Warsaw Enterprise Institute , tak zwany „think tank” Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, opublikowała sensacyjną analizę „Czy Narodowy Bank Polski finansował deficyt budżetowy poprzez wymianę stuzłotówek?”. Stała się ona podstawą szeregu publikacji – między innymi na portalu wp.pl. Druzgocącą krytykę tego tekstu przeprowadził Tomasz Urbaś. W konkluzji pisze on: Prezes NBP Marek Belka nie finansuje deficytu budżetowego polskiego rządu. Nie robił tego w ogóle, acz wypuścił nowe banknoty ze swoim podpisem. Paradoksem historii jest, że deficyt rządu był finansowany przez NBP np. w czasie gdy Ministrem Finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego był Leszek Balcerowicz. Było to sprzeczne z Programem Balcerowicza. Dzisiaj prof. Leszek Balcerowicz krytykuje „drukowanie” pieniądza dla rządu. Drukowanie, którego obecnie nie ma.

 

Fundacja WEI ma fajną nazwę, ale zarządzana jest przez felietonistów e stajni „Rzeczpospolitej”. Prezesem fundacji pozostaje prof. Robert Gwiazdowski. Andrzej Talaga odpowiada w zarządzie za agendę Bezpieczeństwo, a Tomasz Wróblewski za agendę Gospodarka. To co by przeszło jako felieton w powyższej gazecie, jako analityczny komentarz jest raczej kompromitujące. (Robert Gwiazdowski już raz – przy okazji kryzysu z 2008 roku - pomylił druk banknotów z „drukowaniem” pieniądza). Więcej powagi panowie!

 

PS.

 

Cezary Kazimierczak – prezes ZPP, to też niezły jajcarz. Próbkę swojego talentu dał w liście do Marka Belki. W tym wypadku jednak rozrywkowa forma jest zamierzona, a sprawa jest poważna. W przypadku analizy WEI jest odwrotnie.

 



 

Wydatki na reklamę rosną wolniej niż PKB. Reklama internetowa nadal wypiera inne rodzaje reklam, ale nie jest to proces gwałtowny. Takie między innymi wnioski wynikają z omówienia raportu ZenithOptimedia Group, jakie można znaleźć na stronach portalu egospodarka.pl.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Reklama obecnie rozwija się w dwóch głównych kierunkach. Główny nurt to doskonalenie przekazu realizowanego w ramach konkurencji wizerunków. Liczy się atrakcyjność i siła przekonywania Informacja merytoryczna o produkcie ma drugorzędne znaczenie. Marketingowcy sięgają po różne formy na granicy manipulacji. Na przykład oddziaływanie poprzez umieszczanie odpowiednich obrazów w filmach i grach. Największym problemem związanym z tego rodzaju reklamą jest spam, czyli informacja dostarczana do odbiorców, którzy jej nie chcą. Obniża to skuteczność reklamy i jest irytujące dla odbiorców.

Drugim nurtem rozwoju jest reklama związana z dostarczaniem rzetelnej informacji osobom, które są nią zainteresowane. Przykładem mogą być analizy fachowych portali i czasopisma, porównywarki cen, platformy aukcyjne. W tym wypadku mamy dwa trudne problemy, stojące na drodze rozwoju tego typu reklamy:

  1. Sprzeczność między potrzebą promocji i dążeniem do zachowania obiektywizmu.
  2. Trudność w poszerzaniu rynku poprzez wzbudzanie nowych potrzeb u potencjalnych klientów.

Etyczna reklama

 

W obu przypadkach istotną kwestią jest zachowanie pewnych podstawowych norm etycznych (co w przypadku wojny wizerunków jest dużo trudniejsze) Zasady te można znaleźć na przykład w artykule Roberta Vaux:

 

1. Uczciwość
Reklama produktu nie może zawierać kłamstw. Bez fałszywych informacji o produkcie i ukrywania jego wad. Bez wiadomości podprogowych lub ukrytych celów.

 

 

 

2. Wyróżnianie
Celem reklamy ma być wyróżnienie reklamowanego produktu na tle konkurencji. Nieetyczna reklama może zacierać różnice – aż do podszywania się pod popularne produkty.

 

3. Odpowiedzialność społeczna
Reklama nie powinna grać na emocjach takich jak strach, chciwość i pożądanie, ani wykorzystywać stereotypówzwiązanych z rasą, płcią, religią czy wiekiem.

 

4. Odpowiedzialność za środowisko naturalne
Reklama nie powinna promować konsumpcyjnego stylu życia, w którym kupowanie jest jedynym celem życia. Ponadto się też szanować normy ochrony środowiska (na przykład nie promować działań prowadzących do powstawania nadmiernych zanieczyszczeń).

Brytyjczycy mają dość zaciskania pasa. Żąda alternatywy dla rządowego programu cięć. Wczoraj w Londynie miała miejsce demonstracja przeciw obniżaniu poziomu życia i rosnącej biedzie. Ich zdaniem programem rządzącejkoalicji Con-Dem (konserwatystów z liberalnymi demokratami) jest "chciwość i egoizm".
Ludzie protestują między innymi przeciw cięciom w edukacji i ochronie zdrowia. Ale wśród haseł pojawia się też krytyka systemu – wskazująca na źródło zła (banki i niesprawiedliwe podatki).

 

W marszu wzięło udział około 50tys ludzi. Dominowała lewica. Ale byli też na przykład mnisi (franciszkanie), którzy przypominając odwołania do religii Davida Camerona zauważyli, że program cięć trudno uznać za chrześcijański.

 

Mówiąc o kontekście religijnym mieli na myśli wystąpienie Camerona na temat swojego programu Big Society. Jego zdaniem to Chrystus zbudował pierwsze Wielkie Społeczeństwo, a on tylko kontynuuje dzieło boże. To stwierdzenie stało się obiektem wielu kpin.

 

Na zdjęciu kadr z relacji (https://www.youtube.com/watch?v=vrwt_bcKmYI).

 Odkąd Amerykanie zdjęli łańcuchy ostatniemu ze swoich niewolników, są bardzo aktywni w piętnowaniu handlu ludźmi. Prezentując najnowszy raport na ten temat, John Kerry oburzał się, że „Handel ludźmi przynosi przestępcom 150 mld USD rocznie”. Nie wiadomo na pewno, co tego dyplomatę oburza najbardziej: sam fakt handlowania ludźmi, kwota, czy to, że akurat przestępcy na tym zarabiają. Najpewniej jednak oburzający jest niewłaściwy model biznesowy. Właściwy – bo akceptowany w „cywilizowanym świecie” sprowadza się do utrzymywania w nędzy wystarczającej ilości ludzi, by odsetek tych, którzy zdecydują się kupczyć swym ciałem, sprzedawać swe dzieci lub organy był wystarczający dla zaspokojenia rosnącego popytu. Taki model biznesowy jest wręcz zalecany przez UE, która postanowiła uwzględnić go w statystykach PKB.

 

Po decyzji sądu USA i wystąpieniu Prezydent Argentyny indeks giełdy argentyńskiej gwałtownie się obniżył. Gdy przedstawiciel Argentyny zapowiedział, że jego kraj będzie negocjować z funduszami hedgingowymi wykup 1,7 mld USD obligacji, indeksy podskoczyły w górę.

 


 

Obecnie są nawet wyższe niż na początku tygodnia.

 

Do tej pory Argentyńczycy mówili twardo, że nie zapłacą ani centa.

 

Zmiana decyzji może świadczyć o tym, że mamy do czynienia z przemyślaną strategią. Argentyna dogadała się w sprawie redukcji 92% długu. W przypadku bankructwa firmy, wystarczy zgoda 2/3 wierzycieli, a reszta musi się podporządkować. Brakuje analogicznych przepisów w odniesieniu do państw. Dlatego mogą działać sępie fundusze, które kupują obligacje bankrutujących państw, a gdy one stają na nogi – żądają spłaty całości. Jednak prawo międzynarodowe zabrania nierównego traktowania wierzycieli i Argentyna nie mogła podjąć negocjacji póki nie zmusił jej do tego sąd.

 

W poniedziałek wieczorem Sąd Najwyższy USA postanowił nie rozpatrywać odwołania w sporze między Argentyną i grupą funduszy hedgingowych. Chodzi o to, że spekulanci odmówili przystąpienia do porozumienia z wierzycielami i żądają wykupienia skupionych za grosze długów. Decyzja sądu nie jest dla Argentyny korzystna, gdyż utrzymana zostanie decyzja sądu niższej instancji, przyznająca rację funduszom. Co prawda nie dotyczy ona Argentyny bezpośrednio (jako podmiotu nie podlegającego amerykańskiemu prawu), ale znacząco utrudni działalność argentyńskim przedsiębiorstwom. Spór może też prowadzić do izolacji Argentyny na rynkach finansowych.

 

Po orzeczeniu sądu USA długie przemówienie wygłosiła prezydent Argentyny Cristina Fernandez de Kirchner. Historię ostatnich dziesięcioleci Pani Prezydent przedstawiła jako walkę z zagranicznymi wierzycielami. Wróciła ona do roku 1976, gdy po raz pierwszy jej kraj wpadł w pułapkę długu i inflacji. „Stworzyły one ubóstwo, zacofanie, bezdomność, brak rozwoju infrastruktury, inwestycji w edukację, w nau ... ". Kolejny atak nastąpił w 2001 roku, gdy „fikcyjne działania” pomocy Argentynie podjął MFW. Udzielona wówczas pożyczka w rzeczywistości była „karmieniem bestii międzynarodowych rynków finansowych”. Stanowisko Argentyny dobrze oddaje list argentyńskiego ambasadora do menedżera funduszu hedgingowego Paula Singera z 2012 roku (przy okazji zatrzymania argentyńskiej fregaty): „Szanowny panie Singer, cały świat obserwuje tę konfrontację między rządem przestrzegającym prawa i spłacającym na czas swoje długi a grupą spekulantów, którzy kołują w powietrzu niczym sępy. Ale powoli cały świat zdaje sobie sprawę, że aby wyjść z kryzysu, potrzeba prawdziwych inwestorów i przedsiębiorców z prawdziwego zdarzenia. A nie sępów.”

Poniższe zdjęcie wyjaśnia dlaczego w Brazylii trwają protesty przeciw mundialowi.

Screen Shot 2014 06 15 at 1.33.31 PM

Zdjęcie autorstwa Edimar Soares O Povo zostało opublikowane między innymi przez www.businessinsider.com. Zostało ono zrobione w 2013 roku podczas meczu Brazylia-Meksyk.

 Ukazał się raport GUS „Ludność. Stan i struktura ludności oraz ruch naturalny w przekroju terytorialnym”. Komentując go, Krzysztof Rybiński użył określenia „pierwszy podmuch demograficznego tsunami”. W minionym roku ubyło 38 tys. Polaków i stan ludności wynosi 38 mln 
496 tys. Liczba zgonów przewyższyła liczbę urodzeń o 18 tys., z kraju uciekło kolejne 32 tys. Polaków, a przyjechało 12 tys.

Po raz kolejny, ale znacznie bardziej niż poprzednio, spadła liczba osób w wieku produkcyjnym. Ich udział w populacji ogółem wynosi już tylko 63,4 proc. Maksimum osiągnęliśmy w 2009 roku – wtedy było 64,5 proc.

Ale silne spadki dopiero nadchodzą, bo liczne pokolenia poczęte zaraz po wojnie wybierają się właśnie na zasłużoną emeryturę.

 Publicysta portalu biztok.pl uważa, że zablokowanie ekspansji tanich linii lotniczych stanie na przeszkodzie podpisaniu układu o wolnym handlu między USA i UE. Czy ktoś poza nim jeszcze uważa, że w tym układzie chodzi naprawdę o wajmene otwarcie rynków?

UE ma wielką wprawę w wymyślaniu przyczyn i przepisów, blokujących konkurencję. I to kno how Amerykanom też nie jest obce. Po podpisaniu układu nic się pod tym względem nie zmieni, tylko eksploduje ilość idiotyzmów, takich ja pretekst dla zatrzymania tanich linii lotniczych:

Izba Reprezentantów USA zaproponowała wprowadzenie poprawki w porozumieniu o otwartym niebie. Jednocześnie zablokowała wydanie pozwolenia dla linii Norwegian. Uznano, że operator lotniczy "nie jest w stanie zagwarantować poziomu bezpieczeństwa lotów wymaganego na rynku USA. Jak podaje WSJ to znacznie ogranicza plan ekspansji linii. […] Przeciwko zezwoleniu na loty do Stanów Zjednoczonych dla Norwegian Air International protestują związki zawodowe oraz konkurenci.

 Rosyjski Akron posiada już 20% akcji Grupy Azoty. W statucie spółki są zapisy, które teoretycznie chronią ją przed wrogim przejęciem. Istnieją jednak poważne wątpliwości, czy są one zgodne prawem unijnym. Podobne zapisy są w statutach innych dużych polskich przedsiębiorstw. Sprawa Azotów jest wyjątkowa. Polskie władze odkryły nagle, że własność w biznesie ma znaczenie. Nikt oczywiście nie przeprosi za dziesięciolecia bredzenia o tym, że ważne tylko to, czy płacą podatki. W ubiegłym roku wiele pisano w kontekście „Azotów”, o „polskim grafenie”. Teraz na chyba uznano, że ten dowcip już ma brodę. Polski przemysł chemiczny ma duże znaczenie militarne (materiały wybuchowe), a posiadając 20% akcji Rosjanie mogą wprowadzić swojego człowieka do rady nadzorczej i uzyskać pełen dostęp do informacji.

 



 

Według polskich mediów i polskich polityków, Putin dąży do odbudowy imperium rosyjskiego, które będzie zdolne do konkurowania z USA, tak jak w czasach zimnej wojny. Tymczasem wydarzenia ostatnich miesięcy wskazują, że on próbuje zbudować przeciwwagę dla USA w sojuszu z krajami BRICS. Wśród nich najważniejsze są Chiny, które już przeganiają pod względem PKB Stany Zjednoczone. Opublikowana niedawno na łamach Forbes'a analiza wskazuje na to, że pomimo szybkiego rozwoju gospodarczego, Chiny szybko nie staną się potęgą polityczną taką jak USA. Ta analiza inaczej wygląda w odniesieniu do krajów BIRCS. Nadal jednak pozostaje problem uzależnienia od zachodnich technologii. Dlatego Amerykanie słusznie obawiają się Niemiec. Jeśli bowiem Niemcy wesprą BIRCS, to nastąpi koniec amerykańskiej hegemonii. Konsekwencje takiej sytuacji mogą być trudne do przewidzenia.

 

Nawet jeśli taki rozwój wydarzeń nie jest bardzo prawdopodobny, to jego skutki dla Polski byłyby tak tragiczne, że polska racja stanu wymaga, aby było to brane pod uwagę. Tak przynajmniej zachowują się politycy pragmatyczni. Takim politykiem był ponoć Roman Dmowski. Tymczasem publicysta „Trybuny Ludu” raczył określić przeciwników rusofobicznej polityki mianem „obślizgłych kremlofilow” (widać poza poziomem propagandy, ten dziennik przyjmuje od pierwowzoru także język).

 

na zdjęciu Roman Dmowski - zdjęcie z Wikipedii

 

Jednym z poważnych problemów USA jest funkcjonowanie systemu edukacyjnego, który powoduje horrendalne zadłużanie młodych ludzi. Trzy lata temu wprowadzono zasadę, że absolwenci, którzy zaciąnęli kredyty po październiku 2007 będą przeznaczać na spłatę co miesiąc nie więcej niż 10% swoich dochodów. Wczoraj Barack Obama podpisał dekret, który rozszerza te zasady na absolwentów, którzy zaciągnęli pożyczki wcześniej. (zob. http://fakty.interia.pl/swiat/news-usa-obama-chce-pomoc-czesci-zadluzonych-studentow,nId,1440247).

Obama wyraził przy okazji nadzieję, że republikanie poprą ustawę Warren, dotyczącą wsparcia z budżetu osób spłacających kredyty studenckie. Nie wydaje się jednak, aby republikanie się na to zgodzili. Oni najwyraźniej nadal uważają, że wsparcie wielkiego biznesu wystarczy by odzyskać władzę.

Kredyty studenckie przekraczają już 1,2 biliona dolarów – czyli więcej niż całkowite zadłużenie kart kredytowych. Przeciętne zadłużenie studenta z licencjatem to blisko $30tys. Według autorów ustawy to zagraża całej gospodarce, gdyż młode małżeństwa zamiast kupować domy i rozwijać działalność gospodarczą, uginają się pod ciężarem zaciągniętych kredytów.

Na tym przykładzie widać, że przy powszechnym zadłużeniu odsetki bankowe pełnią rolę podobną do podatków. Nic więc dziwnego, że zacierają się powoli różnice między USA i Europą. W Europie wysokie podatki prowadzą do sytuacji, w której wielu obywateli nie potrafi egzystować bez pomocy państwa. USA podąża tą samą drogą.

Narzekanie na niski poziom ekonomicznej wiedzy Polaków może być przesadzone. Okazuje się, że pomimo wytężonej propagandy wszystkich mediów – od lewej do prawej, jedynie 1% Polaków zdecydowało się zostać w OFE. Postawę rządu w tej sprawie można w sumie uznać za neutralną. Gdyby chciał całkiem pognębić OFE, to ogłosiłby, że ZUS przestanie prowadzić za darmo rozliczenia za PTE. A koszty budowy tego systemu rozliczeń są horrendalne.

Właśnie jeden z blogerów opublikował ciekawą analizę, podważającą oficjalne dane (3mld zł).

Chiny mają poważny problem z energetyką węglową. Chodzi przede wszystkim o olbrzymie zanieczyszczenie środowiska. Chińczycy rozwijają więc energetykę solarną (ogniw fotowoltaicznych). Czy jednak jest to rozwiązanie ekonomicznie opłacalne? Oto kilka faktów, które pomogą w uzyskaniu odpowiedzi:

  1. Ogniwa fotowoltaiczne tanieją o 20% przy podwojeniu podwojenia mocy zainstalowanych dotąd ogniw na całym świecie. na całym świecie. To się nazywa Prawo Swansona i zostało potwierdzone empirycznie.

  2. Ilość zainstalowanych ogniw jest dzisiaj niewielka i podwojenie, a nawet zwielokrotnienie ich nie będzie problemem.

  3. Instalacje słoneczne mogą rozwijać się bardzo szybko i szybko likwidować.

  4. Ceny energii słonecznej są do zaakceptowania na rynku nawet, gdy są nieco wyższe, niż ceny energii z węgla.

  5. Wzrost ilości instalacji może odbywać się częściowo na zasadach czysto rynkowych, gdyż możliwa jest sprzedaż tej energii w wyższej cenie (niż energii z węgla).

  6. Istnieją istotne ograniczenia rocznego wzrostu.

  7. Instalacje słoneczne muszą być w prawie 100% finansowane z góry – a więc koszty finansowe są ważnym składnikiem kosztów.

  8. Ogniwa słoneczne mają trwałość około 30 lat, czyli dłużej niż okres finansowania. Nawet więc gdy w okresie finansowania wydaje się to nieekonomiczne, możemy zyskać do 10 lat prawie darmowej energii.

  9. Koszty magazynowania energii elektrycznej mają własne „prawo Swansona”.

 Na obchody 25 lecia pierwszych w częściowo wolnych wyborów w Polsce przybył między innymi prezes Google. Wyjawił on przy tej okazji plan otwarcia w Warszawie nowoczesnego centrum dla_startupów:

Jesteśmy dumni z tego, że społeczność startupowa tak dynamicznie rozwija się w Polsce, a także tutaj, w Warszawie. Mamy nadzieję, że warszawski Campus pomoże w rozwoju technologicznych przedsiębiorstw, wzmocni ekosystem startupów i zachęci do rozwoju innowacyjności w Polsce - powiedział Eric Schmidt, prezes Google.

W ubiegłym roku w Krakowie uruchomiono program „Google for entrepreneurs”, który okazał się wielkim sukcesem. Campus w Warszawie to pójście o krok dalej. W przeciwieństwie do wygłupów władz, które co chwilę serwują nam nową nową Dolinę Krzemową, projekt Google ma szanse powodzenia - bo otwarta strategia rozwoju tej korporacji sprzyja takim niekonwencjonalnym działaniom. Duże znaczenie ma także magia marki i dotychczasowa obecność firmy w Polsce. Jednak Google jest znany także z tego, że łatwo porzuca projekty, które „nie rokują”. Jak będzie tym razem – zobaczymy.

Jeśli można przy tym trochę pomarudzić, to szkoda, że wybrano Warszawę – miasto w którym najłatwiej wystartować wpisując się w struktury powiązanej z władzą sieci konsumentów zagrabionych (przez system podatkowy i centralizację) w całej Polsce dóbr. To na prowincji innowacja dają wolność, a mając przychylność Google nie musimy liczyć na przychylność waadzy.

Loren Thompson z Forbesa uważa, że Chiny nie zdetronizują USA w roli największej potęgi gospodarczej świata. Wylicza on pięć czynników, które stoją temu na przeszkodzie:

 

1. Ograniczenia geograficzne.

Thompson opisał to bardzo oględnie, ale odniesienie do doktryny Boskie Przeznaczenie(Manifest Destiny)wskazuje, że chodzi po prostu o agresywną politykę podbojów. Tymczasem Chiny chciałyby się rozwijać na swoim terytorium. Na zachodzie jałowy Tybet i pustynia Gobi. Na południu Himalaje odgradzające państwo od Indii. Na północy rozległe i w dużej mierze puste stepy odgradzające Chiny od Rosji. Na wschodzie rozciąga się największy ocean świata (ponad 6000 mil morskich między Szanghajem i San Francisco). Więc mogą sobie co najwyżej podbić Wietnam albo przyłączyć Tajwan.

Jakl ukraść 100 mln dolarów i bezkarnie opływać w luksusach? Wystarczy mieszkać w Rosji a kraść na zachodzie. Globalna wioska coraz bardziej wirtualna, stwarza niejedną okazję dla złodziei. Powstrzymuje ich głównie fakt, że bardzo trudno zatrzeć ślady przestępstwa. Na przykład spustoszenie sieje ostatnio CryptoLocker, który szyfruje dane na dysku ofiary. Po ukończeniu procesu szyfrowania ofierze zostaje wyświetlony komunikat, informujący, że pliki zostały zaszyfrowane algorytmem RSA, z wykorzystaniem 2048-bitowego klucza prywatnego – i ich zawartość zostanie bezpowrotnie utracona, o ile poszkodowany nie zapłaci operatorom CryptoLockera okupu w wysokości 300 dolarów, w ciągu 72 godzin od zarażenia systemu. Od tego momentu zaczyna się odliczanie. Jak informują napastnicy, gdy licznik dojdzie do zera, serwer obsługujący klucze szyfrujące skasuje klucz użyty do zaszyfrowania.

Z tego co pisze wielu poszkodowanych, zignorowanie komunikatu tak się właśnie kończy – szkodnik odinstalowuje się sam, pliki pozostają zaszyfrowane na zawsze, nie ma ma już żadnego sposobu na ich odzyskanie. Nic więc dziwnego, że niejedna ofiara CryptoLockera decyduje się zapłacić.

I tu się pojawia problem. Przecież idąc za pieniędzmi można łatwo namierzyć rozbójnika! No i co z tego? Portal businessinsider opisuje życie w luksusach hakrea o pseudonimie "Slavik". Jest on autorem CryptoLockera. Nazywa się Bogaczew mieszka w Rosji. List gończy FBI może sobie powiesić w ramce na ścianie, jako potwierdzenie swego triumfu:

 

Komisja Europejska zawiesiła procedurę nadmiernego deficytu wobec Polski. W wydanym komunikacie poinformowano, że Polska osiągnęła zalecane przez Radę cele budżetowe, co wpłynęło na poprawę salda budżetowego:

 

W ostatnim zaleceniu Rady wydanym dnia 10 grudnia 2013 r. Polsce zalecono osiągnięcie deficytu nominalnego w wysokości 4,8 proc. PKB w 2013 r., 3,9 proc. PKB w 2014 r. i 2,8 proc. PKB w 2015 r. (z pominięciem wpływu transferu aktywów z drugiego filaru systemu emerytalnego). Zgodnie z prognozą makroekonomiczną leżącą u podstaw zalecenia Rady odpowiada to poprawie salda strukturalnego o 1 proc. PKB w 2014 r. i o 1,2 proc. PKB w 2015 r. Polsce zalecono również rygorystyczne wdrożenie środków, które już zapowiedziała i przyjęła, oraz uzupełnienie ich dodatkowymi środkami w celu osiągnięcia trwałej korekty nadmiernego deficytu do 2015 r. Rada wyznaczyła dzień 15 kwietnia 2014 r. jako termin podjęcia przez Polskę skutecznych działań oraz jako termin przedstawienia szczegółowych informacji na temat strategii konsolidacji planowanej na potrzeby osiągnięcia zalecanych wartości docelowych.

Serwis praca.pl przeprowadził ankietę, z której wynika iż aż 44% szukających pracy uważa, że głównym atutem są w tej materii znajomości. Prezes spółki prowadzącej portal uważa, że Przekonanie Polaków o tym, że pracę dostaje się po znajomości z jednej strony wynika jeszcze z pozostałości po poprzednim ustroju, z drugiej jednak jest mechanizmem, który chroni kandydata przed myśleniem o sobie w negatywny sposób.

 

Czy wykraczając poza wyniki ankiet i snując domysły, Pan Prezes postępuje w sposób profesjonalny? Czy formułując takie kategoryczne opinie, nie powinien przynajmniej wziąć pod uwagę niejednorodnej sytuacji na tak zwanym rynku pracy? Gdy niedawno jedna z dużych firm informatycznych w Krakowie zdecydowała się zwolnić część pracowników, nieopodal pojawił się bilbord innej firmy, zapraszający inżynierów do pracy. Młody programista w Krakowie zapewne znajdzie pracę, nawet jeśli się jąka i nie ma pojęcia jak się pisze CV.

Na drugim biegunie są kandydaci do pracy w obszarach o ponad 20% bezrobociu.

Gdy nawet w Brazylii pojawiają się protesty z powodu kosztów, to chyba zasada „chleba i igrzysk” działać przestaje. Czy to oznacza schyłek bizantyjskich widowisk? Światem rządzi pieniądz. Tymczasem organizatorzy igrzysk starają się przekonać społeczeństwa, że w tym wypadku pieniądz nie gra roli. Nawet prezydenta Krakowa nikt nie zapyta o to czemu wydał poważne kwoty na przygotowania do igrzysk, zanim przyszło mu do głowy zapytać mieszkańców (miejmy nadzieję, że wielomilionowych umów nie zdążył podpisać).

Jedynym argumentem używanym przy tej okazji jest -jak to nazwano w komentarzu businessinsider.comwielkie kłamstwo ekonomiczne”: impreza ma zbawienny wpływ na gospodarkę. Z tym kłamstwem rozprawia się przygotowany przez Victora A. Mathesona raport Mega-Events: The effect of the world’s biggest sporting events on local, regional, and national economies. Dokładna analiza wielu takich imprez prowadzi do jasnych wniosków:

Wydatki publiczne na infrastrukturę sportową i obsługę wielkiej imprezy mus oznaczać zmniejszenie innych wydatków państwowa, wzrost zadłużenia lub wzrost podatków, które szkodzą lokalnej gospodarce. Nakłady publiczne związane z budową infrastruktury i obsługą imprezy mają w najlepszym razie zerowy wpływ netto na gospodarkę, gdyż korzyści z realizacji projektu są równoważone przez wydatki i inne koszty z tym związane.

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach