Przed meczem Legii Warszawa z Realem Madryt wszyscy trzymali kciuki za kibiców z Polski. Jan Tomaszewski wyraził obawy, że kolejna rozróba może spowodować wykluczenie Legii z rozgrywek europejskich, a to będzie koniec tego klubu. Obawy nie były bezzasadne – kibice Legii starli się z policją. Ostateczny wynik ogłosi niebawem piłkarska federacja.

Czy ludzi szkodzących w ten sposób klubowi, z którym ponoć się utożsamiają można nazwać kibicami? Utarło się ich raczej nazywać kibolami (choć podobno w Poznańskim słowo „kibol” ma pozytywny wydźwięk). Czym różni się kibic od kibola? Kibicowanie w kibolskim wydaniu obejmuje działania destrukcyjne. Dobro klubu nie jest dla kibola najważniejsze.

Piłka nożna to tylko sport. Jednak kibolskie zachowania nie ograniczają się w Polsce do aren sportowych. Po ostatnich wyborach Polska podzieliła się na kibiców obozu rządzącego oraz kibiców jego wrogów. To nie byłby problem,gdyby ci drudzy nie zaczęli przejawiać zachowań kibolskich. Nie jest ważne, czy Polska przetrwa – ważne aby dokopać przeciwnej drużynie.

Obłuda „elit”, które prawie w całości są takimi kibolami jest straszna. Oburza ich zachowanie gówniarzy odreagowujących stres z powodu dziadostwa jakie pokazuje ich drużyna no boisku. Ale równocześnie ci „intelgentni inaczej” kibole są mistrzami w uzasadnianiu własnego zachowania. Większość z nich ma ograniczone wpływy - co uważają za usprawiedliwienie dla bezmyślnego pohukiwania na rząd. Bo to tylko „rząd PiS”, a nie rząd Polski. Bo trzeba bardziej troszczyć się o to co inni powiedzą, niż o dobro kraju. Bo jak oni w ogóle śmieli odsunąć od władzy ludzi mądrych. Profesoleniu nie ma końca – tak jak nie ma końca pomówieniom, karykaturalnym domysłom, czy zwyczajnym kłamstwom.

Kiedyś, gdy prezydentem Polski był Lech Wałęsa – w społeczeństwie było jeszcze poczucie wspólnoty. Jacek Fedorowicz żartował, że każda wizyta zagraniczna głowy państwa budziła emocje – czy aby czegoś on nie „chlapnie”. Teraz jest wręcz odwrotnie – każdy krok Prezydenta jest śledzony z nadzieją, na znalezienie jakichś uchybień. A jeśli się nic nie znajdzie – to zawsze można coś wydumać. Udało się wręcz przyprawić Prezydentowi gębę marionetki Kaczyńskiego.

Być może traktat CETA jest tylko potwierdzeniem stanu faktycznego i suwerenna Polska jest tylko mitem. Jeśli jednak brać na poważnie zapewnienia rządzących Polską, to jest inaczej. Wówczas ten traktat nabiera zupełnie innego znaczenia i można go porównać do traktatów rozbiorowych. Tak jak na przełomie XVIII i XIX wieku, po CETA nastąpią zapewne następne działania – aż do całkowitej utraty suwerenności.

Ta analogia może się wydawać przesadzona jedynie komuś, kto się naczytał opowiastek o Międzymorzu i patrzy na świat przez pryzmat przeszłości: gdy to własne wojska i zarządzanie własnym terytorium przesądzały o niepodległości. Nowoczesne podboje rzadko przybierają postać militarnego konfliktu, a terytorium nie jest najcenniejszym zasobem grabionego kraju.

Takim cennym zasobem jest na przykład najbardziej aktywna i zdolna część społeczeństwa. Polska utraciła wskutek 25 lat takiej grabieży po 1989 roku miliony swoich obywateli. Jeśli wziąć załamanie się trendów demograficznych – to można stwierdzić, że zamiast 50-cio milionowego prężnego społeczeństwa, mamy 38-mio milionowe społeczeństwo stojącego na skraju demograficznej katastrofy. To jest efekt najbardziej widoczny i mierzalny. Do tego trzeba dodać utratę gospodarczej suwerenności, upadek kultury i nauki oraz rozkład systemu politycznego.

Podjęte przez obecny rząd reformy obudziły nadzieję – łudzimy się tak jak kiedyś nasi przodkowie kibicujący Kościuszce i Napoleonowi. Otrzeźwienie może nastąpić, gdy zauważymy – że ostro kłócące się ze sobą strony politycznego sporu są zadziwiająco zgodne, gdy w grę wchodzi interes wielkich korporacji. Tak było w kwestii kredytów frankowych i tak jest w sprawie traktatów o wolnym handlu (w tym samym kierunku zmierzają też plany wprowadzenia obligacji społecznych).

Politycy koalicji potrafią ostro i po imieniu nazywać działania współczesnych „targowiczan”. Ale nie idą za tym żadne działania – nawet w przypadkach ewidentnej zdrady stanu. Czy aby na pewno wynika to wyłącznie z obawy przed zaostrzaniem konfliktu? A może to wszystko jest tylko teatrem dla gawiedzi?

Początek kampanii promowania homoseksualizmu nie może być zbyt nachalny ani dosłowny. Oczywiście podstawą jest dobre hasło. „Przekażcie sobie znak pokoju” jest w sam raz.

W kampanię zaangażowały się media uchodzące za chrześcijańskie. Tłumaczą, żePrzed znakiem pokoju nie pytamy sąsiada w kościelnej ławce, czy jest w stanie łaski uświęcającej. W kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” chodzi właśnie o wzajemny szacunek między osobami, bez warunków wstępnych. O różnicach możemy, nawet stanowczo, porozmawiać później.

Jednak to nie jest promocja pojednania osób, ale ideologii. Świadczy o tym udział w charakterze liderów środowiska promujących homoseksualizm („Kampania przeciw Homofobii”, Wiara i tęcza, „Tolerado”). Sam plakat jest też dość jednoznaczny.

Tak ocenia to Marcin Przeciszewski z KAI. Tak samo oceniają to teologowie i hierarchowie Kościoła. Nawet uważany za „liberała” ksiądz Kardynał Dziwisz mówi: „Niestety jasno widać, że kampania, która odwołuje się do nauki chrześcijańskiej, ma na celu nie tylko promowanie szacunku dla osób homoseksualnych, ale również uznanie aktów homoseksualnych oraz związków jednopłciowych za moralnie dobre. Z ubolewaniem stwierdzam, że w fałszowanie niezmiennej nauki Kościoła włączyły się również niektóre środowiska katolickie, których wypowiedzi i publikacje odeszły od Magisterium. Powołując się wybiórczo na wypowiedzi papieża Franciszka, przemilcza się te, w których Ojciec Święty tłumaczy, że w sprawie homoseksualizmu „powtarza tylko naukę zawartą w Katechizmie”

Bardzo interesujące zestawienie poglądów wyrażanych w sondażach wskazuje, że „Przeciętny Polak chce by państwo silnie regulowało rynek i prowadziło aktywną politykę gospodarczą” [zob. www.obserwatorfinansowy.pl]. Według tych opinii sondażowych „Polska powinna mieć zróżnicowany ze względu na płeć staż pracy uprawniający do pobierania świadczenia emerytalnego, służby mundurowe należałoby na specjalnych warunkach włączyć do powszechnego systemu emerytalnego, rolnicy nie powinni być już w KRUS; górnicy nadal mieliby preferencje emerytalne; NFZ trzeba zlikwidować, ale wprowadzić jakąś formę konkurencji rynkowej w ochronie zdrowia przy zachowaniu powszechnego systemu ochrony zdrowia; trzeba wprowadzić progresywną podatkoskładkę; a także wprowadzić system powszechnego świadczenia społecznego – może np. gwarantowanego dochodu podstawowego, bo Polacy lubią powszechne świadczenia pieniężne”.

Autor tego zestawienia kończy je uwagą, że tego jeszcze żadna partia nie proponuje. Nie proponuje – bo to jest niespójne. Gwarantowany dochód podstawowy raczej trudno pogodzić z nieco tylko zreformowanym systemem emerytalnym (naturalnym jest traktowanie tego dochodu po przejściu na emeryturę jako emerytury obywatelskiej).

Ciekawszym jednak jest inny problem: czy to jest program socjalistyczny? W ten sposób ludzie przeciwni prowadzaniu pro-socjalnej polityki wykorzystują od lat polską awersję do socjalizmu/komunizmu. Najnowszy artykuł Rafała Wosia – znanego krytyka neoliberalizmu - może być argumentem za tym, że socjalizm rzeczywiście nam zagraża. To przykre ale i bardzo pouczające – zrozumieć, że ten znany dziennikarz jest de facto marksistą. Nad PiS’em najwyraźniej czuwa opatrzność Boża – skoro Woś stał się zaciekłym wrogiem władzy, a nie jej doradcą ;-)

Według Wosia świeżość oferty neosocjalistów polega na tym, że „nie godzą się na demokrację, w której partie w niczym się od siebie nie różnią i od lat przekierowują konflikt polityczny z bazy w nadbudowę”. Czyli – innymi słowy – prawdziwy konflikt polityczny jest konfliktem klasowym!

Ta marksistowska brednia nie jest do pogodzenia z chrześcijańską nauką społeczną, wedle której podmiotem jest wspólnota narodowa, a nie klasa (błąd kolektywizmu) lub wyalienowana ze społeczeństwa jednostka (liberalny błąd indywidualizmu). Więcej na temat tego rozróżnienia można poczytać w książce Karola Wojtyły „Osoba i czyn” lub artykule „Prawica, lewica, socjalizm i kapitalizm”. Tylko chrześcijański personalizm chroni nas przed błędami socjalizmu lub liberalizmu. Przytoczone na wstępie wyniki badań wskazują na to, że Polacy odrzucają liberalizm, ale to nie znaczy – że chcą socjalizmu. Ludzie nie są równi, ale tworzą wspólnotę (‘jeden drugiego brzemiona noście’). Zło wynika z występków przeciw dobru (także w wymiarze społecznym – dobru wspólnemu), a nie z przynależności do jakiejś klasy. Nawet wyalienowana ze społeczeństwa pseudo-elita nie stanowi żadnej „klasy”, a jedynie grupę interesów. Wbrew temu co się roi naszym liberałom – różnica między klasą a grupą interesów jest fundamentalna. Marksistowska klasa społeczna jest definiowana poprzez konflikt (z innymi klasami), który jest motorem zmian. Grupa interesów nie musi wcale być w konflikcie ze społeczeństwem, albo inną grupą interesów. Wspomniana „elita” mogłaby przecież służyć społeczeństwu, zamiast obnosić się ze swoim poczuciem wyższości. Nawet jeśli interesy poszczególnych grup są sprzeczne, nie mamy do czynienia z konfliktem klasowym, o ile nadrzędną pozostaję troska o dobro wspólne. Dobrym przykładem jest sprzeczność interesów pielęgniarek i lekarzy. W sytuacji ograniczonych funduszy na ochronę zdrowia, wzrost wynagrodzeń pielęgniarek musi ograniczać wzrost wynagrodzeń lekarzy. Obie te grupy społeczne zapewniają jednak, że nadrzędne jest dla nich dobro pacjenta i nie występują przeciw sobie. Mądra polityka państwa zapobiega temu, by ta sprzeczność interesów przekształciła się w konflikt klasowy (socjalizm) lub darwinizm społeczny (do którego prowadzi liberalizm).

Niestety w polityce jest tak, że jedna spektakularna porażka może zniweczyć wiele sukcesów. Rządząca partia takich porażek zalicza ostatnio dość dużo:

  1. Trybunał Konstytucyjny.
  2. Obsesja smoleńska.
  3. TVP.
  4. Nauka Polska.
  5. „Pomoc” frankowiczom.

Ad 1.

Pasywność władz Polski w sporze o TK kontrastuje z przekonaniem o słuszności podjętych działań. Jeśli byle urzędnik w Brukseli może bezkarnie stawiać Polsce bezprawne ultimatum, to co to za państwo? Mamy sami się zrzucić na adwokata i wytoczyć urzędnikom KE proces w trybie cywilnym?

Ad 2.

Podobno Cesarz Autro-Węgier przed podpisaniem każdej ustawy dawał ją do przeczytania kamerdynerowi. Jeśli ten jej nie rozumiał – dokument trafiał do kosza. Minister Macierewicz powinien podobnie konsultować z sąsiadami swoje pomysły na czczenie „poległych w Smoleńsku”. Proszę dokończyć zdanie: ‘ten pomysł uczczenia elity jest dobry, bo….’. Dłuższa chwila zawahania zagadniętego sąsiada wystarczy, by to wyrzucić do kosza. Bez tego ciąg porażek smoleńskich będzie kontynuowany.

Ad 3.

Jacka Kurskiego najwyraźniej nikt się wcześniej nie zapytał jak będzie wyglądać według niego telewizja przyszłości. Może go spytano tylko, czy przebije propagandą TVN?

Ad 4.

Polska nauka twarz towarzysza Szmaciaka, wymaga całkowitej zmiany ładu korporacyjnego, albo wręcz zbudowania jej od nowa. Postawienie przedstawiciela nauki na czele ministerstwa to jak akt kapitulacji.

Ad 5.

Do rozwiązania problemu „frankowiczów” 4 krótka ustawa (oczywiście po przerobieniu na „prawniczy”):

  1. Zakaz lichwy obowiązuje wszystkie także banki i dotyczy wszystkich rodzajów kredytów.
  2. Odsetki liczy się odejmując od kwoty spłaty kwotę zmniejszenia pożyczonego kapitału i udokumentowane koszty banku związane z obsługą kredytu.
  3. Pierwsze stwierdzenie złamania zakazu skutkuje karą finansową w wysokości n x pobrana nienależna kwota. Brak poprawy = utrata przez bank prawa działalności w Polsce.

Uzasadnienie: Równość wobec prawa (szerzej: http://www.argumenty.net/2142).

Opinia KNF, NBP, ZBP, KE, MFW (i co tam jeszcze chcecie): „ta ustawa grozi zawaleniem się systemu finansowego Polski”. Można powielić w 10 egzemplarzach i w jeden dzień załatwić podpisy i pieczątki. Cały proces legislacyjny można zamknąć w tydzień. Nie do zrealizowania? No to może lepiej od razu zmieńmy nazwę na Polska Rzeczpospolita Banksterska?

 

Żadna z tych 5 porażek nie jest nieodwracalna. Pan Kurski już jest na wylocie. Ale w pozostałych kwestiach już chyba tak łatwo nie pójdzie…. III RP trzyma się mocno.

Przybył do nas Pasterz - Papież Franciszek. W Ewangelii słowo „pasterz” ma bardzo konkretne znaczenie i do obecnego Papieża pasuje ono wyjątkowo. Jego osobiste zaangażowanie na rzecz najsłabszych znajduje wyraz w jego nauczaniu. Nauczanie to mieści się w nurcie personalizmu chrześcijańskiego, rozwijanego przez poprzedników. Godność osoby, prawda i chrześcijańska etyka wyznaczają zasady zaangażowania chrześcijan w świecie. Zmieniają się jedynie priorytety i kierunki działań. Wśród polityków Papież Franciszek zwrócił uwagę na „gospodarkę, relację ze środowiskiem i sposób zarządzania złożonym zjawiskiem migracyjnym”. Jego zdaniem „ta ostatnia kwestia wymaga dodatkowo mądrości i miłosierdzia, aby przezwyciężyć lęki i zrealizować największe dobro. Trzeba zidentyfikować przyczyny emigracji z Polski, ułatwiając powrót osobom, które chcą wrócić. Jednocześnie potrzebna jest gotowość przyjęcia ludzi uciekających od wojen i głodu; solidarność z osobami pozbawionymi swoich praw podstawowych, w tym do swobodnego i bezpiecznego wyznawania swojej wiary”.

Do biskupów z kolei mówił o mówił o ochronie życia, troski o ludzi starych i problemie dechrystianizacji.

Wcześniej – w samolocie Franciszek postawił diagnozę obecnej sytuacji: nie boimy się powiedzieć tej prawdy, że świat jest w stanie wojny, gdy przegrał pokój. Jako nawiązanie do tych słów można odczytać fragment powitania wygłoszonego przez Prezydenta Dudę: dziś patrząc na świat znów chciało by się wołać – „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi”, ale nie tylko polskiej, ale całej ziemi. – Tak bardzo dzisiaj potrzebuje ona wartości, wiary, dobra, czyli tego wszystkiego, co Wasza Świątobliwość ze sobą niesie.

Ilość złych informacji jest w tych dniach jest zadziwiająca. Może więc – zgodnie ze znaną sentencją – tu nie ma zbiegów okoliczności, są tylko znaki. Znaki świadczące o nasilonej walce dobra ze złem. Duch święty walczy z szatanem (przed którym wielokrotnie przestrzegał Papież)? Na pewno przedmiotem walki jest nasza uwaga. Z przyjazdem Papieża zbiegło się wiele zdarzeń, które w innym czasie zdominowałyby czołówki wszystkich gazet. Przede wszystkim Komisja Europejska dała Polsce jakieś ultimatum. W sprawie tego „sparaliżowanego TK”, który orzeka w najlepsze. Chyba jedyną sensowną reakcją może być wzruszenie ramionami – co słusznie zauważa Marek Jakubiak z Kukiz'15. Komisja Europejska naprawdę wykazuje „głębokie rozumienie Europy” (jakie poniósł z KE do Goldman Sachs były przewodniczący Baroso). Zwłaszcza Europy Wschodniej.

Podczas Mszy Świętej na otwarcie Światowych Dni Młodzieży Kardynał Dziwisz wyraził pragnienie: „Niech płomień miłości ogarnie nasz świat, by nie było w nim egoizmu, przemocy i niesprawiedliwości, by na naszej ziemi umacniała się cywilizacja dobra, pojednania, cywilizacja miłości i pokoju”. Młodzi katolicy z całego świata zgromadzeni na krakowskich Błoniach rzeczywiście dają nadzieję. Wbrew temu co dzieje się wokół. Wbrew obawom o terrorystyczne ataki. Wbrew atakującej nas głupocie – także pod pozorami „obrony demokracji” (Mateusz Kijowski ogłosił właśnie, że chrześcijański terroryzm jest większym zagrożeniem niż islamski).

Media – zwłaszcza zagraniczne – wcale nie oddają atmosfery oczekiwania na Ojca Świętego – orędownika pokoju i miłości. Czyż można bowiem kochać Polaków, którzy nie kochają gejów i imigrantów? Jak zapowiada New York Times, będą wyczuleni na wszelkie oznaki dysonansu. A skoro tego dysonansu będzie poszukiwał były dominikanin Bartoś – to na pewno go znajdzie. Obraz przed bitwą opisany w NYT zdaniem Bartosia wygląda następująco: „Przywódcy Kościoła są nieco zdezorientowani. Oni nie wiedzą, jak się zachować. Wiedzą, że nie mogą sprzeciwiać się Papieżowi otwarcie. Ale nie czują jego wsparcia, tylko wyrzuty z jego strony”. Inne autorytety od spraw Polski to dla NYT politycy i sympatycy PO: Michał Boni (Kościół się zmienia, ale wielu przywódców polskiego Kościoła nie podąża zgodne z kierunkiem tych zmian), Jarosław Makowski (Gdy Papież mówi o potrzebie bycia ubogim i skromnym, uderza w czuły punkt polskiego duchowieństwa, które jest znane z wystawnego stylu życia), ks. Maciej Zięba (w rzeczywistości polski Kościół nie jest tak konserwatywny na jaki wygląda z zewnątrz).

Podobnie fałszywe obrazy naszego kraju otrzymują czytelnicy innych gazet. Brytyjski Guardian opisuje Światowe Dni Młodzieży w kontekście walki politycznej w której konserwatywny PiS wykorzystuje wpływy ultra-konserwatywnego Radia Maryja, straszącego ludzi islamizacją i genderem. Posłuch temu dają emeryci, gospodynie domowe i ludzie spoza wielkich miast, którzy stanowią zaplecze obecnego rządu.

Tylko polscy katolicy patrzą na Kraków mając w pamięci wołanie Jana Pawła II „Niech zstąpi Duch Święty i odnowi oblicze tej ziemi”.  Optymizmem napawa to, co zatrważa liberałów: katolicka młodzież w wielu miejscach świata "wydaje się dziś znacznie bardziej konserwatywna, niż pokolenia biskupów i księży którzy ją formowali".

 Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych wraz z gratulacjami dla nowego Prezesa IPN przysłało prośbę o dekomunizację Alei Zasłużonych Cmentarza Powązkowskiego: „Wielu odwiedzających tę nekropolię rodaków bulwersuje, że okazałe grobowce komunistycznych zbrodniarzy sąsiadują z mogiłami ludzi, którzy całe życie poświęcili walce o wolność, całość i niepodległość Rzeczypospolitej krwawo zwalczaną przez prominentnych funkcjonariuszy PRL. Jest to także demoralizujące dla młodzieży otrzymującej na Powązkach fałszywą lekcję historii. Nadszedł czas na dokonanie na tym cmentarzu takich zmian, aby Julian Marchlewski, Bolesław Bierut, Karol Świerczewski, Władysław Gomułka, Wojciech Jaruzelski nie spoczywali obok generała Tadeusza Bora-Komorowskiego, pułkownika Ryszarda Kuklińskiego i wielu innych bohaterów”.

Nie udało się zdekomunizować żywych, to może z martwymi pójdzie łatwiej?

Kilka dni przez internet przelewa się fala oburzenia z powodu podwyżek jakie zafundowała sobie władza. Szczególnie dostaje się Andrzejowi Dudzie, który teraz już na pewno nie zostanie prezydentem na drugą kadencję – skoro jego żona ma dostawać od państwa pensję.

Zwolennicy PiS są szoku, a jego przeciwnicy dopytują się z satysfakcją – co „pisiory” na to?

Ten gniew ludu przypomina sytuację w pewnym państwowym przedsiębiorstwie w latach 90-tych. Jego dyrektor popełnił równie niewybaczalny błąd jak Andrzej Duda. Kupił sobie mianowicie nowy samochód (prywatnie i za własne pieniądze). Zbiegło się to z batalią związków zawodowych o podwyżki. Dyrektor argumentował, że firmy na nie nie stać, pokazując sprawozdania finansowe i symulacje. Problem w tym, że pensję dyrektorowi ustalał właściciel – czyli skarb państwa. Skoro więc stać go było na samochód – to ani chybi musiał prowadzić podwójną księgowość i co innego przedstawiać pracownikom, a co innego w ministerstwie. Wybuchł strajk i dyrektora usunięto. Na jego miejsce przyszedł autentyczny idiota, który nie miał zielonego pojęcia o prowadzeniu przedsiębiorstwa, ale znał się na intrygach i strajkach. On pasował jak ulał do głupków, którzy byli w stanie uwierzyć w to, że państwowa firma może prowadzić podwójną księgowość.

Jaki prezydent pasowałby ludowi, który uniósł się słusznym gniewem? Bronisław K. byłby chyba w sam raz?

Do obecnej władzy można mieć o wiele poważniejsze zastrzeżenia, niż dbanie o własną kieszeń. Na przykład to płaszczenie się przed Amerykanami (a w szczególności bezwarunkowe poparcie TTiP). Nie wiadomo po jaką cholerę mamy wysyłać wojska na amerykańskie wojny. Nie wiadomo jakim cudem obce wojska na naszym terytorium mają zapewnić nam bezpieczeństwo. Jesteśmy bezradni wobec bezczelnych ataków person takich jak „rozczochrany Belg”, czy nawet warchoła Rzeplińskiego, ale politycy śnią swój sen o potędze. Telewizję przekształcono z antypolskiej (jak prywatne stacje) w antyrosyjską szczekaczkę. Żenujący jes kult jednostki jakim „dwór” otacza Kaczyńskiego (co skutkuje między innymi krzewieniem „religii smoleńskiej”). Z tym wszystkim jednak da się żyć. Można znieść błędy rządu – póki wierzymy, że to nasz, polski rząd.

Na portalu www.argumenty.net nieraz pojawiały się komentarze krytyczne wobec polityki społeczno-gospodarczej rządu. Po zmianie władzy wiele z postulowanych zmian zaczęły być realizowane przez rząd – co wcześniej praktycznie się nie zdarzało. Na przykład wczoraj rząd zapowiedział skończenie z haniebnym procederem lichwy. To dużo ważniejsze, niż pensja premiera. Chcemy mieć dobre rządy, to powinniśmy im dobrze płacić. To nie jest kwestia sprawiedliwości, ani wyraz przekonania, że mamy do czynienia z ludźmi bezideowymi. To kwestia profesjonalizmu.

Obecna władza jest na gniew ludu wrażliwa. Wycofano się więc z podwyżek. Dla mediów – kolejny temat dnia (będą starały się utrwalić wrażenie, że „niesmak pozostał”).

W jednej z telewizyjnych reklamówek „Światowych Dni Młodzieży” pojawiło się hasło propagowane przez Ojca Leona Tyńca „młodość to stan ducha”. Ale tak konkretnie – to o jaki stan ducha chodzi? Młodość charakteryzuje optymizm oraz bezkompromisowość połączona z otwartością. To na pierwszy rzut oka wydaje się trudne. Bo jak można bezkompromisowo mówić o trudnej historii pozostając otwartym a nawet przyjaznym wobec potomków naszych wrogów? Można – wystarczy być młodym.

Wielu komentatorów podkreśla wagę wydarzenia jakim są „Światowe Dni Młodzieży”. To może być rzeczywiście wydarzenie przełomowe w historii Polski. Tak jak kiedyś podczas pielgrzymek Papieża - Polaka zobaczyliśmy w telewizji, że istnieje inny świat – niż szara PRL-owska rzeczywistość, tak teraz możemy zobaczyć, że istnieje alternatywa dla sączonej przez telewizje nienawiści. Tylko młodość może to zatrzymać.

W ostatnich dniach przez przypadek obejrzałem wiadomości w jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych. Zdziwiony brakiem ataków na Polskę (wiem, wiem – propagandyści będą twierdzić, że oni tylko krytykują władzę) podzieliłem się z Mamą refleksją – że może zbliża się przełom. Mama na to, że pewnie za dużo się dzieje i codzienna porcja jadu się nie zmieściła. Włączyłem wczoraj ponownie. Jest :-(. Jakaś mniej lub bardziej uzasadniona krytyka rządu kończy się tezą, że ileś tam milionów przeznaczanych na walkę o dobre imię Polski to może być mało. Nie wiadomo: groźba, przestroga, czy obietnica? Tak jak telewizje komercyjne nienawidzą Polski, tak telewizja „reżimowa” nienawidzi Rosji (zdaje się, że z wzajemnością). Aby uwiarygodnić insynuacje, że nieudany przewrót w Turcji to knowania ruskich, przywołano artykuł o nowym otwarciu w stosunkach rosyjsko-tureckich Aleksandra Dugina (rosyjskiego ideologa) z którego zrobiono „doradcę Putina”. Nie byłoby Dugina, to pewnie wystarczyłaby deklaracja samego Putina, że „naród turecki jest dla Rosjan przyjazny”, po której nastąpiły kolejne pojednawcze kroki.

Konflikt, nienawiść, agresja, przemoc – to się sprzedaje według specjalistów od mediów. Aby młodość miała szansę to zmienić – potrzebne są zmiany instytucjonalne. Miejmy zatem nadzieję, że upadek tradycyjnej telewizji jest już bliski.

Nic nie jest czarno-białe. Młodzież to także traktowanie życia jak zabawy i fascynacja seksem. Ostatnio redaktor Terlikowski (nazywany przez niektórych nad-papieżem) głosi tezę, że Europę może uratować tylko powrót powagi: nie możemy zachowywać się jak naćpani, a pomóc ma w tym policja, która wróci do zwyczaju pałowania tych mniej poważnych. Rafy młodości we współczesnym świecie są trudne do ominięcia. Ale nie da się przed nimi zabezpieczyć inaczej, jak wychowując młodzież do odpowiedzialności. Równowaga między pracą i zabawą w każdej epoce jest inna – a ludzie starzy nie są w stanie zrozumieć czemu ktoś biega za wirtualnym pokomonem. Świat w którym żyje redaktor Terlikowski już odchodzi w przeszłość. Wartości które odkryli Europejczycy dzięki chrześcijaństwu mają charakter uniwersalny. One ocaleją – a my wraz z nimi, jeśli młodzi ludzie przyjmą je jako uniwersalne życiowe drogowskazy. Siłą nikt ich do tego nie zmusi.

Jerzy Wawro

W związku ze szczytem NATO w Warszawie wczoraj odbyła się mała wojenka, która była testem na spójność sojuszu. Obiektem ataku byli organizatorzy szczytu, a konkretnie wystawa jaką zorganizowali na Stadionie Narodowym. Przez polskojęzyczne media przeszła fala oburzenia: „Organizacja wystawy nie została wcześniej uzgodniona z kwaterą główną NATO, która teraz domaga się jej usunięcia”. Po południu atak został odparty. Sekretarz generalny NATO powiedział: „Jest to polska wystawa. Poinformowano nas o tej wystawie. Rozumiem, że jest to kwestia dla Polski ważna, ponieważ był to dramat narodowy i wszyscy zdajemy sobie sprawę jak ważna to dla Polski tragedia”. Niektóre media nawet dodały informujący o tym dopisek do wcześniejszych informacji. Ale co sobie wcześniej polskojęzyczni poużywali to ich. 

Ilość ataków na polskie władze nasiliła się przed szczytem NATO tak bardzo, że trudno uznać to za przypadek. Nie tylko ze strony polskojęzycznych. Dużym echem nad Wisłą odbił się artykuł w NYT (amerykańskiej wersji Gazety Wyborczej) w którym postawiono tezę: „Polskiemu rządowi należy powiedzieć: Sojusz, z którego strony żąda ochrony ma służyć nie tylko ochronie terytorium, ale - co może nawet ważniejsze - ochronie wspólnych wartości”. Głupota tej wypowiedzi jest tak porażająca, że nawet polska „elita” by tego nie wymyśliła. Nic więc dziwnego, że artykuł odbił się nad Wisłą szerokim echem (choć po prawdzie tylko dlatego, że nasi „dziennikarze” odczytali go jako atak na Kaczyńskiego).

Niemieckie media jątrzą po swojemu: „80 proc. Polaków jest za Unią. To dlaczego wybrali taki rząd? Nie wiadomo”. Jaki rząd? Taki jakim przedstawiają go polskojęzyczni na demonstracjach KOD. Dziwić się jednak można niemieckim dziennikarzom, że są aż tak głupi, by tą demonstrującą hołotę traktować poważnie. Zwłaszcza, że jak dotąd widzieliśmy zadziwiającą spójnść między mediami i rządem za Odrą. Teraz zaś politycy niemieccy najwyraźniej zmienili ton (który nigdy nie był oficjalnie zbyt krytyczny). Zwyciężył pragmatyzm – a nawet pojawiły się gesty przyjaźni. Rzecznik MON poinformował, że Polska ma pełne poparcie Niemiec w NATO – wbrew donosom polskich mediów (która zachowują się jak lustrzane odbicie niemieckich). Portal dw.de otwiera dzisiaj Angela Merkel z przesłaniem „NATO musi być obecne w Polsce. To konieczność”.

Polacy mają wad bez liku. Jednak niektóre z tych wad stanowią o sile społeczeństwa. Chyba każdy wykształcony człowiek zna słowa Mickiewicza: "Nasz naród jak lawa / Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa / Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi / Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi…". Niekiedy interpretuje się te słowa (chyba wbrew intencjom Poety) psychologicznie. Że niby nasze wady są powierzchowne i skrywają szlachetność serca.

Cytowany fragment pochodzi z III części „Dziadów” w których Mickiewicz opisywał żar patriotyzmu, przeciwstawiając mu plugawość zdrajców Ojczyzny. Struktura narodu miała poniekąd charakter klasowy – i to się nie zmieniło. Zdradzieckie „elity” dominują nad pełnym "wewnętrznego ognia" patriotami. Słowa wypowiadane w „Dziadach” przez jedną z dam: „choć umiem po polsku, ale polskich wierszy nie rozumiem” bardzo dobrze charakteryzują „elity” III RP. Jednak tamtych patriotów już nie ma. Przetrwali wyłącznie na kartach ksiąg. Zaklęci w słowach pięknej baśni o Polsce za którą oddali swe życie. Ich los jest podobny do dziejów głupiego Jasia, z jednej z piosenek Jacka Kaczmarskiego. Głupi Jasiu w drodze po „wodę życia” na złudę się połasił – wskutek czego zamienił się w kamień:

Wraca teraz Głupi Jaś z kamienia,
Pełznie drogą rok po roku - cal,
Lecz przeminą całe pokolenia
Nim pokonać zdoła złota dal.
A, gdy dotrze już do domu kamień,
Dzieciom ktoś opowie o nim baśń
I pojawi się przy starej bramie
Ożywiony baśnią Głupi Jaś
.

Baśń o Polsce przetrwała – ku zgorszeniu tych, którzy „polskich wierszy nie rozumieją”. Gdy tylko zaczęto powtarzać ją głośno – nie wiadomo skąd pojawiło się nowe pokolenie patriotów. Wybuchło z intensywnością której nikt się nie spodziewał. Wśród pogardzanych „kiboli” i pochodzących ze wsi ludzi oskarżanych „pańszczyźnianą mentalność”.

To nie są szlachetni rycerze. Jednak patriotyzm wyzwala w nich gotowość do poświęceń. Wypominanie im braku szlachetności przypomina fragment innego wiersza/piosenki Kaczmarskiego pod tytułem Rejtan czyli raport ambasadora:

W jednej z komercyjnych telewizji dziennikarka komentuje fakt porzucania obozu rządzącego przez kolejne autorytety: wiedzą, że rządy się zmieniają, a hańba pozostanie…..

Rzeczywiście partii rządzącej można wiele zarzucić, ale przecież tych wszystkich „trzaskających drzwiami” coś skłoniło do jej poparcia. Czy zatem rzeczywistość okazała się nie tylko gorsza od spodziewanej, ale też działania PiS są gorsze od działań poprzedników?

A może to raczej podtrzymanie naszej narodowej tradycji, którą opisał Karol Zbyszewski w swojej książce „Niemcewicz od przodu i od tyłu” (str. 76): Gdy Moskale zrabowali dziedzicowi całą stajnię, wynieśli z domu nawet garnki — siedział cichutko i Bogu dziękował, że nie dostał po mordzie na dodatek, gdy powstańcy zarekwirowali mu worek kaszy i prosiaka — pędził rozwścieczony do samego Kościuszki, wrzeszczał: — To niecny gwałt! Oddajcie prosiaka albo znać nie chcę waszej insurekcji!

W myśl tej tradycji traktowanie przez poprzednią władzę Polski jak zastaw czerwonego sukna było do zaakceptowania. Prywata, poniżenia inaczej myślących, donosy na własną Ojczyznę – też do zniesienia. Ale każde uchybienie nowej władzy urasta do rangi tragedii. A już szczególnie wtedy, gdy skutkiem tych działań cierpi nasze ego. Tylu mądrych dookoła – czemuż ten Kaczyński ich nie słucha, tylko robi swoje? Gdyby na przykład Jadwiga Staniszkis została prominentnym doradcą, to czy plułaby teraz jadem na PiS?

Słabości PiS

1. Bez wątpienia najgorzej wygląda w wykonaniu partii rządzącej polityka międzynarodowa. Żyjemy w czasach przełomu. Jeśli dojdzie do Brexitu (oby) – Unię Europejską będzie trzeba poukładać na nowo. Może tym razem bardziej sensownie. To wymaga dogadania się z Niemcami. Tymczasem stosunki polsko-niemieckie nigdy po 1989 roku nie były tak złe. Świętowana właśnie rocznica traktatu o dobrym sąsiedztwie została nazwana przez niemiecką prasę ćwierćwieczem trudnego sąsiedztwa. Czy w tej sytuacji ciepłe słowa prezydentów obu państw to tylko kurtuazja? A może po 25 latach deklarowanej przyjaźni przyszedł czas na normalne stosunki między sąsiadami, którzy intensywnie ze sobą współpracują, ale mają też swoje interesy – czasem sprzeczne ze sobą?

2. Podobnie mogą wyglądać relacje z naszym drugim wielkim sąsiadem – Rosją. Tu nie ma się co oszukiwać – polska polityka zagraniczna została dobrze zdefiniowana przez ministra Sikorskiego. Gorliwość z jaką realizujemy amerykańskie strategie może być niesmaczna – ale nie mamy pewności, czy to nie jest najlepsza strategia dla Polski. Brak nam wiedzy – by jednoznacznie ocenić to co planują i czynią wielcy. Nie wiemy też nic o ukrytych motywach i strategiach naszych przywódców. Na przykład entuzjastyczne deklaracje poparcia traktatu TTiP wyglądają na czystą głupotę. Jednak prawdopodobieństwo tego, że Obamie uda się wymusić na Europie ten traktat przed końcem kadencji maleje z każdym dniem. Co nam w tej sytuacji szkodzi popieranie go?

Niewykluczone, że sprawy się mają tak jak wyglądają i nasza polityka zagraniczna emocjonalna – brakuje dyplomacji opartej na pragmatyzmie i racjonalnym oglądzie sytuacji. Może rzeczywiście minister Waszczykowski nie ma do innej polityki kwalifikacji. Nawet przyjmując takie założenie – trzeba się zapytać: a jaka jest alternatywa?

Czy mistrzostwa Europy w piłce nożnej pomogą odbudować wspólnotę? Wszyscy Polacy kibicują reprezentacji narodowej. Jeśli osiągnie sukces – wszyscy będą go świętować. Ponoć może to wpłynąć na poparcie dla rządu. Pod tekstem w „Rzeczpospolitej” na ten temat widać dwa komentarze czytelników, pokazujące dwa punkty widzenia, których racze się nie da ze sobą pogodzić:

  1. Jeżeli Kościół nie był w stanie przekonać swoich wyznawców, będących zarazem wyborcami PiS, że wszyscy poza PiS to także ludzie, którym, nota bene, należy się szacunek a nie stryczek, to tym bardziej wyzwalający zwierzęce instynkty futbol nas nie zjednoczy. […] Prawdziwy Polak nie poda ręki drugiemu sortowi czyli polskojęzycznemu tubylcowi, wrogowi Białej Katolickiej Polski dla Prawdziwych Polaków.

  2. Bez względu na powodzenia czy niepowodzenia bialo-czerwonych w ME, po ich zakończeniu kodeiny i ich wyznawcy znowu rusza na ulice domagać sie wolności a inni pojada do Brukseli i Berlina domagać się sankcji przeciwko piso-tyranii terroryzującej słusznie myśląca część ludu polskiego. To jest już głęboko zakorzenione w ich genach i nic i nikt tego nie zmieni.

Zdawać by się mogło, że pomocne w odbudowaniu dialogu mogłoby być zastosowanie zasady życzliwej lektury, która nakazuje zakładać dobrą wolę strony przeciwnej. Donoszący na Polskę do Brukseli są naprawdę są zatroskani o stan naszej demokracji, a ich krytycy są patriotami kierującymi się wyłącznie dobrem Ojczyzny. Czy przyjęcie takiego założenia umożliwi pojednanie?

Niestety dobra wola to zbyt mało. Nie uda się nawiązać dialogu bez dążenia do odkrycia prawdy i związanym z tym stosowaniem zasad logiki. Logiczna zasada niesprzeczności przekłada się na obiektywną ocenę działań.

1. Czy poruszanie polskich problemów na forum międzynarodowym jest dopuszczalne? Jeśli ustalimy warunki przy jakich odpowiedź jest twierdząca – to nie zależy ona od tego, kogo dotyczy. Tymczasem politycy PO którzy uczynili z donoszenia na Polskę strategię swoich działań zaatakowali rząd za to, że podjął dialog z KE.

2. Wielokrotnie różne autorytety III RP głosiły, że nie można mówić o tym, że ktoś złamał prawo – póki nie zostanie to stwierdzone przez sąd. Po zmianie władzy przyjęto za pewnik, że Prezydent łamie Konstytucję, a nawet sędziowie SN uznali, że można wyrażać ważkie opinie prawne inaczej niż w formie wyroku.

Te dwa przykłady oczywistych sprzeczności odsłaniają problem, który jest także widoczny w pierwszym z cytowanych powyżej komentarzy (Kościół nie ma „swoich wyznawców”, tylko gromadzi wyznawców Boga). Zakładając życzliwie, że mamy do czynienia z ludźmi kierującymi się szlachetnymi pobudkami, musimy przyjąć – że to są po prostu ludzie głupi. Nie potrafią postępować w sposób logiczny a prawda nie stanowi dla nich fundamentalnej wartości.

Generalnie nie ma w tym niczego złego. Ludzie są różni i w społeczeństwie jest miejsce zarówno dla genialnych matematyków jak i dla wiejskich głupków. Problemem Polski jest to, że panująca w niej zasada kumoterstwa zapewniła wielu głupcom pozycję, która im się nie należy. Piloci samolotów przechodzą testy psychologiczne – bo nikt rozsądny nie posadzi człowieka emocjonalnie chwiejnego za sterami samolotu. Tymczasem droga prowadząca do awansów w Polsce prowadzi poprzez układy i znajomości – dlatego jest otwarta dla każdego, kto jest odpowiednio ustosunkowany. Czy mamy szansę to zmienić? Trudno powiedzieć – bo na razie wlewa się nowe wino w stare bukłaki …. Poważniejszy problem jest inny: pozbawiony swej pozycji głupek nie jest w stanie zmierzyć się z nową sytuacją i pozostaje mu głośno protestować przeciw tej „niesprawiedliwości”. 

Niestety pozbycie się antypolskiej „Gazety Wyborczej” może być trudne. Spadek czytelnictwa i zaprzestanie ukrytych dotacji państwowych (w formie wielomilionowych reklam) nie wystarczy. Z pomocą temu szmatławcowi pospieszył George Soros. Człowiek wyjątkowo niebezpieczny. Nie jest to pierwsze jego „wsparcie dla demokracji” w Polsce. Finansuje on zresztą wiele organizacji – w tym lobbujące za przyjmowaniem islamskich imigrantów. Wprost sprzeciwia się temu Jarosław Kaczyński, który ostatnio mówił: Polska jest dzisiaj przedmiotem nacisku w sprawie, która odnosi się do kształtu naszego życia, do sytuacji przeciętnego Polaka. Do kształtu naszego społeczeństwa. Nam oferuje się, byśmy się radykalnie zmienili, byśmy stworzyli społeczeństwo multikulturowe, stworzyli nową tożsamość. Każdy kto wie jaka jest sytuacja w wielu krajach Europy Zachodniej, to wie, że oznacza to radykalne pogorszenie jakości życia. I to jest nam proponowane. Mamy do czynienia z naciskiem. Tu chodzi o suwerenność. Jak ją utrzymamy, to się obronimy. Musimy się obronić. Koncepcje pana Sorosa, koncepcje społeczeństw, które nie mają tożsamości, to koncepcje wygodne dla tych, którzy mają miliardy, bo takim społeczeństwem niesłychanie łatwo manipulować. Jeśli nie ma mocnych tożsamości, to ze społeczeństwem można zrobić wszystko. Musimy obronić suwerenność również dlatego, żeby nie popaść w ten mechanizm. Nie wpaść w ten wir, w ten nurt.

Mamy dwie koncepcje, z których jedna ma poparcie społeczeństwa, a druga „obrońców demokracji”. Rozwija się koncepcja demokracji jako rządów mniejszości. Z historii znamy już takie przypadki, gdy mniejszość uznała samą siebie za większość. Słowo bolszewik pochodzi od „bolsze” - czyli więcej.  

W różnych testach spotyka się zadanie polegające na wskazaniu jaki element nie pasuje do obrazka. Gdyby obrazkiem była współczesna Polska (III RP), to na pewno nie pasuje do niej obecny rząd. Przyczyn tego niedopasowania można wskazać wiele. Najważniejsza jest jednak główna idea determinująca naszą historię po roku 1989, którą jest „doganianie zachodu” (ponoć już dogoniliśmy Grecję). Jak tu mówić o doganianiu, gdy zaczynamy podążać własną drogą?

Nie można tak po prostu przekreślić ćwierćwiecza własnej historii.

W ciągu tego ćwierćwiecza zabawy w „doganianie” odrzuciliśmy wszystko, co stanowiło unikalne bogactwo Polski. Bo skoro doganiane kraje tego nie mają – to nie jest nic warte. Gdy w czasach Gierka zaczęło brakować żywności (a przecież Polska nadal była państwem rolniczym) – żartowano, że gdyby PRL był na Saharze, to brakowałoby piasku. Na tej samej zasadzie wielkim problemem dla III RP stał się wyż demograficzny lat 80-tych. Ale udało się tych ludzi przegonić – więc jest ok. Mieliśmy tradycyjne rolnictwo oparte o wielopokoleniowe rodziny. Wielki problem. Tak samo jak górnictwo, które do dzisiaj pozostaje nie rozwiązanym problemem. Do zniszczenia. Przodownik w tym niszczeniu – Leszek Balcerowicz dostał za swe niszczycielskie dzieło order Orła Białego. I to miało sens.

Obecna „dobra zmiana” sensu nie ma żadnego. Próba budowy dobrobytu podkopuje podstawy polskości. Bo przecież Polacy są znani z narzekania. A na co mieliby narzekać, gdyby im było dobrze? Działania rządu Beaty Szydło opierają się na rzetelnej diagnozie sytuacji (przedstawionej w Planie Morawieckiego) – dlatego stwarzają niebezpieczeństwo powodzenia. Słuszne zatem jest oburzenie ekonomistów. Oni podobnie jak prawnicy pod wodzą Rzeplińskiego – na pewno przejdą do historii jako przodownicy walki o „demokratyczną Polskę”.

Polskie społeczeństwo przypomina zaś pochód pierwszomajowy. Przodowników popierają artyści – często ci sami, którzy popierali słuszny kierunek wyznaczony przez towarzysza Gierka.

Ówcześni „uśmiechnięci studenci” dzisiaj stanowią aktyw KOD’ziarzy. Wszystko pasuje do obrazka. Andrzej Duda miał wówczas 3 lata, a Beata Szydło 12. Co oni mogą wiedzieć o Polsce? Zniszczyć zdeptać i zapomnieć. To jest ostatnie zadanie aktywu z lat 70-tych. Trzeba zrobić coś dla Daniela Olbrychskiego – on nie tylko pięknie prezentował się na pochodzie, ale i brawurowo odegrał Kmicica. Uszczęśliwi się też jego mentora Wajdę wraz z resztą jego wychowanków. Szczęśliwi będą Kaja i Hołdys. Nasi uczeni ze spokojem wrócą do przepisywania wiekopomnych dzieł z obcych źródeł i zbierania punktów na tytuły i emerytury. Słowem – będzie jak dawniej.

Oni wszyscy nie mogą się mylić – jak orzekł niedawno w TVP Info artysta młodszego (?) pokolenia – niejaki Skiba. To jest artysta na miarę III RP (miś który odpowiada żywotnym interesom całego społeczeństwa - na skalę naszych możliwości). Masz rację Misiu. Nie mylą się: w ten sposób to my nigdy tej Europy nie dogonimy.

Homilie biskupów podczas wielkich uroczystości zazwyczaj są później szeroko komentowane. Dotyczy to także wczorajszego święta Bożego Ciała. W słowach hierarchów widać obawy o konsekwencje eskalacji konfliktu w Polsce. Jednak nawet w homilii „apostoła pojednania” ks. abp. Stanisława Gądeckiego pojawiły się słowa świadczące, że zaczął rozróżniać strony konfliktu. Opisuje on biblijną postać Melchizedeka, który – zgodnie z ówczesnymi zwyczajami – przyniósł chleb i wino w celu zawarcia przymierza z Abramem. Swoim gestem chciał on uczynić zwycięskiego Abrama swoim przyjacielem, zamiast mieć w nim wroga.

Dużo bardziej stanowczy był gdański arcybiskup Głódź: Wiele spraw i problemów, także politycznych, nie rozpatrzy się właściwie, jeśli się z premedytacją zaniecha i odrzuci imperatyw miłości miłosiernej. Co wtedy zostanie? Czy zostanie nieukrywana satysfakcja z trudności, w których rękach znalazł się ster ojczyzny? Co zostanie? Szukanie pod obcym niebem popleczników dla spraw, które powinno rozwiązywać się tu, między Odrą a Wisłą? Co zostanie? Nielicząca się z oczekiwaniami społecznymi strategia permanentnej niezgody, spory i agresja? Zamiast powagi i racji argumentów zostanie niezgoda. A nam trzeba harmonii społecznej. I to już najwyższy czas

 

Takich bezpośrednich odniesień do sytuacji politycznej nie było na konserwatywnym Podkarpaciu. Świadomość tego, że wobec atakującego zła powinniśmy po prostu robić swoje, była widoczna między innymi w homilii nowego arcybiskupa przemyskiego Adama Szala: Dziś, patrząc na naszą Ojczyznę, wydaje się, że powinniśmy wrócić przede wszystkim do wierności Słowu Bożemu, do Bożych przykazań, do wymagań Ewangelii. I to jest najlepszy program, jaki powinniśmy realizować. Pamiętajmy przy tym, że ci wszyscy, którzy głoszą Ewangelię  – a więc Kościół Święty, ci, którzy przepowiadają Słowo Boże – biskupi, kapłani, katecheci, ci wszyscy, którzy jako wierni świeccy skupieni w różnych grupach duszpasterskich stają w obronie takich  wartości jak małżeństwo między mężczyzną a kobietą, jak jedność rodzin, wierność przysiędze małżeńskiej, wychowanie dzieci i młodzieży według chrześcijańskiego systemu wartości czy obrona życia nienarodzonych, ci wszyscy głoszą nie tyle swoje osobiste poglądy, ale poglądy samego Boga.

Nie żyjący już profesor Paweł Wieczorkiewicz zasłynął sformułowaniem alternatywnej historii postania Unii Europejskiej (spopularyzowanej później w książce Piotra Zychowicza „Pakt Ribbentrop–Beck”). Mogło to wyglądać tak: po wielkiej defiladzie na Placu Czerwonym Adolf Hitler zawiesza na szyi nominowanego właśnie do stopnia marszałka Polski generała Bortnowskiego Krzyż Rycerski z Liśćmi Dębowymi, Mieczami i Brylantami, Rydz-Smigły zaś dekoruje dowodzącego Frontem Wschodnim feldmarszałka Gerda von Rundstedta Krzyżem Wielkim Orderu Virtuti Militari… […]

A w 1956 roku, w trzy lata po śmierci Adolfa Hitlera, na XX Kongresie NSDAP przy aplauzie zaproszonych z całej Europy delegacji państwowych i partyjnych, nowy kanclerz 1000-letniej Rzeszy Baidur von Schirach w oględnych słowach potępiłby niektóre »błędy i wypaczenia« w polityce poprzedniego Führera.

Alternatywna historia Wieczorkiewicza jest spójna i dobrze przemyślana (broni się przed krytyką Krzysztofa Kłopotowskiego). Czy nie należy jej jednak traktować wyłącznie jako intelektualnej rozrywki?

Na pewno godne zauważanie jest przekonanie profesora Wieczorkiewicza, że należy patrzeć na historyczne procesy całościowo i w dłuższej perspektywie, zamiast podchodzić pryncypialnie do bieżących zdarzeń. Czy przywódcy polityczni byliby równie pryncypialni, gdyby wiedzieli, że prowadzi to do holocaust i milionów ofiar, a zwycięstwo Niemiec i tak się dokona?

Problem jest trudny, bo przyszłość nie jest łatwa do odgadnięcia. Łatwo natomiast paść ofiarą ideologów i hochsztaplerów, przekonanych, że „oni wiedzą”. Jeśli jednak poprzestaniemy na moralnej ocenie czynów, to oddajemy pole bez walki.

Dobrym przykładem jest wojna domowa w Polsce. Przecież to nie do zaakceptowania. Z miejsca przywodzi na myśl słowa pieśni stanu wojennego1 „Ojczyzno Ma”:

Tyle razy pragnęłaś wolności

Tyle razy tłumił ją kat

Ale zawsze czynił to obcy

A dziś brata zabija brat.

Nie chcemy wojen – zwłaszcza bratobójczych. Problem w tym, że nie wszyscy je stanowczo odrzucają – dlatego etyka Kościoła Katolickiego zawiera pojęcie wojny sprawiedliwej.

statystyki

Sejm przyjął uchwałę w której wzywa rząd do przeciwstawienia się próbom ograniczania polskiej suwerenności. Jest to reakcja na ultimatum Komisji Europejskiej. W uchwale czytamy także: W instytucjach Unii Europejskiej są podejmowane również próby narzucenia Polsce decyzji w sprawie imigrantów, którzy przybyli do Europy. Zapowiadane decyzje rozwiązania tego problemu nie mają podstaw w prawie europejskim, naruszają suwerenność naszego państwa, wartości europejskie oraz zasadę pomocniczości Unii Europejskiej. Niosą także zagrożenia dla ładu społecznego w Polsce, bezpieczeństwa jej obywateli oraz dziedzictwa cywilizacyjnego i tożsamości narodowej.

Dość optymistyczne są komentarze pod informacjami na ten temat na różnych portalach. Widać po nich, że jeszcze Polska nie zginęła. Ważąc proporcje, można jednak porównać dzisiejsze emocjonalne przemówienie Premier Szydło do przemówienia Ministra Becka w 1939 roku. Takie skojarzenie ma między innymi poseł Tarczynski z PiS, co wywołało wielkie zdziwienie w antypolskiej Gazecie Wyborczej. Przecież wtedy też było ultimatum zmierzające do upokorzenia Polaków. Czy to, że teraz nie grozi nam wojna (na razie) stanowi tak wielką różnicę? W XXI wieku istnieją skuteczniejsze metody podbijania narodów, niż zbrojny najazd. Wiedzą o tym Grecy, których gospodarka cierpi bardziej niż gdyby prowadzili wojnę.

 

W międzywojennym 20-to leciu w Polsce nie było sielanki. Były polityczne zabójstwa, obozy dla przeciwników politycznych, krwawe manifestacje i bijatyki, wystąpienia przeciw mniejszościom narodowym i ustawiczne kłótnie. Jednak gdy przyszedł czas próby – Polacy potrafili się zjednoczyć. Minister Beck mówił w imieniu całego narodu. Teraz sytuacja jest odmienna i bardziej przypomina czas klęski związanej z Targowicą. Miejmy więc nadzieję, że rząd się nie ugnie i będzie reagował stosownie do zagrożenia.

A jednak istnieje i kieruje politykami – kto by pomyślał. Polska racja stanu. Wczoraj nakazała aresztować „ruskiego szpiona” Mateusza Piskorskiego. Miejmy nadzieję, że Mateusz Piskorski poza posiadaniem nieprawych poglądów jednak złamał prawo (o ile w ogóle doszło do aresztowania). Inaczej „polska racja stanu” może na tym domniemanym aresztowaniu tylko ucierpieć.

Kierując się „polską racją stanu” - niewątpliwie, bo czymże innym – Minister Spraw Zagranicznych zapowiedział wysłanie polskich wojsk na Bliski Wschód. Chodzie o przypomnienie terrorystom, że istniejemy, czy o coś innego? Jakie następne cele wybierze sobie „polska racja stanu”? Może Paryż – bo tam trwa regularna bitwa – więc możemy pospieszyć z bratnią pomocą. A jeszcze lepiej Luksemburg – Grom mógłby bronić Trybunału Konstytucyjnego, który chcą tam zlikwidować. Trzeba się spieszyć, bo KE daje Polsce czas na działania w sprawie TK do poniedziałku. Może chodzi o TK w Luksemburgu?

Przed wojną wobec dużo poważniejszych gróźb polski Minister Spraw Zagranicznych mówił o bezcennym honorze. Ale dziś mądrość etapu nakazuje ograniczyć działanie „polskiej racji stanu” do wysługiwania się Amerykanom, tropienia ruskich szpionów i czczenia poległych bohaterów.

Prezydent miał kolejne wspaniałe przemówienie patriotyczne – na Monte Cassino – w rocznicę słynnej bitwy. Przypomniał żołnierzy, którzy tam umierali za wolną Polskę. Polskę której majestat Prezydent uosabia. Polska racja stanu nie burzy się jednak, gdy byle kto poniża Prezydenta. Mało tego – Polacy nadal są i będą zmuszeni tytułować ... profesorem i płacić mu ze swych podatków wysokie pobory.

 

Polska racja stanu cierpi natomiast z powodu prorosyjskiej propagandy oraz finansowania partii Piskorskiego przez Rosję. Bo tego zabrania polskie prawo. Na szczęście SLD powstało dzięki pieniądzom KGB, a PO dzięki pieniądzom Niemców – a to polskiej racji stanu tak nie boli. Kto sfinansował powstanie partii pana Petru – tego zapewne ABW nie będzie dochodzić. Polska racja stanu ma też swoje ograniczenia. Nie będzie więc też działań zmierzających do zaprzestania wrogiej działalności niemieckich mediów w Polsce, ani do ukrócenia działalności trolli bankowych. Każdy ma takiego wroga na jakiego go stać. A Polskę stać obecnie co najwyżej na wrogą Rosję.