Oni naprawdę by chcieli… Bardzo by chcieli… W każdym razie nie ma podstaw, aby zakładać złą wolę. Jednak dobre chęci nie wystarczą. Założenie, że intelektualistom poczucie misji każe mierzyć się z rzeczywistością jedynie podkreśla ich całkowitą i rażącą bezradność.

W ostatnim czasie mamy dwa szczególnie rażące przypadki katastrofalnych prób zderzenia  intelektu z rzeczywistością.

Pierwszy dotyczy autorytetu nauki, druki autorytetu Kościoła:

1. Senat UJ podjął uchwałę w której wyraża zaniepokojenie polaryzacją i radykalizacją „postaw i działań politycznych” oraz coraz bardziej pogłębiającymi się podziałami w społeczeństwie”.

2. „Rzeczpospolita” z kolei drukuje wykład ks. prof. Andrzeja Szostaka w którym były Rektor KUL analizuje warunki narodowej zgody.

Uchwała senatu UJ jest w zasadzie bez znaczenia i przeszła zupełnie bez echa. Gdyby jej autorzy mieli odrobinę autokrytycyzmu, to nie traciliby czasu na jej formułowanie. Chyba, że chodziło wyłącznie o to, by dać komuś (JM Rektorowi, który nie omieszkał w mediach podkreślać swego jednoznacznego politycznego zaangażowania?) oręż do politycznej walki. Ale przecież mieliśmy zakładać dobrą wolę…. Sens tej odezwy opiera się na założeniu, że jej autorzy cieszą się niekwestionowanym autorytetem. Tymczasem gdy spojrzymy na pozauczelnianą aktywność funkcjonariuszy nauki – przeziera przez nią moralne i intelektualne dno. Wystarczy przypomnieć skandaliczny atak tego gremium na Prezydenta Andrzeja Dudę, czy zestawić krytykę wymierzoną w Rafała Ziemkiewicza z działalnością niejakiego Hartmana. Wobec Ziemkiewicza sformułowano zarzut (na podstawie jakiejś wyrwanej z kontekstu wypowiedzi): „Jakakolwiek osoba publicznie wypowiadająca stwierdzenia uwłaczające i obraźliwe wobec kobiet (lub wobec jakichkolwiek innych osób) nie zasługuje na honor uczestnictwa w debatach toczących się w ramach wydarzeń kulturalnych czy akademickich”. Widać określenie „polski cham” używane przez Hartmana nie jest obraźliwe – więc ten gościu może bez przeszkód funkcjonować w środowisku naukawym. Mądrość jest cnotą. W tym przypadku także w tym sensie, że można ją (a przynajmniej jej zewnętrzne przejawy) stracić.

Ocena wystąpienia Księdza Profesora nie jest tak jednoznaczna – bo to nie tylko autorytet naukowy, ale także katolicki duchowny i wychowanek Jana Pawła II. Możemy więc zakładać zdolność wyjścia poza korporacyjne spojrzenie skrzywdzonego przez „polskich chamów” eliciarstwa. Dokonana analiza warunków dialogu (uznanie istnienia dobra wspólnego i minimum zaufania) na pierwszy rzut oka wydają się trafna. Czy jednak czegoś w tym nie brakuje? Czy od etyka będącego równocześnie katolickim księdzem nie należałoby oczekiwać spojrzenia przez pryzmat walki dobra ze złem?

Przykład z dnia wczorajszego. Media spekulują, że częścią niezrozumiałego z zewnątrz porozumienia w Parlamencie Europejskim jest zgoda na wspólny atak na polski rząd (a przecież uczą nas autorytety, że mamy jedną Polskę – więc ta rządzona przez „polski rząd” to także ta zamieszkana przez nas). Dowodem ma być planowane spotkanie Ryszarda Petru ze spiskowcami. Jak już Petru wróci z Brukseli – to powinien usiąść naprzeciw Andrzeja Dudy i negocjować zgodnie z zarysowanymi przez Andrzeja Szostka warunkami dialogu? Negocjować co? Zakres naszej suwerenności, czy od razu warunki poddania się?

Oczywiście możemy założyć dobrą wolę, szczerość i oddanie dobru wspólnemu ze strony Ryszarda Petru i jego zwolenników. Jak w takim razie uzgodnić to z ich działaniami wymierzonymi w Polskę? Wbrew pozorom nie jest to trudne – wystarczy uznać to, co w przypadku pana Petru widać na każdym kroku: bezbrzeżną głupotę. I to jest właśnie główny element, który umyka intelektualnej analizie dokonanej przez Profesora Szostka. Uczynione przez niego niejawne założenie, że ludzie postępują racjonalnie nie ma żadnych podstaw i jest wręcz intelektualną nieuczciwością.

Mianem Ekonomii Trumpa (Trumponomics) określa się plany gospodarcze Prezydenta – elekta.

Obejmują one obniżenie podatków, renegocjację umów handlowych oraz środki stymulujące inwestycje (głównie w infrastrukturze i obronności). Większość analityków sądzi, że bodziec fiskalny Trumpa wpłynie pozytywnie na wzrost PKB Stanów Zjednoczonych. Zmniejszą się jednak wpływy z podatków (co najmniej 2,6 biliona dolarów w ciągu 10 lat). Całkowity dług publiczny USA, który wynosi ponad 19,8 biliona dolarów (czyli 106% PKB) raczej wzrośnie niż spadnie. Niektórzy przestrzegają także przed wzrostem bezrobocia i/lub inflacji.

Ten plan gospodarczy zmieniał się w trakcie kampanii i nie wiadomo jaki ostatecznie przybierze kształt. Zwłaszcza jeśli chodzi o politykę wobec sektora bankowego. Podjęcie współpracy z bankowcami zdaje się zapowiadać brak radykalnych zmian.

Zadziwiająca jest radykalnie różna reakcja ekonomistów i inwestorów na wyniki wyborów.

Po krótkim spadku na rynkach zapanowała euforia, a dolar bije rekordy (negatywny efekt utrzymuje się jedynie w odniesieniu do meksykańskiego peso). Ekonomiści tymczasem wróżą katastrofę, przed którą przestrzegali jeszcze przed wyborami. Ubiegłoroczny noblista Hart liczy na to że zerwanie traktatów i protekcjonizm to tylko takie gadanie – bo to złe rozwiązania dla USA i światowej gospodarki. Inny noblista Krugman ostrzega, że Trump nie będzie potrafił rozdzielić interesów prywatnych i publicznych, co doprowadzi do kleptokracji (rządów tych, którzy tak jak na Ukrainie wzbogacili się na zawłaszczaniu majątku publicznego). Jeszcze dalej idzie Stiglitz (także słynny laureat nagrody Nobla), który zarzuca Trumpowi brak elementarnej wiedzy ekonomicznej. Takie zarzuty wobec człowieka który prowadzi potężną firmę i to w realnej gospodarce, zakrawają na megalomanię. Tym bardziej, że poparte są tezą (którą może sformułować tylko profesor ekonomii): „On chce jednocześnie obniżyć podatki i obniżyć deficyt i zwiększyć wydatki inwestycyjne - to się nie składa księgowo”. Polityka gospodarcza państwa to nie tylko gromadzenie pieniędzy z podatków i kredytów, by je wydawać na inwestycje. Obniżka podatków i odbudowa przemysłu (powrót produkcji do USA) umożliwią zmniejszenie transferów socjalnych. Zmiana polityki obronnej może drastycznie obniżyć wydatki na wojsko. Stiglitz sam to zresztą postulował. Tak samo jak „stymulację podatkową”. Co mu się więc „nie składa”?

Ekonomiści mogą znajdować różne wyjaśnienia swej niewiary w sukces Trumpa. Istnieją jednak powody dla których należy to rozumieć nie jako brak wiary, ale jako życzenie niepowodzenia. Dlaczego ekonomiści mieliby źle życzyć swojemu krajowi? Niestety zawsze bliższa ciału koszula, a Trump jest dla ekonomii śmiertelnym zagrożeniem. Ta pseudonauka opiera się na założeniu wyższości teorii nad praktyką. Jeśli na przykład chcesz aby firmy sprzedające samochody Amerykanom produkowały je w USA, to należy teoretykom powierzyć opracowanie takiego systemu, który „mechanizmami rynkowymi” zachęci do tego producentów. Trump tymczasem zwraca się wprost do tych firm zapowiadając, co im grozi jeśli nie będą działać zgodnie z jego planami. Tak po prostu (by nie rzec „po chamsku”).

Zdaniem noblistów Trump powinien zacząć studiować ich dzieła, a gdy dojdzie do miejsca w którym już nic nie będzie rozumiał – zdać się na tych którzy wiedzą i rozumieją. Miejmy jednak nadzieję, że Prezydent-elekt pozostanie sobą i powie wprost gdzie on ma ich nagrody i dlaczego. Wiele osób obawia się, że CIA może zabić Donalda Trumpa, jeśli będzie zbyt samodzielny. Jeśli te groźby są realne, to wkrótce po objęciu urzędu Trump urządzi w CIA czystkę. Inni sądzą, że lewackiej „elicie” uda rozbudzić taką nienawiść do Trumpa, która doprowadzi do katastrofy. Jednak w dobie internetu, którym Prezydenta-elekt posługuje się bardzo sprawnie coraz trudniej jest manipulować opinią społeczną. Naprawdę groźnym przeciwnikiem pozostają jedynie „eksperci”. To są ludzie, którzy nie są w stanie przewidzieć ceny ropy za miesiąc (nie mówiąc już o ich przewidywaniach wyników wyborów), a chcieliby decydować o losach świata. Ich pycha jest nieziemska. Może nie tylko w przenośni (zob. „Czy ekonomiści mogą być zbawieni?”).

 

Wczorajsza premiera filmu dokumentalnego „Pucz” rodzi pytania o granice tego, co społeczeństwo powinno akceptować w imię wolności? Pytanie jest bardzo trudne. Pasywna postawa partii rządzącej była skuteczna. Czy jednak nie jest to raczej zasługa nieudolności „ciamajdanu”? Czy czekają nas kolejne takie próby? Nie ma żadnych mechanizmów, które mogłyby to zastopować. Okazuje się (tak twierdzi Pani Poseł Pawłowicz), że poza utratą intratnych stanowisk wybieralnych (jak wicemarszałek) „protestującym” posłom nic formalnie nie grozi. Nawet utrata części uposażenia za czas „okupacji”. Wykreowany podział społeczeństwa sprawia, że warcholstwo i chamstwo nie spotkają się nawet ze społecznym napiętnowaniem. Poseł Nitras w pierwszym rzędzie będzie dla wielu Polaków „nasz” a nie po prostu cham. W tej grupie jakimś cudem mieszczą się zarówno „skrzywdzeni” ubecy, dziennikarze, politycy, ludzie kultury i nauki. Grupa zbyt liczna i wpływowa, by to ignorować.

Czy zatem nieuchronnie zmierzamy ścieżką wytyczoną przez Pierwszą Rzeczpospolitą? Mamy już zdegenerowane „elity” karmiące się iluzoryczną manią wielkości, obce wojska w granicach i decyzje o naszym losie podejmowane w obcych stolicach. Obecne reformy to także jakieś nawiązanie do Konstytucji 3-Maja. Analogia nie jest jednak pełna, gdyż inna jest sytuacja międzynarodowa. Inna w tym sensie, że agresje militarne i terytorialne roszczenia pozostały w sferze polityki, która traci na znaczeniu. Rządzi biznes, a tutaj działania rządu są rozważne (choć nasze zadłużenie zagraniczne spać spokojnie nie pozwala). Degeneracja „elity” nie jest więc zagrożeniem śmiertelnym – zwłaszcza, że czas robi swoje. Dla ludzi myślących ta nowa forma tolerancji (dla chamstwa i głupoty) jest uciążliwa, ale większość ludzi na co dzień się tym nie zajmuje….

Tolerancja dla intelektualisty to zgoda na różne poglądy w kwestiach, które nie są obiektywną prawdą. Nie obejmuje ona całkowitej pogardy dla prawdy. Osoby głupie w chrześcijańskim społeczeństwie mogą liczyć na tolerancję opartą na miłości bliźniego. Ta tolerancja nie obejmuje jednak zgody na motywowane głupotą działania. W dobrze zorganizowanym społeczeństwie głupota nie ma możliwości społecznego awansu. Żyjemy jednak w czasach wielkiego rozchwiania o którym mówi profesor Bogusław Wolniewicz. Nawiązując do jego wykładu można stwierdzić, że w świecie odrzucającym tyranię logiki, prawie każdy może zostać twórcą makulatury w dziedzinach tylko przez grzeczność nazywanych „nauką”. W tej sytuacji reforma nauki ukierunkowana na przedmioty ścisłe i praktyczne to nie tylko reakcja na gospodarcze potrzeby, ale polska racja stanu.

Zadziwiające jest to, że pomimo wielu przykładów nierzetelności i zwyczajnych kłamstw, GW jest nadal cenionym przez niektórych źródłem informacji. Tym razem organ Michnika puścił w obieg informację o niszczeniu projektu „Nowy Jedwabny Szlak” przez Antoniego Macierewicza. Tekst wywołał burzę we wszystkich mediach: od prawa do lewa. Stał się podstawą krytyki ze strony polityków lokalnych i posłów (głównie Kukiz’15).

Nieoczekiwanie w obronę Ministra wziął Radosław Pyffel - wicedyrektor Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). Odniósł się on do publikacji Wojciecha Jakóbika z Biznes Alert „Macierewicz wypisuje Polske z Nowego Jedwabnego Szlaku”. Prostując szereg błędów i nieścisłości napisał on między innymi: „zwracałem uwagę, że w Łodzi mamy do czynienia z przerostem PR-u nad treścią ( o co wiele osób miało do mnie pretensje). Optowałem też i optuję przede wszystkim za planem Morawieckiego i uważałem ( i nadal uważam) iż terminale Jedwabnego Szlaku na terenie RP tylko wtedy będą korzystne, kiedy jako Polska przeskoczymy pułapkę średniego dochodu i będziemy w stanie zapakować pociągi do Chin. Dziś eksportujemy tam głównie miedź i coraz więcej, artykułów spożywczych ( jednak w większości nie opłaca się ich transportować drogą lądową, tylko morską). Cała debata o polskim Jedwabnym Szlaku i emocjonalne reakcje związanych z budową terminalu na tej czy innej działce nie mają chyba sensu, jeśli nie uda nam się przeskoczyć pułapki średniego dochodu i stworzyć atrakcyjną ofertę dla konsumentów z regionu Pacyfiku ( w tym oczywiście Chin)”.

Odniósł się także do zarzutów wobec Ministra Macierewicza: „Stawianie moich poglądów w jednym artykule, niejako w kontrze do szefa MON jest nieporozumieniem. Tak samo jak łączenie wyrwanej z kontekstu wypowiedzi ( w zasadzie wycięcie 90 sekundowego fragmentu z 46 minutowej rozmowy) Antoniego Macierewicza dla polonijnych mediów z zamieszaniem wokół budowy terminalu w Łodzi. 
Rozmowa ta miała miejsce 3 października 2015 roku ( czyli kilkanaście miesięcy temu, kiedy Antoni Macierewicz nie był jeszcze szefem MONu). […] O tym czy Antoni Macierewicz jest przeciw Jedwabnemu Szlakowi, proponuję rozstrzygnąć po tym, jak wyda w tej sprawie jakieś oficjalne oświadczenie. Z całym szacunkiem, ale jeden artykuł w Gazecie Wyborczej, w którym cytuje się wypowiedz z Youtube sprzed kilkunastu miesięcy, a także „nieoficjalne źródła Biznes Alert” to dla mnie zdecydowanie za mało. Nawet w tej YouTubowej i wyrwanej z kontekstu wypowiedzi szef MONu mówi o tym, ze to jego prywatna opinia ( a nie partii) i że nie ma nic przeciwko, gdyby prowadziło to do „jakiś korzyści ekonomicznych”.
Cała teza o zablokowaniu Jedwabnego Szlaku jest więc albo nieprawdziwa, albo w najlepszym wypadku słabo udokumentowana”
.

Samą sprawę terminala w Łodzi wyjaśnił radny Włodzimierz Tomaszewski. To on prosił Ministra o unieważnienie przetargu, gdyż jego formuła pozwalała na przeznaczenie działki na dowolny cel. Chodziło mu o to, by ogłosić przetarg łączny na zakup gruntu i realizację konkretnego przedsięwzięcia. Minister do tej prośby się przychylił i tak jak to w Polsce w zwyczaju – dostał zamiast podziękowań wiadro pomyj (albo i wiele wiader).

Przez wiele miesięcy atakowany zewsząd rząd Beaty Szydło zachowywał się pasywnie. Nawet jeśli ta strategia wynikała z oceny możliwości lub priorytetów – było jasne, że nie może być długofalowa. No i chyba doczekaliśmy się przesilenia. Rząd który dotąd skupiał się na pracy merytorycznej podjął walkę polityczną i przeszedł do ofensywy.

Zbigniew Ziobro, który rok temu twierdził, że "Trybunał Konstytucyjny nie jest kompetentny, by orzekać w sprawie uchwał" nagle zmienił zdanie i zaskarżył do TK uchwałę z 2010 roku powołującą trzech sędziów TK. Jeśli TK uznałby wniosek Zbigniewa Ziobro za zasadny – podważyłby wszystkie swoje wyroki wydane z udziałem tych trzech sędziów – być może łącznie z tą decyzją.

Aby nie było żadnych wątpliwości, że chodzi o dowodzenie przez zaprzeczenie – Jarosław Kaczyński pospieszył z wyjaśnieniem – podtrzymując wcześniejsze zdanie (że TK nie ma takich kompetencji). Niestety kolejny raz się okazało, że nasze „eliciarstwo” jest ociężałe umysłowo i podczas gdy Jarosław Kaczyński chciałby grać w polityczne szachy – w zasięgu przeciwników są jedynie bierki. Oto jeden z komentarzy na gorąco: „Ledwo widzowie zdążyli się zapoznać z argumentacją przygotowaną przez ekipę „Wiadomości”, a prowadząca podaje wiadomość z ostatniej chwili: – Trybunał Konstytucyjny decyzji Sejmu nie ocenia, to przekracza jego kompetencje – cytuje prezesa PiS Holecka. Jarosław Kaczyński, niemal na żywo, upokorzył więc Zbigniewa Ziobrę!”

Oni naprawdę sądzą, że Ziobro wykonał taki ruch bez uzgodnienia strategii i oszacowania ryzyka? Ponad rok rządów PiS powinno ich nauczyć, że pod tym względem mamy zasadniczą zmianę na plus w stosunku do tego, co działo się w latach 2005-2007. To chyba dotarło do niektórych publicystów niemieckich, gdyż nieoczekiwanie z antypisowskiego chóru wyłonił się tekst „Die Welt: a może Kaczyński ma rację?”. Najwyraźniej kompromitacja „totalnej opozycji” skłania pragmatycznych Niemców do porzucenia gry na szybką zmianę rządu w Warszawie.