W skeczu „przychodzi baba do lekarza” tytułowy medyk fachowo opisuje szkodliwość używek, racząc się nimi z pacjentką. Ta scena przychodzi na myśl, gdy obserwujemy „pochylanie się” mediów nad problemem braku prawdy. „Rzeczpospolita” drukuje ubolewania Roberta Terentiewa z ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa, który zauważa: „Być może wojna informacyjna prędzej czy później się skończy. Ale raz utracone dziewictwo walczących w niej mediów będzie już nie do odzyskania”. Autor wspomina między innymi o podłej kampanii wymierzonej w Prezydenta Trumpa oraz o tym, że duże media niemieckie (w tym telewizja publiczna) nie dostały akredytacji na konferencję organizowaną przez partię AfD (Alternatywa dla Niemiec).

Wyczuwający nastroje społeczne Jarosław Kaczyński mówił w Łodzi o potrzebie reformy mediów: „Potrzebna jest reforma mediów, chcemy aby dążyli oni do prawdy a nie opowiadali się za jedną stroną”. Zwraca uwagę pierwszy z komentarzy pod opisem tego wydarzenia (pisownia oryginalna): Rządzi nami psychopata. Nikt tak nie Podzielił Polski i Polaków jak fuhrerek z żoliorza. Niebawem poleje się polska krew...”. Czy takie komentarze to nie jest efekt działalności mediów? A może wręcz odwrotnie – media jedynie wydobywają to co w ludziach najpodlejsze?

Na szczęście dla mediów – one nie muszą się zbytnio przejmować tymi problemami. Ryszard Petru już ogłosił, że to rząd jest winny nienawiści w kraju. Mediom pozostaje jedynie kontynuować klakę temu „liderowi opozycji” - aby jego mądrości trafiały pod strzechy.

Nietrudno zgadnąć jaki będzie koniec tego procesu. I to jest dobra wiadomość: upadek tradycyjnych mediów zbliża się wielkimi krokami.

 

Pod koniec ubiegłego roku portal Politico ogłosił swój sensacyjny ranking najbardziej wpływowych osób w Europie. Na czwartym miejscu znalazł się Jarosław Kaczyński: Według serwisu, Kaczyński razem z Viktorem Orbanem dowodzą  wschodnią flanką brygad antyestabiliszmentu, "które zaliczyły znaczące zwycięstwa na Zachodzie - od Brexitu po Donalda Trumpa, i szykują się do kluczowych wyborów we Francji, w Niemczech i Holandii w przyszłym roku".

Wkrótce potem Polskę pracujący dla Donalda Trumpa Rudolph Giuliani – by spotkać się z z Prezesem PiS. Podobno planowane jest też spotkanie między nim a Angelą Merkel.

Mamy więc wielkiego męża stanu?

Według Erika von Kuehnelt-Leddihna („Demokracja – opium dla ludu”) ogromna różnica między politykiem a mężem stanu polega na tym, że dla polityka jest ponowny wybór lub sukces wyborczy jego partii, zaś dla męża stanu dobro jego kraju i przyszłych pokoleń. Ronald Reagan mówił z kolei, że politycy mają skłonność do myślenia o następnych wyborach, a nie o następnym pokoleniu – dlatego można ich ocenić jako mężów stanu dopiero po zakończeniu politycznej kariery.

W przypadku Jarosława Kaczyńskiego sytuację komplikuje to, że on nie zajmuje się bieżącą polityką, ale ma spory wpływ na działanie rządu. Bez wątpienia jego osobistym sukcesem było też wskazania Andrzeja Dudę jako kandydata na prezydenta. Prezydent Duda okazał się człowiekiem z wielką klasą, godnie reprezentującym Rzeczpospolitą. Jednak wbrew zapowiedziom Jarosława Kaczyńskiego z kampanii wyborczej – Pałac Prezydencki nie stał się centralnym ośrodkiem kształtowania polskiej polityki. Być może to i lepiej – z uwagi na wyczyny „totalnej opozycji”, dla której Andrzej Duda wydaje się za miękki. Istotniejsze jest jednak to, że Andrzej Duda nie dał się poznać jako autor politycznych wizji. Taka wizja jest kształtowana w trójkącie Kaczyński – Szydło – Morawiecki. Jak to ujął Konrad Morawiecki (ojciec Ministra) – jest to wizja „demokracji solidarnej”. To wydaje się rzeczywiście czymś, czego świat XXI wieku potrzebuje.

Wątpliwości budzi jednak to, czy taką solidarną politykę da się pogodzić z centralizacją państwa i militarnymi ambicjami kojarzonymi z działalnością Ministra Macierewicza. Te zagrożenia niestety także przynajmniej współgrają z poglądami Jarosława Kaczyńskiego. Wątpliwości budzi także jego zaangażowanie w bieżące rozgrywki polityczne. Cały miniony weekend prominentni politycy PiS byli zajęci tłumaczeniem się ze słów Jarosława Kaczyńskiego na temat demonstracji KODpatrząc na twarze tych osób – to jest tylko domysł – ale obawiam się, że niektórzy z nich byli pracownikami dawnych organów bezpieczeństwa. Z kolei wydaje mi się, że widać tam też twarze osób specjalnej troski”. Można zrozumieć irytację Kaczyńskiego – bo to co wyprawiają jego wrogowie przekracza wszelkie granice. Ale czy tak powinien / może się wypowiadać mąż stanu - zwłaszcza w sytuacji, gdy media tylko czyhają na każde jego potknięcie? Nietrudno zgadnąć, że teraz każda podłość „totalnej opozycji” będzie prezentowana w kontrze do wystąpienia Kaczyńskiego.

Całe szczęście, że ani Beata Szydło ani Mateusz Morawiecki nie dają się ponosić emocjom. Co do Kaczyńskiego – pozostaje trzymać kciuki (jak kiedyś za Wałęsę) – aby takie „odloty” zdarzały się jak najrzadziej.

Pierwszy fragment książki Jerzego Wawro "REFORMATOŁ" (kolejne co 1-2 tygodni)

Wstęp

To nie jest książka o Leszku Balcerowiczu, choć on jest jej głównym bohaterem. Książka nie jest też w zamierzeniu próbą ukazania społecznego tła poprzez losy jednostki. To nie jest nowa „Kariera Nikodema Dyzmy” - choć spektakularna kariera Leszka Balcerowicza nie byłaby możliwa, gdyby nie tak zwane „elity” III RP. Może ktoś kiedyś sięgnie po ten temat i stworzy odpowiednie na jego miarę dzieło literackie. Niniejsza praca ma zgoła odmienne ambicje: ukazanie świata bez fikcji i opisanie prawdy której tak bardzo nam w życiu społecznym brakuje.

Leszek Balcerowicz to bez wątpienia jeden z jej największych autorytetów III RP, który „zna się” na gospodarce. To on przez lata nadawał ton „polskim przemianom”, a poważni ludzie z poważną miną martwili się, że jeśli zabraknie go we władzach III RP, to gospodarka się zawali. Obecnie jego dzieło chce kontynuować Ryszard Petru, który wzbudza zdumienie swą głupotą. Analiza działalności Leszka Balcerowicza skłania do wniosku, że obaj panowie są siebie warci. Ich społeczna ocena już się w zasadzie dokonała. Gdy Jarosław Kaczyński stwierdził1: „musimy odrzucić koncepcje szkodnika Balcerowicza” nikt specjalnie nie protestował. Jednak tej ocenie brak jest rzeczowego uzasadnienia. I ten brak postaram się w niniejszym dziele uzupełnić.

Zbigniew Stonoga wielokrotnie zapowiadał publikację niezbitych dowodów na swoje oskarżenia. Nigdy się ich nie doczekaliśmy. Na dodatek z chwilą, gdy zamarzyła mu się polityczna kariera, zaczął przekraczać wszelkie granice – snując obyczajowe opowieści jakich w Polsce nawet brukowce nie drukują. Ale jak widać Tomasz Lis i Adam Michnik to jeszcze nie jest wystarczający poziom upodlenia. Dlatego sięgnięto po Stonogę. Nikomu nie przeszkadza to, że on znów „ma dowody ale ich nie pokaże”, że znów „ujawni w swoim czasie” kim jest Jarosław Kaczyński (przecież to już było)…. Ten materiał Polsatu jest promowany na stronach internetowych mediów „głównego ścieku”. Szczególnie szokujące jest oskarżenie, że Andrzej Duda obiecał ułaskawić Stonogę w zamian za poparcie. Tymczasem pomimo tysięcy próśb Prezydent odmówił ułaskawienia. Każdy normalny człowiek ujawniłby wówczas (półtora roku temu) posiadane dowody na układ. Każdy normalny dziennikarz bez tych dowodów nie opisałby dzisiaj tej sprawy. Określenie „dno” przestało być w odniesieniu do polskich (?) mediów adekwatne.

Pierwszy dekret podpisany przez Donalda Trumpa dotyczy Obamacare. Rozpoczyna się w ten sposób demontaż flagowego projektu Obamy. Projekt niedrogich ubezpieczeń zdrowotnych dla wszystkich od początku wzbudzał wątpliwości – głównie z powodu obowiązkowych ubezpieczeń. System jest też dość skomplikowany, a więc podatny na „kombinowanie”. Z pozoru pomysł był bardzo dobry. Objęto systemem ubezpieczeń wszystkich Amerykanów, ograniczono maksymalny koszt leczenia dla pacjenta, wprowadzono subwencję dla najuboższych. Jednak połączenie obowiązku ubezpieczeń z niepełną odpłatnością i prywatnym systemem sprawia, że nie jest to ani wolny rynek, ani rynek regulowany przez państwo. Na części terytorium USA nie ma żadnej konkurencji, bo dostępny jest tylko jeden ubezpieczyciel. Do kosztów leczenia wlicza się leki, co otwiera pole do popisu potężnym koncernom medycznym.

Trump zapowiadał w kampanii, że zamierza skończyć z tą patologią – ale jakiś system powszechnej opieki medycznej musi w zamian zaproponować. Szczegółów podpisanego już dekretu nie podano. Cofnięcie do czasów sprzed Obamacare raczej nie wchodzi w rachubę, gdyż ten system był wskazywany jako jedna z przyczyn kryzysu 2008 roku. Ludzie którzy stawali przed wyborem zachować dom, czy się leczyć – raczej sprzedawali domy by mieć na leczenie. Wiele osób było zmuszonych ogłosić bankructwo.

W zestawieniu z tym systemem, polskie rozwiązanie z darmową opieką podstawową dla wszystkich wydaje się dużo lepsze (choć nie pozbawione wad). O wiele większym problemem jest medycyna specjalistyczna. W tej dziedzinie trudno znaleźć idealne rozwiązanie.