Poza blaskiem kamer i efektownym – choć bez większego znaczenia (*) bojem o stołki, odbywa się żmudna praca ludzi starających się przedstawić obiektywny stan rzeczy. Taki cel ma opublikowany niedawno raport KE zatytułowany „Ocena postępów w zakresie reform strukturalnych, zapobiegania zakłóceniom równowagi makroekonomicznej i ich korygowania oraz wyniki szczegółowych ocen sytuacji”.

Unijni eksperci piszą w nim między innymi:

1. Polska gospodarka nadrabia zaległości w bardzo szybkim tempie. W 2015 r. wskaźnik PKB na mieszkańca wyrażony według standardów siły nabywczej osiągnął w Polsce poziom 69 % średniej UE, wzrastając z poziomu 53 % w 2007 r. Równolegle do wzrostu dochodów i poziomu życia zwiększyło się zatrudnienie. Wskaźnik zatrudnienia jest najwyższy w historii, a stopa bezrobocia – rekordowo niska.

2. Gospodarka jest w fazie silnego wzrostu, pomimo dość niskiego poziomu inwestycji. Przewiduje się, że realny PKB – napędzany przede wszystkim popytem krajowym, w tym zwłaszcza spożyciem prywatnym – będzie rósł w latach 2017 i 2018 w szybkim tempie wynoszącym od 3,1 % do 3,2 % rocznie, czyli znacznie powyżej średniej

3. Ogólne perspektywy gospodarcze są pozytywne, a ryzyko dotyczy głównie polityki krajowej. […] Po spadku w2016 r. spodziewane jest silne odbicie inwestycji publicznych dzięki postępom w realizacji projektów finansowanych z funduszy strukturalnych UE. Projekcje inflacji wskazują na jej umiarkowany wzrost pod wpływem cen surowców na światowych rynkach i słabej presji na ceny krajowe. Dynamika eksportu powinna pozostać silna, ale prognozowany wkład eksportu netto we wzrost PKB ogółem będzie bliski zeru ze względu na silny popyt krajowy, który napędza import.

4. Perspektywom wzrostu w długim okresie zagrażają poważne problemy o charakterze strukturalnym. Utrzymanie stałego wzrostu poziomu życia stanowi większe wyzwanie, gdy liczba ludności w wieku produkcyjnym maleje, a wzrost wydajności – pobudzany w początkowym okresie przez procesy transformacji i integracji gospodarczej – staje się trudniejszy do uzyskania. W tej sytuacji coraz ważniejsze jest dalsze zwiększanie współczynnika aktywności zawodowej oraz stworzenie warunków sprzyjających inwestycjom i wzrostowi wydajności.

5. Kluczowe wyzwania w dziedzinie polityki fiskalnej to powrót na ścieżkę konsolidacji budżetowej w krótkim okresie oraz podjęcie działań mających na celu zapewnienie długoterminowej stabilności finansów publicznych. Szacuje się, że deficyt nominalny sektora instytucji rządowych i samorządowych osiągnął w 2016 r. najniższy poziom od 2007 r., ale obecnie przewiduje się jego ponowny wzrost – o ile nie zostaną wprowadzone środki naprawcze, deficyt wyniesie w 2018 r. 3 % PKB. Ponadto wzrost deficytu jest oczekiwany w warunkach silnego wzrostu PKB. W związku z tą zmianą przewiduje się znaczne pogorszenie salda strukturalnego w latach 2017–2018. W krótkim okresie stabilności finansów publicznych Polski nie zagraża żadne poważne ryzyko.

6. Sektor bankowy pozostaje stabilny, a rynek kapitałowy jest największy w regionie. Instytucje kredytowe przyczyniają się do dobrych wyników gospodarczych dzięki zrównoważonemu tempu wzrostu akcji kredytowej, a rynek kapitałowy stanowi ważne źródło finansowania dla przedsiębiorstw. Wpływ nowego podatku od instytucji finansowych na rentowność banków pozostaje ograniczony.

7. Wydaje się, że dynamika inwestycji jest hamowana przez niepewność dotyczącą nowych inicjatyw i inne bariery. Pewność prawa, zaufanie do jakości i przewidywalności prawa, polityki podatkowej i pozostałych polityk, a także organów regulacyjnych i podatkowych oraz innych instytucji mają duże znaczenie i mogą przyczynić się do wzrostu stopy inwestycji.

8. Utrzymanie dużej dynamiki wzrostu wydajności staje się coraz większym wyzwaniem. Przyrosty wydajności są trudniejsze do osiągnięcia, ponieważ Polska stopniowo skraca dystans w stosunku do bardziej rozwiniętych państw członkowskich UE.

9. Badania naukowe i innowacje są w coraz większym stopniu postrzegane jako siła napędowa długoterminowego wzrostu gospodarczego w Polsce, ale w tej dziedzinie pozostaje jeszcze wiele do zrobienia.

Możemy podejrzewać, że ludzie inwestujący własne pieniądze zaczęli pilnie śledzić polską prasę w poszukiwaniu opinii nadwiślańskich geniuszy ekonomii. Poczytają i zakładają, że jest dokładnie odwrotnie. Dla „polskich ekonomistów” zupełnie jasne jest, że duże transfery socjalne prowadzą do katastrofy, a odejście od strategii „elastyczności kodeksu pracy” podroży niewyobrażalnie koszty zatrudnienia. Tymczasem zagraniczne inwestycje płyną strumieniem do Polski i na Węgry (druga „czarna owca”). Nie straszne im nawet to, że z powodu gwałtownie malejącego bezrobocia zaczynamy mieć „rynek pracownika”. Polska giełda pod względem wzrostów od początku roku jest druga na świecie.

Jest jeszcze coś tak skandalicznie niewyobrażalnego, że aż trudno o tym informację: Ministerstwo Finansów sprzedało obligacje 30-letnie za 2mld PLN:

Sprzedaż "najdłuższych" papierów - serii WS0447, zapadających w kwietniu 2047 r., wyniosła 2 108 mln zł przy 2 543,59 mln zł popytu. Cena minimalna wyniosła 956,20 zł, a rentowność 4,257%. To drugie 30-latki w historii MF. Poprzednie zostały wyemitowane w czerwcu 2007 r. przy rentowności 5,5%.

Ministerstwo już w lutym zapewniło sobie 47% „potrzeb pożyczkowych”. A przecież mamy chwilowo sporą nadwyżkę w budżecie (nie – to musi być jakiś trik).

Skoro ktoś nam pożyczył pieniądze na 30-lat, to zakłada wyjątkową stabilność Polski w tych niespokojnych czasach. Rentowność nie jest oszałamiająca. Ale mimo wszystko jest to bardzo optymistyczna wiadomość. Najwyraźniej ludzie inwestujący w Polsce zakładają, że strategia rozwoju społecznego jest dobra także dla tych, którzy po prostu chcą mieć zyski. Nareszcie po 30 częściowo zmarnowanych latach powoli zaczynamy naśladować Niemcy.

Mateusz Morawiecki uczestniczył w spotkaniu ministrów finansów Trójkąta Weimarskiego. Spotkania te odbywają się cyklicznie i służą poprawie współpracy w sferze gospodarki między Polską, Niemcami i Francją. Tym razem rozmawiano między innymi o zapobieganiu oszustwom podatkowym i skutkach Brexitu. Sensacyjną jednak okazała się informacja ogłoszona przez Ministra Finansów Niemiec, że Mateusz Morawiecki jako przedstawiciel Polski został zaproszony na szczyt grupy G20.
Od kilku lat podnoszony jest postulat, by Polska, która formalnie mieści się wśród 20-tki największych gospodarek świata, była w tym gremium reprezentowana (chyba pierwszy mówił o tym Prezydent Lech Kaczyński wroku 2010). Mimo tego zaproszenie skierowane wprost do Mateusza Morawieckiego jest raczej elementem politycznej rozgrywki, niż ostateczną decyzją (choć nie wykluczone, że takowa zostanie na szczycie podjęta).

 

Nieporozumieniem może być to, że został zaproszony przedstawiciel „Polski pisowskiej” - którą przecież państwa Unii mają ukarać (za to że przestaje być Polską elit?). Powinien więc zostać zaproszony Leszek "Dyzma" Balcerowicz - który właśnie ogłosił – że „Polska stała się pośmiewiskiem”. Nic jednak nie wskazuje na to, że Mateusz Morawiecki ma wystąpić w roli błazna. Błaźni się za to – nie po raz pierwszy – Leszek Balcerowicz (o błazenadzie „Rzeczpospolitej”, która regularnie udostępnia swe łamy każdemu, kto zechce coą napleść na rząd Beaty Szydło – nie ma nawet co wspominać).

To będzie najtrudniejsza z reform rządu PiS. Do sejmu trafił projekt reformy służby zdrowia, zakładający powstanie sieci szpitali finansowanych według nowych zasad. Obecnie zawsze pod koniec roku mamy problem z limitami. Lekarze mogliby leczyć, ale po wyczerpaniu limitu NFZ musieliby robić to za darmo. Projekt zamiast zapłaty za każdego pacjenta wprowadza dla szpitali z sieci stabilne finansowanie ryczałtowe. Pozostałe będą uczestniczyć w konkursach. Według Profesora Chazana ta ustawa ma sens. Zapewnia finansowanie tych szpitali, których działalność jest kluczowa dla zapewnienia opieki zdrowotnej nad całą populacją. Opieka zdrowotna ma również ważne cele społeczne. Jej celem nie jest zapewnienie dochodu prywatnym czy państwowym przedsiębiorcom, którzy inwestują w służbę zdrowia, lecz zapewnienie równego dostępu do kompetentnej opieki w podstawowych dziedzinach medycyny. I to bez żadnych nierówności. Tak zwana „opozycja” jest jak zwykle totalnie na nie. Będzie chaos („trzęsienie Ziemi”?), drożyzna i upadające szpitale. No i oczywiście padają zarzuty, że to powrót do czasów PRL. Może do ludzi młodych taka argumentacja trafia. Powszechne łapówkarstwo w PRL’u nie ma się nijak do patologii NFZ. Nikt nie czekał na wizytę u specjalisty latami. Powrót do systemu w którym sieć szpitali zapewnia wszystkim pewien poziom opieki ma sens. Obecnie przeznaczamy na służbę zdrowia około 6% PKB (przy średniej 8% dla krajów OECD). Bogacące się społeczeństwo może wydawać coraz więcej – ale indywidualnie. Straszenie więc przez PSL wzrostem wydatków nie wydaje się trafionym argumentem. Celem reformy jest dobra i powszechna opieka przy obecnym poziomie wydatków. Rozwój medycyny sprawia, że zawsze będzie miejsce na kosztowne leczenie, wolny rynek, drogie ubezpieczenia i niebotyczne zarobki lekarzy. Ale państwo wszystkich nie uszczęśliwi ani nie uzdrowi. Nie ma doskonałego rozwiązania. Nie jest rolą państwa utrzymywanie przy życiu wszystkich i za wszelką cenę.

 

Sędzia federalny z Seattle wstrzymał wykonanie dekretu Prezydenta po tym, gdy wpłynął pozew w którym władze dwóch stanów w imieniu obywateli skarżą się na szkodzenie ich interesom ekonomicznym. Donald Trump ostro reaguje na Twitterze - zapowiada się batalia sądowa.

Dużo mniej medialnym jest dekret cofający „Ustawę o Reformie Wall Street i Ochronie Konsumenta”, zwaną od nazwisk autorów ustawą Dodda-Franka. Bez wątpienia WallStreet się ucieszy. Ale nie tylko bankierzy mieli tej ustawy dość. Ustawa jest złożona i nie dopracowana. Obowiązuje nie tylko w USA, ale dotyczy wszelkich podmiotów transakcji w których co najmniej jedna strona jest z USA. Szkodzi to na przykład niektórym państwom afrykańskim.

Szereg obowiązków ewidencyjnych nałożonych na banki zmiejsza niebezpieczeństwo nowego kryzysu. Dlatego usuwając te biurokratyczne ograniczenia Prezydent Trump powinien zaproponować rozwiązania systemowe. Na przykład powrót do ustawy Glassa-Steagalla – co przecież Republikanie obiecali w kampanii wyborczej. Ta ustawa z 1933 roku zabraniała bankom angażowania się bardzo ryzykowne instrumenty finansowe (w tym spekulowania oszczędnościami klientów – co w praktyce oznaczało rozdzielenie bankowości detalicznej i inwestycyjnej). Została ona uchylona w roku 1999. Choć cofnięcie tej ustawy nie było jedyną przyczyną – to na pewno jedną z głównych przyczyn kryzysu finansowego.