To nieważne, że rozbiór” OFE zaczął poprzedni rząd. Komentarze pod informacją na temat najnowszych posunięć w „Trybunie Ludu” mówią wszystko: „To zlodzieje tacy sami co poprzednicy!!! Ludzie odkladali kapital na swoich kontach, a teraz panstwo to zabiera ?!?!?!”. „Mamy dyktature ciemniakow”. Na tym portalu komentarze są moderowane o wiele intensywniej niż gdzie indziej – więc można to uznać za zgodne ze stanowiskiem redakcji. Dobór komentatorów też jest znaczący. Ryszard Petru płaczący, że PiS kradnie mu marzenia przywodzi na myśl reklamy z czasów wprowadzania OFE (chyba tylko on jeszcze wierzy, że marzenia o emeryturze pod palmami były realne).

O co konkretnie chodzi? O to aby środki z OFE przekazać ludziom. Szczegóły nie są jeszcze znane, ale zapewne pieniądze te zasilą fundusze inwestujące w polską gospodarkę.

O co więc tyle hałasu? Jego źródłem są propagandowe kłamstwa, którymi przykryto jeden z największych przekrętów 25-lecia – czyli właśnie wprowadzenie OFE.

Dla ludzi rozsądnych, zwłaszcza z wykształceniem technicznym – sprawa nie budzi żadnych wątpliwości. Technik widząc skomplikowane obliczenia na podstawie których ma zamontować belkę żelbetową o przekroju 100 cm2 i długości 20 metrów wie, że obliczenia są błędne – i nie musi ich analizować. Podobnie z OFE – nie trzeba analizować sofistycznych argumentów, aby ocenić efekty. Wystarczy odrobina wiedzy.

A jakie były te efekty [zob. http://www.gepardybiznesu.pl/content/view/2005/107/]?

- wielkie zyski (kilkanaście miliardów) dla zarządzających OFE funduszy PTE (procent składki jakie te fundusze pobierały był absurdalnie wysoki)

- zadłużenie państwa z powodu powstania OFE wzrosło o 232 mld zł. Same koszty obsługi tego zadłużenia to kilkadziesiąt miliardów.

Do tego dochodzą koszty społeczne: totalne ogłupienie społeczeństwa propagandą ludzi, którzy OFE wprowadzali. Nieliczne głosy sprzeciwu były ignorowane.

Polecamy: „Krzysztof Dzierzawski masakruje twórców i zwolenników reformy ZUS” (a także komentarz pod tekstem jednego z obrońców OFE, który z trudem można nazwać polemiką).

Widmo krąży po świecie. Widmo demokracji liberalnej. I nie ma dla niej alternatywy. Eksperci od geopolityki wyjaśniają, że to dla wygody hegemona (USA), który wszędzie chce mieć jednakowe zasady. I tu pojawia się pierwszy kłopot z liberalną demokracją. Wśród tych zasad eksperci wymieniają „prawa gejów”, których większość Polaków przyznać gejom nie chce. No to czym jest ta demokracja jeśli nie rządami zgodnymi z wolą większości?

Wygląda na to, że jest to para-religia, w imię której lud ma tolerować władzę establishmentu.

Problem „woli większości” pojawia się wyłącznie wtedy, gdy ten establishment traci wpływy. Tak jak w Polsce – gdy nagle durnie pełniące u nas rolę „elit” odkryły, że przecież na PiS głosowało mniej niż połowa Polaków a realizowana polityka różni się nieco od zapowiadanej.

To co mają powiedzieć Amerykanie? Nawet ten cyrk jaki u nich trwa pod hasłem „wybory prezydenckie” nie daje pewności, że głos wyborców w ogóle będzie brany pod uwagę. Prawybory u Demokratów wygrała Hillary Clinton, której nikt rozsądny nie chciałby na prezydenta, gdyby miał realny wybór. Clinton prowadzi w sondażach – bo gdy zapytać czy Amerykanie chcą ją czy Trumpa, to ponad 40%  wskazuje na Clinton. W prawyborach nie uzyskała ona poparcia potrzebnej większości delegatów i o jej wyborze na kandydata będą decydować „superdelegaci” - którzy nie muszą brać pod uwagę woli wyborców. Jeśli zmienią zdanie – kandydatem może zostać ktoś, kto w ogóle nie uczestniczył w prawyborach.

 

Najprostszą miarą bogactwa jest PKB na mieszkańca z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej (PKB per capita PPP). Jak to przekłada się na dobrobyt mieszkańców? Analizuje to organizacja Social Progress Imperative. Porównanie publikowanego przez nich indeksu z PKB per capita PPP ujawnia, że co prawda indeks rośnie wraz z PKB, ale nie jest to zależność liniowa. Po przekroczeniu pewnej granicy (kilkanaście tysięcy dolarów na mieszkańca), wpływ wzrostu PKB gwałtownie maleje. Poza tym niektóre państwa znacząco odbiegają od wyznaczonego trendu. Niektóre (Arabia Saudyjska, Kuwejt, ZEA) mają indeks rozwoju społecznego dużo niższy, niż pozwala na to PKB. Inne (na przykład Finlandia, Kanada, Wielka Brytania) potrafią lepiej wykorzystać swe bogactwo. Polska wygląda w tym zestawieniu nie najgorzej (zaznaczono czerwonym kwadratem).  

Przewodniczących ChRL Xi Jinping gości z pierwszą od 12 lat wizytą w Polsce. Przywódcy obu państw zgodzili się, że „Polska może odgrywać ważną rolę na szlaku handlowym Chiny-UE”. Podpisano szereg porozumień gospodarczych. Dotyczą one między innymi „Nowego Jedwabnego Szlaku”.

Ten projekt może mieć znaczenie o wiele szersze niż tylko gospodarcze. Może on zasadniczo zmienić pozycję geopolityczną Polski. Polska może być „bramą” dla chińskiego kapitału w Europie. Odmienny model rozwoju gospodarczego może też wpłynąć na przemiany kulturowe. Jak podkreślają Polacy, którzy uczestniczą w kontaktach handlowych z Chinami, te relacje mają bardziej osobowy charakter, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni w Europie. Handlujemy ze sobą, bo się lubimy, a nie tylko dlatego, że mamy wspólne interesy. Jeśli w czwartek Brytyjczycy zechcą łaskawie opuścić UE – może to być symbolicznym początkiem całkowitego wyrugowania anglosaskiego modelu opartego na „wolnym” handlu, finansowych machinacjach i przemocy. Komentarze wystraszonych polityków dawnej Unii Wolności pokazują dobitnie jakim szczęściem jest dla Polski zmiana władzy z ubiegłego roku. Odkurzony przez TVN Andrzej Olechowski martwi się, że UE może zareagować na Brexit większą integracją państw stanowiących „trzon” Europy, a my się do tego pociągu nie załapiemy. Ludziom o takiej mentalności nie przyjdzie do głowy, że ten pociąg może odjeżdżać z miasta Łodzi….

 W czasie telewizyjnego programu upamiętniającego strajki w Radomiu i Ursusie z 1976 roku, przedstawiono czarną legendę tamtych zdarzeń. Strajki jakie wybuchły 40 lat temu zostały wywołane nagłą podwyżką cen żywności (mięso miało zdrożeć aż 60%). Jednak mówienie o nędzy robotników, jaka miała się pogłębić z tego powodu, to gruba przesada.

Zacznijmy od tego, że w latach 1970-1976 mieliśmy w Polsce okres bezprecedensowego wzrostu wynagrodzeń. Przeciętna płaca wzrosła od 2235 zł/mies w roku 1970 do 4281 zł/mies w roku 1976. Czyli prawie dwukrotnie. Przy bardzo niewielkim wzroście cen i niewielkich różnicach w dochodach. Jeśli uwzględni się rozwój sprzedaży ratalnej i dostęp do tanich kredytów mieszkaniowych, to widać gwałtowny wzrost dobrobytu. Polska nie była przez to krajem miodem i mlekiem płynącym - ale wśród ówczesnych problemów społecznych nie było bezrobocia ani hańby III RP: głodujących dzieci.

Dlaczego doszło do kryzysu gospodarczego połowy lat 70-tych?

Do roku 1975 trwała bardzo kosztowna wojna w Wietnamie. Co to ma wspólnego z sytuacją robotników w Polsce? Więcej, niż można by się spodziewać. Początek lat 70-tych to wielkie otwarcie zachodu na kraje socjalistyczne. Transfer technologii, kredyty, rosnąca wymiana handlowa. To pozytywy. Wiązało się z tym jednak także otwarcie na zachodnie kryzysy. Najpoważniejszy z nich miał dotyczył załamania się światowego systemu walutowego. Bez znajomości tej historii, opowieści o roku 1976 w Polsce pozostaną jedynie bajką opartą luźno na faktach.