Dziennikarz New York Times komentuje sprawę uchodźców: Jeśli masz serce, popierasz przyjmowanie uchodźców. Ale jeśli masz rozum, rozumiesz także, że ich przyjmowanie w Niemczech nie rozwiąże kryzysu.

Na świecie żyje obecnie 60 milionów osób wysiedlonych, gotowych ryzykować życie by dostać się do Europy. Obietnice pomocy sprawią, że utopionych dzieci będzie jeszcze więcej. W Szwecji partia anty-imigrancka prowadzi w sondażach i ma szansę wygrać wybory. W Niemczech odnotowano już 340 przypadków ataków na imigrantów (są ofiary śmiertelne). Rodzice dzieci w jednej z niemieckich szkół dostali prośbę, by dziewczynki nie przychodziły w zbyt krótkich spódniczkach, bo to oburza dzieci imigrantów.

 

Tymczasem z powodu braku pieniędzy o 1/3 obcięto racje żywnościowe dla uchodźców w obozach usytuowanych w Jordani - (229tys.). Jednak na blogach pojawiają się informacje o wątpliwych zaletach multi-kulti (na przykład „Multikulti po norwesku”). Mimo tego uchodźcy już się w Niemczech zadomawiają.

„Polskie” media zajmują się urabianiem opinii publicznej pod dyktando Niemiec. Jednak Grupa Wyszehradzka jest nadal przeciwna dyktatowi UE w sprawie uchodźców.  

Podobno Niemcy mają problem i chcą się nim z nami podzielić. Podobno – bo zamiast zwrócić się z prośbą do Polski, napuściła na Polskę swojego pieska. „Donald Tusk wezwał Polskę i kraje naszego regionu do solidarności z Niemcami i Włochami”.

Prezydent Duda odniósł się w nieco przewrotny sposób do kwestii międzynarodowej solidarności:

Tym, co jest niebezpieczne w tym kontekście to egoizmy państwowe i całkowite pomijanie interesów innych państw. Trudno nie mieć wątpliwości co do tej jedności. Właśnie słyszymy, że została podpisana umowa NordStream II, zupełnie pomijająca polskie interesy. Dla mnie jedność to partnerskie relacje, Europa równych państw”.

Nareszcie jakiś polski polityk nie uprawia polityki na kolanach. Jak bardzo nie mieści się to w głowie polskim „elitom” - pokazuje promowany przez „Rzeczpospolitą” komentarz: „Opór okazał się nieskuteczny i niezwykle kosztowny wizerunkowo. Strat już się nie da w całości odrobić”. Polska racja stanu: jak nas postrzegają Niemcy. O tym, że nawet nieskuteczny opór pozwala odkryć intencje sąsiadów i buduje jedność społeczeństwa wobec agresji biedaczysko nawet nie pomyśli.

 

Najbardziej optymistyczna opinia na temat wczorajszego referendum: „Polacy na kilometr wyczuwają fałsz i obłudę, dlatego zostali w domach”. Czy ten optymizm jest uzasadniony? Raczej nie. Gazeta Prawna rozpoczęła cykl publikacji pod tytułem „Wkurzeni.PL”. Pierwszy tekst zawiera tezę, że Polacy czują się oszukani przez państwo. "To nie tak miało być". Jeśli to prawda, to o jakim znowu święcie demokracji może być mowa? Na wybory parlamentarne pójdą głosować przeciw komuś. A w referendum głosowanie przeciw to pozostanie w domu. Wynik jest więc oczywisty i jednoznaczny. Cała reszta to bicie piany – tak jak cała nasza polityka. Jeden z opiniotwórczych dzienników za najważniejszą wiadomość uznał, że „Skończył się pojedynek PO z PiS na referenda. Rozpoczyna się właściwa kampania wyborcza”. Wkurzonych to w większości także nie obchodzi. PiS pewnie wygra i rządzić będzie. Bo jakoś trzeba odsunąć od władzy obecnie rządzącą mafię. Nic więcej. Po wyborach prezydenckich profesor Artur Śliwiński napisał: „Konieczne jest chłodne podejście do wyborów. Konieczne jest ono przede wszystkim dlatego, że lepiej odpowiada pracy organicznej, która czeka na podjęcie ponad dwadzieścia pięć lat. Praca ta musi poprzedzać pożądany przełom, a nadal tej pracy brakuje. Sekwencja jest taka: najpierw trud wyprowadzenia Polski z głębokiego marazmu duchowego, odzyskanie suwerenności, odbudowa siły ekonomicznej, a dopiero potem oczekiwanie na pozytywne zmiany”. Po referendum widać jak bardzo trafne to są słowa. Widać to także po bezradności z jaką podchodzą polscy politycy do wyzwań współczesności. Niemcy mają problem z napływem fali uchodźców. Niemiecki dziennikarz prosi Wiktora Orbana, aby przekazał zaprzyjaźnionym z nim szefów unijnych państw: „wynocha z UE”. Normalny człowiek zapytałby się o co im chodzi. Jeśli macie Niemcy problem, to może poproście o pomoc? Siądziemy razem i zastanowimy się jak go rozwiązać. Ale nie – Niemiec nie będzie prosił „podludzi”. Jemu się należy, a po to ma UE by wymóc co się należy. Reakcji – jakiejkolwiek – z polskiej strony na tą butę spodziewać się nie należy. Polacy mają według mediów żyć tym, czy PO z PiS przejdą do „właściwego pojedynku”, i dlaczego jakiś podżegacz wojenny "przyznanego miejsca w Senacie". Tak sformułowane pytanie mówi wszystko (i nie ma sę łudzić, że to „nie przyznanie” ma coś wspólnego ze skrajnymi poglądami pana Kowala na politykę wschodnią).

 

W Wałbrzychu znaleziono pociąg z czasów II Wojny Światowej. Został bardzo na wyrost (zawartość nieznana) nazwany "złotym". Idealny temat na sezon ogórkowy.

Autentyczny dialog dwóch Polaków:

- Wiesz, że już znalazl się właściciel zawartości podciagu?
- Kto?
- Pomyśl - naprawdę nietrudno zgadnąć.
- No to chyba żydzi? 
- Żebyś wiedział (vide stanowisko "Światowego Kongresu Żydow)
- To akurat łatwe było...   

Prezydent Duda był w Berlinie. Niemcy piszą, że „Bez konkretów, ale miło”. I w zasadzie można by na tym poprzestać. Problem pojawia się, gdy ktoś ma za długą pamięć i pamięta warunki postawione Niemcom przez pana Szczerskiego: „Po pierwsze, jak w relacjach z każdym państwem, przestrzeganie praw Polaków. Po drugie - polityka wschodnia – format normandzki wyczerpał się, trwałego pokoju w regionie nie uda się przywrócić bez udziału Polski, NATO, UE, USA. Po trzecie, Niemcy muszą znieść blokadę na budowę baz NATO w naszym kraju. Wreszcie Berlin musi zgodzić się na takie dostosowanie polityki klimatycznej i energetycznej Unii, które umożliwi utrzymanie wydobycia polskiego węgla”.

O ile wiadomo, żaden z tych warunków nie został postawiony (poruszono jedynie kwestię NATO, ale szczegółów nie podano). Nie wiadomo więc po co Prezydent ciągnie za sobą tego durnia. Chyba tylko dlatego, bo alternatywy jakie ma do wyboru są jeszcze gorsze. Pan Waszczykowski na przykład chętnie wyrzuciłby z UE rosyjskich studentów. To już się kwalifikuje na weryfikację metodą Kukiza (z udziałem psychiatry ;-)).

Referendum zarządzone przez Komorowskiego na potrzeby jego kampanii wyborczej odbędzie się. Zamiast dopisywać do niego pytania, proponuje dodatkowe referendum w dniu wyborów.

Prezydent Duda wydał „salomonowy wyrok”. Choć chyba jednak bardziej pasuje tu określenie „Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek”.

1. Nie wiadomo po co mamy wydawać kilkaset milionów złotych. Była doskonała okazja do zaproponowania rozwiązania, jakie jest w USA – ojczyźnie referendów. Tam zawsze w pierwszy torek po pierwszym poniedziałku listopada odbywają się wybory powszechne. Nazywa się to „election day”. W Polsce jest o tym głośno raz na 4 lata – gdy Amerykanie wybierają Prezydenta. Jednak w tym samy dniu odbywają się wybory innych władz lub referenda. Obywatele mogą decydować w tym dniu o zmianie prawa. Obywatele decydują o legalności marihuany, etykietowaniu produktów GMO i wielu innych kwestiach.

Analogiczne rozwiązanie proponował w Polsce „Klub Jagielloński” - więc z całą pewnością Prezydent Duda zna tą propozycję. w Nie wiadomo dlaczego się na nie nie zdecydował. Nawet jeśli w tym roku jest trochę za późno – to wyjście z taką inicjatywą byłoby ważną deklaracją polityczną.

2. Styropianowy Marszałek Senatu ogłosił, że „on nie pozwoli”, co samo w sobie powinno być dobrym powodem, żeby spróbować. Nie wiadomo dlaczego mamy spokojnie patrzeć jak byle łajza chce decydować co w Polsce jest zgodne a co nie jest zgodne z prawem. A większej łajzy za przeciwnika politycznego trudno w Polsce znaleźć. Jeśli to „budowanie wspólnoty” jakie głosi Andrzej Duda ma polegać na unikaniu konfliktów – to na pewno nic dobrego z tego nie wyniknie.

Polskie media żyją sensacją na temat uchodźców z Syrii: Syryjczyk: wolimy umrzeć w Syrii, niż z głodu w Polsce. Fundacja Estera: nikt ich na siłę nie ściągał. Oczywiście pojawiają się także wyjaśnienia prezes fundacji Estera, która zapewnia, że „miesięcznie pięcioosobowa rodzina otrzymuje 3 tys. złotych”. Odpiera też inne zarzuty.

Dziwnym trafem jednak do mediów nie przedostały się informacje o domniemanym podłożu tego konfliktu między fundacją a uchodźcami. Oto odpowiedni fragment wyjaśnienia Pani Prezes: Fundacja Estera jest pomawiana przez Antoine Char (jednego z Syryjczyków, którzy są pod jej opieką). Pragnę wytłumaczyć, iż jest to osoba z którą Fundacja ma problem od jakiegoś czasu. Sprawa z nim została zgłoszona do Polskich służb już 3 tygodnie temu. Agenda Antoine Char polega na tym, iż jest on przeciwko koalicji chrześcijańsko-alawickiej (obecne rządy w Syrii są sprawowane przez Bashar al.-Assada, który jest alawitą). Przez to, że Fundacja Estera zaczęła mówić głośno jaka jest opinia chrześcijan na temat konfliktu w Syrii i że stoją po stronie rządowej, ponieważ chronią ich, świat dowiaduje się ze obecne liberalne rządy są o wiele lepsze od radykalnego totalitaryzmu kalifatu. Dlatego celem Antoine Char jest skłócenie chrześcijan i alawitów. Od jakiegoś czasu pomawia w mediach arabskich kościół w Syrii o współpracę z opozycją rządową, w konsekwencji tego typu pomówienia może doprowadzić do kary śmierci lub więzienia dla duchownych. Dalszym rezultatem realizacji jego celu dla obecnych rządów, byłoby odwrócenie się opinii zachodnich kościołów przeciwko rządom Bashara.

Ponadto z uwagi na wydźwięk medialny akcji, stara się storpedować pomoc dla syryjskich chrześcijan w Polsce tego typu oskarżeniami i postawą roszczeniową. Polacy czytając tego typu „roszczenia” czują się zniechęceni do pomocy. Niestety jest to niezwykle szkodliwe, dla niesienia pomocy kolejnym ludziom.

Tytuł notatki mówi wszystko: „Konflikt syryjski przeniósł się na teren Polski”.

 

Nawet jeśli ktoś nie zagląda do prorządowych mediów, nie uniknie cuchnących przecieków z tego „głównego nurtu”. Nienawiść, jaka opanowała umysły tych ludzi jest nie do ogarnięcia. Niejaki Pałasiński pisze: „PiS świętuje pokonanie bolszewików? To jak hitlerowcy czczący Dzień Zwycięstwa nad Faszyzmem”. Niesiołowski w swoim stylu grozi, że gdy PiS dojdzie do władzy – zacznie stawiać pomniki Jarosławowi Kaczyńskiemu: „pewną trudnością jest to, że Jarosław Kaczyński żyje, ale mamy już precedensy z nazywaniem ulic, szkół i obiektów imieniem Jana Pawła II, a zasługi Jarosława Kaczyńskiego (Jarosław Polskę zbaw) są z pewnością nie mniejsze”. Wszystkich przebija jednak właściciel Rzeczpospolitej, który tak zareagował na żale księdza-celebryty Kazimierza Sowy (to ten od przepraszana Komorowskiego), któremu nie spodobał się artykuł o nim: „Kazi, przykro mi za mam takich ludzi w redakcji, pozostaje mi mieć nadzieje, że jak najszybciej sami zmienią prace i wyniosą się z mojej spółki do godniejszej, takiej która wydaje 2 „rzetelne” tygodniki ze stałe malejącym nakładem :) im szybciej tym lepiej (!) pozdr z Machu Picchu. Wracam 2.09, może w euforii do tego czasu wyniesie się do Wróbla, on zbiera takie towarzystwo”.

Nie ma to jak „wolne media”.

Jędrzej Bielecki w formie jak zwykle – opowiada o tym, jak Niemcy nam zazdroszczą czołgów, które nam dali. „Polska, druga potęga pancerna Europy”. Silni zwarci, gotowi ani guzika nie oddamy. Tymczasem Generał Waldemar Skrzypczak dalej swoje: były wiceminister obrony narodowej ocenił, że zmniejsza się "potencjał operacyjny" wojska polskiego. Gen. Skrzypczak podtrzymał swoją opinię z marca, kiedy mówił, że bez pomocy NATO w przypadku konfliktu z Rosją Warszawa zostałaby zajęta w ciągu 3-4 dni.

Ale dzięki Bogu możemy jak zwykle liczyć na sojusze:

Zaznaczył jednak, że taki scenariusz byłby realny tylko wtedy, gdyby Polska została pozostawiona samej sobie. Dodał, że on sam "wierzy w NATO", które gwarantuje bezpieczeństwo Polski.

Zupełnie niedawno dziennikarze „The Economist” przeanalizowali słynny artykuł 5 paktu NATO i doszli do wniosku, że „NATO ma możliwość, lecz nie ma żadnego obowiązku użycia sił zbrojnych w celu obrony sojusznika”. Czyli obroni, jeśli zechce i w miarę możliwości. Europejskie państwa takiej możliwości nie mają. Natomiast Amerykanie też nie spieszą się z deklaracjami: „Takie zobowiązanie powinno być ograniczone do przypadków, w których Amerykanie mają fundamentalny, wręcz witalny interes”. Deklaracje mogą paść po wyborach prezydenckich w USA. Jeden z kandydatów – Donald Trump już zapowiedział, że on się z Putinem szybko dogada. Częścią „dogadywania się” będzie zwrócenie "totalnego zdrajcy" Snowdena. A co w zamian? Może Polskę?

 

Powszechna solidarność społeczeństwa i dziennikarzy z oskarżonymi o zdradę stanu spowodowała nieoczekiwany zwrot akcji. Zdymisjonowany został prokurator generalny Niemiec, Harald Range.

Dlaczego akurat ci niemieccy dziennikarze zostali zaatakowani? Dlatego, bo wystąpili przeciw spiskowi elit, które pragną zamienić społeczeństwa w bezwolne masy. Spiskowcy nie cierpią wolnych mediów, bo co to za spisek, skoro wszyscy o nim wiedzą (to dlatego Snowden jest dla USA wrogiem publicznym). Jednak teza, że tym razem „wolność słowa wygrała ze służbami” jest nieco pochopna. Z jednej strony te „wolne media” stanowią drobną niszę w potężnym monolicie ta walka trwa ciągle, z drugiej zaś ważniejszy jest tutaj aspekt prawny. Niemcy są państwem prawa. Dlatego takim skandalem jest posługiwanie się przez Prokuratora Generalnego błędną oceną prawną w celu uciszenia dziennikarzy. Dziennikarze ci nie zamierzają odpuścić i oskarżają także Ministerstwo Spraw Wewnętrznych o głoszenie nieprawdy.

Niemiecki szacunek do prawa (z którego korzystał niegdyś polski chłop Drzymała) nie jest niestety powszechny. Na przykład w Polsce nikt nie reaguje na łamanie prawa przez władze (vide na przykład ewidentna niegospodarność na budowie obwodnicy Inowrocławia). Cóż pozostaje społeczeństwu? Do wyrażenia swego sprzeciwu wobec spisku elit wykorzystują wybory. Nawet jeśli nie ma szans na rozsądną alternatywę, głosują na zasadzie: wszystko tylko nie oni. To wyjaśnia fenomen Pawła Kukiza w Polsce, czy Frontu Narodowego we Francji (który ma realną szansę przejąć władzę). Szefowa tej francuskiej partii Marinne Le Pen krytykowała ostatnio Unię Europejską: „UE zamieniła się w prawdziwą sektę, gdzie pranie mózgu zastępują groźby i niekończący się szantaż”. Równie ciekawie rozwija się sytuacja w USA, gdzie Donald Trump ubiega się o nominację Republikanów w wyborach prezydenckich. Jego niezależność finansowa sprawia, że może mówić co mu się podoba. Więc mówi to, co konserwatywni Amerykanie chcieliby słyszeć. Oczywiście nie podoba się to bardzo przedstawicielom elit. Republikanie najchętniej by się go pozbyli. Jeśli jednak nie będzie kandydatem republikańskim, to wystartuje jako kandydat niezależny. To praktycznie przekreśla możliwość zwycięstwa Republikanów. Nic więc dziwnego, że „niezależni dziennikarze” ;-) węszą „spisek Clintonów”.

Pytaniem zasadniczym pozostaje, czy oddolne działania społeczeństw mogą doprowadzić do powstania prawdziwie demokratycznej alternatywy, czy też pozostanie nam jedynie głosować przeciw.