel Banku Millenium.

Getin Bank ma zbyt mały kapitał własny – brakuje 262,5mln zł kapitału „pierwszej kategorii” (Tier 1). Brak ten został już uzupełniony.

Według bankowców wyniki polskich banków są bardzo dobre i potwierdzają stabilność naszego sektora bankowego.

W czasie gdy media mętnego nurtu są pełne zachwytów nad Premierą Znaną z Prawdomówności, która poszła na maksa i grożąc wetem, zdobyła 100%, Dominik Smyrgała - adiunkt z Collegium Civitas i ekspert bezpieczeństwa energetycznego ze zdziwieniem zauważył, że przecież my mamy PKB powyżej 60% średniej w UE. A w porozumieniu (pojawiło się polskie tłumaczenie) stoi jak byk: państwa członkowskie, z PKB na mieszkańca poniżej 60% średniej UE mogą dalej otrzymywać bezpłatne uprawnienia dla sektora energetycznego do 2030 roku (punkt 2.5). Łapiemy się jedynie na próg 90%, który upoważnia do otrzymania 10% uprawnień, które będą zbywane przez państwa na aukcjach – o ile będą (punkt 2.8). Pan Smyrgała podejrzewa w związku ze swym odkryciem u siebie paranoję, I słusznie, bo przecież Premiera Znana z Prawdomówności łgać nie może. A trzeciej możliwości nie ma.

 

Pod notką blogerską na temat rozterek pana Smyrgały, jeden z komentatorów dokonał pobieżnych szacunków: globalne ocieplenie/oziebienie ma miejsce i w jakimś procencie jest spowodowane przez CO2. Powiedzmy że w 5%. Z tych 5%, jakieś 40% to emisja spowodowana przez człowieka - mamy 2% (0,05 x 0,4). Z tych 2% dokładnie 11% to emisja UE (nikt inny nie ma zamiaru niczego redukować) - mamy 0,0022%. Z tych 0,0022% uda się może (?) zredukować 30%- mamy 0,00066%.

Oczywiście mogłoby się zdarzyć tak, że te 0,00066% to przekroczenie jakiejś granicy, po której następują gwałtowne zmiany (analogicznie jak po przekroczeniu granicy płynności przy zginaniu stalowego pręta stal łatwo się odkształca). Ale żaden taki model nie został przedstawiony. Ideolodzy globcio bazują jedynie na modelach obrazujących korelację temperatur i emisji CO2. Ale po pierwsze modele te zawodzą, po drugie gwałtowny wzrost emisji CO2 mieliśmy już w początkach ery industrialnej (wiek XIX) oraz w czasach gwałtownego rozwoju motoryzacji (wiek XX). Emisja CO2 nie jest też jedynym czynnikiem poprzez który człowiek wpływa na klimat (wylesianie, obniżanie poziomu wód gruntowych etc...).

 

Wyjaśnienie [26-10-2014,8:22]:

Przed szczytem proponowano utworzenie rezerwy wynoszącej 1-2 proc, z których korzystałyby państwa z PKB na głowę poniżej 60 proc. średniej UE. Dzięki metodologii, która ma być zastosowana do liczenia PKB, z tego instrumentu mogłaby też skorzystać Polska.

Nasza premiera „ugrała” tyle, że zamiast małej rezerwy, zezwolono tym państwom na dystrybucję darmowych pozwoleń na dotychczasowych zasadach. Rodzi to ciekawe pytania, jakie naprawdę PKB ma Polska i w którym z dwóch metod liczenia mamy do czynienia ze statystycznym oszustwem.

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach