Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie rozpoczął realizację programu rozwoju branży pszczelarskiej. Program ma być adresowany do absolwentów, bezrobotnych i osób z grupy 50+. Autorzy projektu planują, że w latach 2014-2018 w całym kraju powstanie ok. 3,2 tys. pasiek wyposażonych w jednolite ule oraz niezbędny sprzęt, średnio po 200 w każdym regionie.

Trochę to pachnie gospodarką planową, ale przynajmniej wspierana jest taka działalność, która rzeczywiście jest polską specjalnością. Miła odmiana po szeregu „polskich Dolin Krzemowych”.

 



 

Bardzo wysokie bezrobocie wśród ludzi młodych jest jednym z największych problemów Europy. Co gorsza, nie za bardzo widać szansę na zmianę tego stanu rzeczy. Politycy, ekonomiści i publicyści nie są w stanie nawet rzetelnie ocenić sytuacji. Przecież absurdem jest twierdzenie, że nagle mamy wysyp młodzieży, która jest gorzej wykształcona, nie przystosowana do rynku pracy i niezaradna. Tymczasem nieomal wszystkie programy zapobiegania bezrobociu zdają się opierać na takim właśnie założeniu. Podniesienie poziomu kształcenia i dostosowanie programów nauczania do potrzeb rynku (o czym pisze Jakub Florkiewicz z Forbsa) należy ocenić pozytywnie. Tak samo jak rozwój przedsiębiorczości wśród młodzieży. Jednak problemu krótkiej kołdry nie da się rozwiązać szkoleniami z jej naciągania.

Niektórzy uważają, że to problemy przejściowe i „demografia zmiecie bezrobocie”. Odpływ ludzi z rynku pracy będzie bowiem oznaczał także mniejszą konsumpcję, a co za tym idzie – kurczyć się może rynek dóbr. Wraz ze stałym wzrostem efektywności może to oznaczać wręcz wzrost, a nie spadek bezrobocia.

Poniższy wykres pokazuje dynamikę wzrostu bezrobocia w strefie Euro, Hiszpanii, Portugalii i Grecji (źródło).

unemployed youth europe

 Widać na nim jasno, że to kryzys gospodarczy jest główną przyczyną bezrobocia, a nie jakość kształcenia, albo "niedopasowanie" uczelni do biznesu. Młodzi są po prostu najsłabszą grupą na tak zwanym rynku pracy (na którym chroni się tych, którzy już pracę mają) i dlatego ich bezrobocie dotyka najbardziej. Bez zmiany modelu rozwoju tego problemu rozwiązać się nie da.

Ukraińcy słusznie oskarżają „zachód” o przyczynienie się do śmierci wielu swoich rodaków. Patrząc na to bez emocji, należałoby sprecyzować, kto konkretnie jest odpowiedzialny. Oczywiście nie szary Jan Kowalski czy Johan Smith, ale ci, którzy mają władzę. A kto ma władzę?

Nie ma najmniejszej przesady w stwierdzeniu, że współczesnym światem rządzi pieniądz. Nie chodzi tylko o powszechny konsumpcjonizm i życie pod presją odsetek. Rządy pieniądza mają charakter formalny, poprzez system finansowy działający według zasad monetaryzmu. Czyli polityce finansowej jest podporządkowana cała gospodarka, a pośrednio – także władza polityczna. Odpowiedzialni są więc ci, którzy taki system stworzyli (bo on na pewno nie jest stworzeniem bożym ;-)) oraz ci, którzy obecnie nim kierują. W przypadku Ukrainy można by nawet wskazać konkretne osoby, które mają krew na rękach. Oczywiście nikt tego nie zrobi, bo poufność zawsze stanowiła fundament działania tego typu organizacji.

 

Jednym z warunków podpisanego w Kijowie porozumienia było uwolnienie Julii Tymoszenko. Ukraiński parlament potulnie przegłosował ustawy umożliwiające jej uwolnienie. Dlaczego zachodowi tak zależy na Tymoszenko (podobnie jak na uwolnionym niedawno Chodorkowskim)?

 

Gdyby politycy odpowiadali karnie za swoje decyzje, to byłoby dla rządzących nie do zaakceptowania. Jeśli Tymoszenko może odpowiadać za podpisanie skrajnie niekorzystnej umowy z Rosją, to dlaczego Pawlak ma chodzić wolny? Jeśli ktoś sądzi, że to sprawa między Rosją a jej satelitami, to grubo się myli. Putin bezwzględnie wykorzystuje jedynie taktykę, która od dawna jest stosowana przez zachód. Ekonomiczny podbój bez uległości polityków byłby bardzo trudny. A jak pogodzić taką uległość z groźbą karnej odpowiedzialności?

 

Dlatego potrzebny jest Trybunał Stanu, jako ostateczne zabezpieczenie (gdy już nie będzie wyjścia i nie da się zupełnie uniknąć odpowiedzialności, można zafundować społeczeństwu farsę z Trybunałem).

 

O co konkretnie oskarżono Julię Tymoszenko? Poszło o kontrakt na dostawy gazu z Rosji, który podpisała Tymoszenko (jak ustalił sąd – przekraczając swe uprawnienia). Kontrakt podpisany na 10 lat ustalał dwuskładnikową cenę gazu. Pierwszy składnik – to stała cena bazowa $450 za tys. metrów sześciennych. Cena ta była (po uwzględnieniu kosztów tranzytu) około dwa razy większa, niż cena tego samego gazu sprzedawanego Niemcom! Drugi składnik ceny zależał od średnich cen ropy naftowej za 9 ostatnich miesięcy. Problem w tym, że ceny ropy rosły na rynkach światowych w stosunku do cen gazu. Skutkiem tego ceny gazu gwałtownie rosły.

 

Trzecim istotnym elementem umowy były kary za nieodebrany gaz. Ten mechanizm zapobiegał skutecznie zakupom tańszego gazu przez Ukraińców (na przykład od Niemców).

 

Czasem zdarza się, że podnosząc zbytnio jakiś podatek, otrzymujemy rezultat odwrotny od spodziewanego – czyli mniejsze wpływy z podatku. Taka zależność nosi miano krzywej Laffera. Przykładem może być akcyza na alkohol w Polsce. Po jej obniżeniu wielu osobom przestało się opłacać kupować alkohol pokątnie i wpływy wzrosły. To jednak nie jest reguła – pomimo że wielu ekonomistów i polityków chętnie używa takiej argumentacji dla usprawiedliwienia działań aspołecznych. Obniżanie podatków może mieć bowiem właśnie taki skutek.

 

Milton Friedman radził kiedyś Polsce, byśmy robili to, co robiły państwa zachodu - gdy były na naszym poziomie rozwoju. Na przykład w powojennych Niemczech obowiązywał progresywny podatek dochodowy z bardzo wysoką stawką dla najbogatszych (w miarę poprawy sytuacji stawka ta była obniżana). Niemcy realizowały wówczas społeczną gospodarkę rynkową, która przyniosła im dobrobyt i pozwoliła zbudować potężną gospodarkę.

 

Odwrotnym przykładem jest polityka gospodarcza Ronalda Reagana. Zaczął on od obniżania podatków najbogatszych. Krzywa Laffera nie zadziałała (zob. Stiglitz „Ekonomia”). Pojawił się koszmarny deficyt budżetowy, bezrobocie i problemy społeczne (wielu Amerykanów do dziś zgrzyta zębami na dźwięk słowa „reaganomika”).

Ukraina na swe nieszczęście posłuchała wyznawców krzywej Laffera. Począwszy od 1 stycznia 2011 wprowadzono tam bardzo niskie podatki. Stawki PIT 15 i 17% przy progu podatkowym w wysokości 9410 hrywien miesięcznie (ok. 3,5tys zł, płaca minimalna wynosiła wówczas 941 hrywien). Taki sam podatek wprowadzono wobec nierezydentów (obcokrajowców), którzy wcześniej płacili 30%. Obniżono podatek od dywidendy pobieranej przez osobę fizyczną z 15 do 5 proc. CIT postanowiono zmniejszać stopniowo:

- od 1 kwietnia do 31 grudnia 2011 r. 23 proc.

- w 2012 r. 21 proc.

- w 2013 r. 19 proc.

- w 2014 r. 16 proc.

Zapowiedziano też zmniejszanie VAT z 20% do 17% od 1 stycznia 2014 r.

Składni na fundusz emerytalny Ukraińcy płacą także mniejsze niż polski ZUS (33,2% pracodawca, 2 – dla pracownik).

Te zmiany bardzo spodobały się niektórym polskim politykom. Poseł Artur Górski zwrócił się wówczas do polskiego rządu z propozycją pójścia w ślady Ukraińców: "Otóż, zgodnie z prawidłowością opisaną Krzywą Laffera niższe stopy podatkowe wcale nie wykluczają stabilnych, wysokich wpływów do budżetu państwa" – pisał.

Obniżki podatków nie przyniosły spodziewanych efektów i niemiecki orodoliberalizm raz jeszcze znalazł potwierdzenie – na nieszczęście Ukraińców tym razem negatywne: ład gospodarczy okazuje się ważniejszy niż podatki.

Obserwator finansowy pisał: „jeśli sytuacja będzie rozwijać się tak jak teraz – organy skarbowe nie przestaną brać łapówek, albo blokować zwrotu podatku VAT uzależniając decyzję od zapłaty awansem podatku dochodowego – do niczego dobrego to nie doprowadzi. Biznes osiądzie na dnie, a kraj zacznie tracić wpływy z podatków i miejsca pracy”. Wprowadzono szereg uproszczeń i ułatwień, ale problemy budżetowe narastały. Dochody budżetowe Ukrainy w pierwszym półroczu 2013 r. spadły o 1,3 proc. w porównaniu z analogicznym okresem w poprzednim roku. Wpływy z tytułu podatku VAT spadły przy tym o 2,5 proc., a wpływy z podatku dochodowego od osób prawnych – o 2,5 proc. Jednocześnie wydatki budżetowe wzrosły o 7,7 proc., a deficyt wzrósł ponad dwukrotnie – z 16,6 mld hrywien w 2012 r. do 34,7 mld hrywien. Dlatego postanowiono wstrzymać dalsze obniżki, próbując zatkać dziurę uszczelnieniem systemu podatkowego [http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/analizy/ukraina-jednak-nie-obnizy-podatkow-budzet-wazniejszy/].

W przeciwieństwie do Reagana, Janukowycz ani nie ma możliwości nieograniczonego druku pieniądza, ani bezkarnego utrzymywania wysokiego deficytu w handlu zagranicznym.

Nie zdecydował się też na drastyczne zmniejszenie programów socjalnych (i tak 1/3 Ukraińców żyje w nędzy). Kraj pogrążył się więc w kryzysie i stał się łatwym łupem dla gospodarczych macherów. Bez wątpienia Biały Dom ma rację - twierdząc, że USA z Rosją nie prowadzą o Ukrainę zimnowojennej rozgrywki. Czasy mamy inne i reguły się zmieniły. Nie trzeba angażować armii, aby zniewalać całe narody. Wystarczy „dobra ekonomia”. A krzywa Laffera jest jednym z ważnych jej elementów.

W czasach, gdy wielu intelektualistów postrzegało ZSRR jako spełnienie marzeń o powszechnej szczęśliwości, kilku przyjaciół postanowiło wyemigrować do tego kraju. W trakcie przygotowań doszły ich jednak niepokojące wieści na temat realiów komunistycznego raju. Postanowili, że pojedzie jeden z nich i da znać pozostałym, jak wygląda prawda. Aby zabezpieczyć się przed cenzurą, emigrant nie miał pisać, że jest źle, ale użyć czerwonego atramentu jako znaku ostrzegawczego. Po pewnym czasie przychodzi list napisany niebieskim atramentem: „Jest mi tu dobrze. Jest mi tu bardzo dobrze, tylko nie mogę za cholerę znaleźć czerwonego atramentu”.

W Polsce mamy wolność prasy i nie trzeba uciekać się do pisania czerwonym atramentem. Problem w tym, że nikt nie chce wyjść na malkontenta i nieudacznika. Jest więc dobrze. Jest nawet bardzo dobrze – czasem tylko ze znakiem zapytania. Tak jak w artykule „Czy jest dobrze?” opublikowanym na forbes.pl. Autora nie zastanawia oczywiście dlaczego kilkunastu Polaków dziennie próbuje odebrać sobie życie, dlaczego w Polsce dzieci chodzą głodne do szkoły, dlaczego kilka dni mrozu powoduje więcej ofiar niż zima stulecia w USA, ani dlaczego młodzież wyjeżdża z Polski masowo. Bo przecież jest dobrze. Niepokoi go tylko, dlaczego z zachodu zamiast kapitału płyną do nas jedynie pochwały.

Nie warto by wspominać o tym tekście, gdyby nie anonimowe komentarze pod nim.

Komunikator na smartfony WhatsApp jest produkowany przez firmę o takiej samej nazwie, założonej w 2009 roku przez Amerykanina Briana Actona i Ukraińca Jana Kouma. Firma zatrudnia jedynie 55 pracowników. Ponieważ komunikator jest wolny od reklam, całość dochodów stanowi roczny abonament od użytkowników. Ponoć jest tych użytkowników już kilkaset milionów, ale duża część z nich jest zwolniona z opłat.

WhatsApp nie jest więc jakimś wyjątkowo dochodowym przedsięwzięciem. Nie wyróżnia się też unikalną funkcjonalnością. Porównywalny z nim jest polski komunikator Toki. Cechą, która tak naprawdę wyróżnia aplikację WhatsApp jest to, że używanie jej przypadło do gustu użytkownikom bardziej niż komunikacja za pośrednictwem Facebooka. Podobno Facebook traci użytkowników właśnie na rzecz WhatsApp (oraz Snapchat'a). Po nieudanej próbie przejęcia Snapchata, Facebook postanowił kupić WhatsApp. Łączna wartość transakcji to niewyobrażalna wręcz kwota 19mld USD (4 mld w gotówce + akcje Facebooka). Prezes WhatsApp Jan Koum będzie nadal pełnił tą funkcję.

Ceny akcji Facebooka po tej transakcji spadły. Bo z ekonomicznego punktu widzenia to nie ma żadnego sensu. Ale portal www.businessinsider. com wylicza szereg argumentów za tą transakcją. WhatsApp jest najszybciej rosnącą firmą (pod względem ilości użytkowników) w historii. Program jest mało kosztowny w utrzymaniu i ma doskonałe perspektywy rozwoju.

Dwa podstawowe problemy związane z rozwojem medycyny, to brak możliwości zapewnienia wszystkim każdej dostępnej terapii oraz rosnące wydatki na ochronę zdrowia. Wbrew pozorom pierwsze z tych ograniczeń ma charakter fundamentalny (można zmniejszać jego znaczenie, ale nie można go unieważnić), podczas gdy drugie jest jedynie pochodną aktualnego systemu społeczno-gospodarczgo. Wprawdzie przemysł farmaceutyczny dostarcza nadmiaru leków, ale wiele usług medycznych (na przykład przeszczepy) musi mieć ograniczony zasięg. Dominuje przekonanie, że w tej sytuacji powinny w pierwszym rzędzie być brane względy humanitarne, a nie grubość portfela. Ratujemy życie najpierw młodej matce, a nie starcowi. Jednak w większym (USA) lub mniejszym (Europa) stopniu, pieniądze wpływają na dokonywane wybory.

Różnica między Europą i USA jest związana także z tym, że wyższe podatki w Europie (VAT) pozwalają na finansowanie bardziej szczodrych systemów socjalnych.

Portal usnews.com publikuje ranking najlepszych zawodów w USA. Na pierwszym miejscu programista (Software Developer), dalej analityk systemów komputerowych, dentysta, samodzielna pielęgniarka (nurse practitioner – zawód nie znany w Polsce), aptekarz, pielęgniarka (registered nurse), fizjoterapeuta, lekarz, web developer.

 

W rankingu wzięto pod uwagę nie tylko zarobki, ale też poziom satysfakcji z pracy. Dlatego lekarze przy medianie zarobków (blisko $190tys rocznie) zajmują dopiero ósme miejsce, gdy tymczasem zarabiający o połowę (!) mniej programiści zostali sklasyfikowani na pierwszym miejscu.

Ciekawostką może być to, że zarobki programistów są zbyt małe, aby zakupić dom w San Francisco. W tym mieście (koło którego usytuowana jest słynna Dolina Krzemowa), aby dostać kredyt na zakup domu, trzeba zarabiać co najmniej $115tys (w Nowym Jorku, który nie jest przecież tani, wystarczy $66tys).

W Polsce płace programistów są oczywiście dużo mniejsze. Doświadczony programista może zarobić do 60-70tys złotych rocznie (a więc ¼ tego co w USA).

Prezentując bardzo dobre wyniki SKOK'ów za ubiegły rok, spółdzielcy podkreślili, że „sukces ten udało się osiągnąć mimo niestabilnego otoczenia prawnego Kas oraz restrykcyjnych, utrudniających SKOK-om codzienną pracę działań Komisji Nadzoru Finansowego”.

Z drugiej strony w takim systemie finansowym, jaki mamy w Polsce trudno nie odnieść sukcesu. Lichwiarskie oprocentowanie kredytów w bankach i minimalne oprocentowanie odsetek sprawiają, że jedynie oszustwa i wyłudzenia na masową skalę mogą zaszkodzić instytucjom finansowym. Tymczasem wbrew powszechnej opinii poziom złych kredytów maleje wraz ze zmniejszaniem kwoty kredytu (stąd sukces mikrokredytów).

Spółdzielczość bankowa na pewno ma przyszłość, zwłaszcza jeśli zaangażuje się w rozwój nowoczesnych form płatności (w tym wsparcie dla walut komplementarnych).

Procesor uniwersytetu w Cambridge, Kamal Munir opisuje efekty głośnych do niedawna metod walki z ubóstwem poprzez zwiększenie dostępu do kapitału.

 

W 1976 roku przeprowadzono w ubogiej i zniszczonej powodzią miejscowości Jobra, w Bangladeszu, mały eksperyment. Profesor Muhammad Yunus ,wykładowca ekonomii na Uniwersytecie w Chittagong odwiedził wioskę i widząc rozpaczliwe ubóstwo postanowił tam pożyczyć około 27 dolarów ( bez odsetek ) kilku poznanym tam kobietom. Ku jego zaskoczeniu, te kobiety zainwestowały pieniądze w skromne przedsięwzięcia handlowe i spłaciły pożyczkę z podziękowaniem. Ten mały eksperyment miał się stać początkiem rewolucji znanej jako mikrokredyty. Tysiące organizacji pozarządowych wykorzystało miliardy dolarów pomocy do udzielania mikro-pożyczek biednym społecznościom.

 

W 2005 r. sekretarz generalny ONZ Kofi Annan uznał mikrokredyty za kluczowe narzędzie zwalczania ubóstwa, Yunus otrzymał pokojową nagrodę Nobla.

 

Jednak w ostatnich latach ta akcja zaczęła ulegać wynaturzeniu. Pojawiły się lichwiarskie odsetki, wymuszenia, a nawet zabójstwa. Ostatnie badania wykazały, że mikrokredyty mają pomijalny wpływ na łagodzenie ubóstwa

 

Przyczyną jest wzrost kosztów utrzymania, koszty opieki medycznej i edukacji. W tej sytuacji wiele z pożyczonych pieniędzy jest faktycznie wykorzystywanych do sfinansowania konsumpcji.

 

Pojawił się nowy pomysł na walkę z ubóstwem środkami finansowymi: "integracja finansowa" (financial inclusion).Jej podstawą jest spostrzeżenie Miltona Friedmana, że jedyną różnicą między biednymi i bogatymi jest dostęp do kapitału. Czyli metoda ta oznacza zwiększenie dostępu do kredytów, ubezpieczeń i innych produktów finansowych.

 

Właściciele kapitału zyskali okazję aby „dobrze zarobić na czynieniu dobra”. Jednak zaangażowanie wielkiego kapitału wytworzyło presję na rzecz wzrostu i zysków kwartalnych. Presja ta jest przenoszona na kredytobiorców. Wykorzystywane są wyrachowane metody pozwalające ściągać z nich należności. Przy okazji niszczy się kapitał społeczny, prowadząc najbiedniejszych ku desperacji. Pomoc okazuje się innym obliczem neoliberalnego ataku, wobec którego ubodzy są bezradni.

 

Jak informuje tygodnik „Wprost”, ABW bada, dlaczego Ministerstwo Środowiska oddało w niejasnych okolicznościach pewnej kanadyjnkiej firmie znajdujące się pod powierzchnią Głogowa złoże Bytom Odrzański. Złoże zawiera 8 milionów ton miedzi wartej od 700 milionów do ponad miliarda dolarów. Nie wiadomo co tu badać, skoro kanadyjska firma jest reprezentowana przez byłego prezesa KGHM, któremu będzie się żyło lepiej – zgodnie z obietnicami Tuska. Dziwne jest tylko to, że Tusk pozwala na ostatnie działania służb – zamiast rozprawić się z nimi jak z Mariuszem Kamińskim. Czyżby rację mieli ci (zwolennicy spisków wszelakich), którzy uważają, że to nie Tusk kieruje służbami, a co najwyżej odwrotnie?

Połowa Polaków korzystających z internetu robi zakupy online. Dla porównania w Europie Wschodniej jedynie 27 ze 106 milionów użytkowników internetu korzysta z sieci przy robieniu zakupów.

Liderem w naszej części Europy są Niemcy. W okresie bożonarodzeniowych zakupów 2013 roku obroty handlu detalicznego w Nimczech zatrzymały się na poziomie 80 mld euro, gdy tymczasem zakupy online przeżyły prawdziwy boom. Związek HDE podał, że wzrosły o ponad połowę, bo o 54,5 procent i wyniosły 8,5 mld euro.

 

W tempie ponad 10% rocznie rośnie rynek reklamy internetowej. Wartość reklamy online w Polsce przekroczyła w 2013 roku 1,75 mld zł. Związany z tym rozwój nowoczesnych form płatności ma też wpływ na tradycyjny handel. Polska wyróżnia się największą w Europie ilością transakcji zbliżeniowych.

 

Ingraphic Poland

 

źródło grafiki: http://www.ecommerce-europe.eu/website/facts-figures/infographics/central-europe

 

 

Bezprecedensowy program transformacji niemieckiej energetyki, który można by nazwać wręcz rewolucją zaowocował paradoksami:

  1. Mimo masowej instalacji odnawialnych źródeł energii, których koszt paliwa wynosi zero, niemieckie ceny energii są jednymi z najwyższych w Europie i ustępują tylko duńskim.

  2. Mimo wysokich cen energii, koncerny energetyczne, mają coraz gorsze wyniki i grożą, że będą musiały zamknąć część elektrowni.

  3. Wbrew nadziejom ekologów, większe wykorzystanie elektrowni wiatrowych i słonecznych, doprowadziło w Niemczech do zwiększenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery.

Dotowana „zielona energia” wypiera niskoemisyjne elektrownie gazowe i zwiększa się udział elektrowni węglowych, powodując wzrost emisji CO2.

 

Główny wniosek z niemieckiego eksperymentu autor cytowanego artykułu sformułował następująco: pod żadnym pozorem nie próbujcie tego u siebie w domu.

 

Emerytura obywatelska, to jednakowa dla wszystkich emerytura państwowa. Taki system jest bardzo efektywny i z powodzeniem działa w Kanadzie i Australii. Jeden z ekonomistów ogłosił, że emerytura obywatelska to mit – nie uratuje systemu emerytalnego. Publicystka „Rzepy” dodaje „nawet żarliwi jej zwolennicy przyznają, że nie wiedzą, ile kosztowałaby zmiana systemu emerytalnego, bo nie mają takich szacunków. Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać jednak, że przestawienie polskiego systemu emerytalnego będzie kosztowne”. Ostatnio jednak w redakcji „Rz” musiała się odbyć burza mózgów, bo oto pani Aleksandra Fandrejewska ogłosiła: „wprowadzenie systemu obywatelskiej emerytury jest mrzonką, która jeszcze bardziej pogłębi dziurę w finansach publicznych, bo koszty przejścia byłyby ogromne, zapewne przekraczające roczne wydatki FUS (ok. 180 mld zł), a na pewno to co rząd zabrał z OFE (153 mld zł)”.

 

Na szczęście spotkać można także teksty zawierające rzeczową analizę sytuacji, jak ten matematyka Pawła Dygasa: „Emerytura obywatelska na chłodno”.

 

Prawdziwym mitem, który ma chronić ludzi, którzy są beneficjentami PRL'u jest mit „praw nabytych”. Kiedy rząd zmienia na niekorzyść obywateli podatki, to nikt nie wspomina o nabytych prawach do własnego zarobku. Ale emerytura rzecz święta – nie wolno jej spłaszczać.... Tymczasem wystarczy odpowiednio skonstruowany system podatkowy, aby dokonać spłaszczenia obecnych emerytur i sprowadzić koszty przejścia do nowego systemu do zera.

Wprowadzanie zmian tak istotnych, jak w systemie emerytalnym musi być elementem całościowych reform będących efektem umowy społecznej. Każdy duży problem jest okazją do poszukiwań optymalnego rozwiązania. A problem demograficzny Polski jest naprawdę duży....

Ostatnie doniesienia mediów są zadziwiające. Po sprawie Sawickiej wydawać by się mogło, że kwestia korupcji jest jasna (naród poparł partię Sawickiej, a sąd uznał, że nie ma mowy o korupcji). Tymczasem ostatnio mamy wysyp różnych aferalnych spraw z wątkiem korupcyjnym.

Najgłośniejsze z nich to sprawa marszałka Karapyty, afera związana ze spółką która zajmuje się nie budowaniem elektrowni jądrowej, oraz oczywiście „informatyczna ośmiornica”.

Nawet o współpracę (niezgodną z prawem) generała z firmami zbrojeniowymi się czepiają.

Najciekawsza może być jednak sprawa domniemanego przekrętu przy informatyzacji ZUS. W Polsce chyba nie ma (wśród osób nie upośledzonych) nikogo, kto nie zdawałby sobie sprawy z tego, że działania „Prokomu” (który między innymi komputeryzował ZUS) nijak nie przystawały do fikcji zamówień publicznych. A tu nagle – po 15 latach okazuje się, że kolejny fikcyjny przetarg (wygrywany jak zwykle przez tą samą firmę – następcę Prokomu) zaczął się nie podobać. Chyba nie należy tego wiązać z faktem, że nasz establishment jest wkurzony z powodu powrotu „ich” pieniędzy z OFE do ZUS.

Prezydent Gdyni w wywiadzie dla forbes.pl przedstawia racjonalne przesłanki budowy lotniska, których najwyraźniej unijni urzędnicy nie wzięli pod uwagę. Jego zdaniem, lotnisko powinno być komplementarne do portu lotniczego w Gdańsku, obsługując głównie cargo. „Sprzyja temu nasza lokalizacja w obszarze bardzo ważnego węzła komunikacyjnego. Port Lotniczy Gdynia Kosakowo jest położony 2 km od początku autostrady A1, obok jest obwodnica Trójmiasta, terminale promowe i cargo oraz węzeł kolejowy. Nasze lotnisko powinno tę sieć uzupełnić. Co więcej ma gigantyczny potencjał. Lotnisko w Gdańsku mieści się na 250 hektarach, tymczasem port lotniczy Gdynia-Kosakowo zajmuje obszar 700 hektarów i ma sporo wolnych terenów dookoła, na których będziemy chcieli tworzyć strefy rozwojowe poszerzając pola korzyści dla regionu”.

 

Władze Gdańska swoim stanowiskiem wsparły KE. Jednak ich radość z kłopotów potencjalnego (ich zdaniem) konkurenta może zmącić fakt, że podobny los grozi Stoczni Gdańskiej. Informujący o tym dziennikarz zauważa: „Problemy Gdańsk Shipyard Group to jednak zupełnie inna sprawa niż pytanie - czy to rzeczywiście UE powinna decydować o tym czy możemy dopłacić, żeby utrzymać strategiczną gałąź przemysłu, czy też nie. Chyba jednak dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyśmy sami w Polsce mogli decydować o tym jak i kiedy chcemy to zrobić”.

 

Dziwnych przypadków bitcoina ciąg dalszy. Dzisiaj skradziono wszystkie bitcoiny przechowywane w nowej wersji portalu pośredniczącego w handlu nielegalnymi substancjami „Silk Road 2”. Była to kwota 4474,27 BT (według bieżącego kursu – ponad 1,5 mln USD). Kurs wymiany bitcoina spadł po tym zdarzeniu o około 10%.

W komentarzach przeważa określenie "atak hakerów". Nie można jednak wykluczyć, że Silk Road 2 od początku był pomyślany jako oszukańcze przedsęwzięcie, mające na celu dokonanie kradzieży.

 

Dyskusje nad marną jakością polskich elit często kończą się wskazaniem przyczyny: zbrodnie II wojny światowej i czasów stalinowskich. Rzeczywiście zginęło lub wyemigrowało wówczas kilkaset tysięcy specjalistów i intelektualistów.

Czy jednak późniejsze fale emigracji nie miały większego wpływu? Najpierw Gomółka wygonił z Polski Żydów (1968). Do jesieni 1969r. podania o zgodę na wyjazd złożyło blisko 500 wykładowców i naukowców-badaczy, w tym wybitne i znane postaci nauki. Wśród emigrantów było także 200 dziennikarzy i redaktorów, ponad 60 pracowników radia i telewizji, blisko 100 muzyków, aktorów i plastyków (w tym 23 aktorów i reżyserów Teatru Żydowskiego z jego dyrektorką, słynną Idą Kamińską na czele) oraz 26 filmowców [źródło]. Potem generał „mniejsze zło” przeganiał ludzi myślących (bo tylko idiota może wierzyć, że on działał dla dobra Polski). W latach 80. wyemigrowało z Polski 50 tys. inżynierów i techników, 3,5 tys. lekarzy i 4 tys. pracowników naukowych. Niemal 90 proc. badaczy, którzy opuścili Polskę podczas następnej fali emigracji (na początku lat 90.), znalazło pracę w placówkach naukowych [źródło].

Wszystko to jednak nic przy obecnej fali emigracji, wspieranej medialną propagandą. Polska jest chyba jedynym krajem, w którym publiczna telewizja epatuje widzów wydumanymi urokami emigracji. Tuż przed przystąpieniem Polski do UE mieliśmy kilkanaście procent bezrobocia, a przedstawiciele rządu rozkładali ręce, narzekając na wyż demograficzny (czyli nadmiar ludzi). Do 2010 roku poza granicami Polski znalazło się już blisko 2mln ludzi (według GUS, zobacz też „Rorozmiar i kierunk emigracji z Polski w latach 2004-2011”). Wiele z tych osób wyjechało „dorobić się”. Jednak w ostatnich latach obserwujemy porzucanie nadziei, że w naszym kraju będzie lepiej. Mieszkańcy prowincji mając do wyboru los „słoika” w Warszawie i emigrację, wybierają często emigrację. Młodzi ludzie widzą na zachodzie większe perspektywy rozwoju, często decydując się na emigrację na stałe. Wszystko to składa się na „emigracyjne tsunami 2013”. W ciągu ostatniego roku z kraju wyjechało nawet pół miliona osób. W przeciwieństwie do prawdziwego tsunami, to jednak jest wynikiem świadomego działania człowieka. Polskim zwyczajem nikt jednak nie poczuwa się do odpowiedzialności za taką prowadzącą do klęski politykę.

Ilustracja pochodzi ze strony Europejskiej Sieci Migracyjnej (ESM emn.gov.pl). Można tam znaleźć wiele szczegółowych danych dotyczących polskiej emigracji.

 Bank Handlowy uzyskał w za ubiegły rok prawie miliard zł zysku. Z tej okazji warto przypomnieć w jaki sposób Polska pozbyła się tego banku za marne 1,7mld zł (w 1997 roku – zob. źródło).

Bank Handlowy w czasach PRL'u miał monopol na obsługę transakcji zagranicznych. Stał się w związku z tym główną ofiarą afery FOZZ. Dziwne przypadki "przypadki" związane z tą aferą (w tym niewyjaśnione śmierci pracowników NIK) zaczęły się właśnie od próby wyjaśnienia sytuacji Banku Handlowego.

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach