Przedstawiciele Związku Ludności Narodowości Śląskiej piszą „list do ambasadora”: "Chociaż Polska z Niemcami zawarła układ o granicy polsko-niemieckiej w 1990 r., to jednak zrobiono to bez konsultacji z mieszkańcami terenów będących w tymczasowym zarządzie polskim. Dodatkowo Polska zniosła na części Górnego Śląska autonomię odstępując od warunku przyznania tych ziem Polsce przez Ligę Narodów".  

Z komentarza w „Rzeczpospolitej”: „Naśladowanie Anglosasów obnaża kompleksy trapiące część polskiej prawicy, nieprzyjmującej do wiadomości, że ścieżka rozwoju Polski ma swoją specyfikę [...]. Prędzej czy później przychodzi jednak zderzenie z rzeczywistością. I wówczas okazuje się, że w Polsce nie da się być ani torysem, ani republikaninem, tylko trzeba być polskim politykiem rozwiązującym polskie problemy”.

Być może jednak nie chodzi wcale o krytykę, tylko wręcz o uwiarygodnienie? Wieloletnia współpraca z PO nie musiała być wyrazem karierowiczostwa i/lub braku moralnych zahamowań. Mógł to być po prostu wynik głupoty, czego dowodem ma być liberalny program nowej partii ;-).

Antoni Macierewicz bywa bardzo irytujący, gdy w miejsce prawdy przedstawia swoje mniemania. Dla przykładu zaraz po opublikowaniu raportu Millera nazwał go kłamliwym, a potem dopiero zabrał się za szukanie dowodów kłamstwa. Mafia nie zostaje mu dłużna, organizując polowanie z nagonką – dokładnie tą samą metodą. Ostatnio oskarżono go o ujawnienie tajnego dokumentu tłumaczce, która nie miała takich uprawnień. Dowodem ma być umowa, która jednak ma datę późniejszą, niż data upublicznienia dokumentu. Nic nie szkodzi – mówią mafiozi. Na pewno są inne dowody. Tak samo jak z całą pewnością są dowody na smoleński zamach.

 

Przynajmniej co do jednego osiągnęli Polacy konsensus: metod dochodzenia prawdy. Najpierw napluć, a potem poszukać uzasadnienia. Ostatecznie i tak zwycięży „prawda” tego, kto będzie miał władzę.

 

Profesor Antoni Dudek w rocznicę stanu wojennego analizował wpływ tych wydarzeń na przedstawicieli „Solidarności” po 1989 roku - z Wałęsą i Mazowieckim na czele. Uzasadnił ich brak odwagi „syndromem stanu wojennego”. Oni prawdopodobnie nie wierzyli w trwałość przemian, aż do rozpadu ZSRR. To są przypuszczenia (choć bardzo prawdopodobne). Pewnym natomiast jest, że zgodnie z „doktryną szoku” Balcerowicz, Lewandowski i inni doktrynerzy starali się równolegle dokonać przemian gospodarczych, które uniemożliwiłyby powrót do socjalizmu. Te dwie siły: tępi doktrynerzy w gospodarce i tchórzliwe chłoptasie w polityce przesądziły o losach Polski.

Wybór liberalizmu jako nowej „platformy” na której J. Gowin chce wjechać na szczyty władzy, to ciekawy eksperyment. Dotychczasowe próby tego rodzaju pokazywały, że społeczeństwu polskiemu liberalizm nie jest bliski. Jednak to były próby liberałów-aferałów z KLD/PO, albo liberałów-kabareciarzy spod znaku JKM. Teraz ma być na poważnie – pod egidą intelektualisty Gowina.

Dobrym wprowadzeniem do tego eksperymentu jest porównanie z sytuacją za naszą zachodnią granicą dokonane przez Rafała Wosia: „W sumie nic nowego. Po raz kolejny okazało się, że rządzenie jest najlepszym testem dla tanich populistycznych obietnic. Również tych liberalnych. I wtedy okazało się, że bez obniżek podatków i straszenia państwem niemieckim liberałom nie zostało nic. Poza głęboką pustką programową”.

Niestety w przypadku Gowina nie mamy takiej czystej sytuacji. Pustka programowa ma zostać przykryta figowym listkiem konserwatyzmu. Dawniej politycy spierali się głównie o to, czy ważniejszy jest wzrost gospodarczy, czy sprawiedliwość społeczna. Teraz można ich podzielić na dwie kategorie: tych, którzy obiecują mądrzejsze rozwiązania gospodarcze, a po dojściu do władzy zamiast tego niszczą tradycyjne społeczeństwo oraz tych, którzy obiecują chronić tradycyjne społeczeństwo w zamian za rezygnację z aspiracji gospodarczych ludzi, którzy chcieliby godnego życia dla wszystkich. Niemcy są pod tym względem wyjątkiem, bo mimo wszystko pozostał tam ślad po Erhardzie.

Eksperyment Gowina można więc krótko scharakteryzować pytaniem: czy Polacy raz jeszcze dadzą się nabrać?

Cieszy się elita, cieszą media. Poseł Gowin tworzy partię. Hurra, hurra, hurra! Poseł Gowin był do niedawna wiernym członkiem mafii, ale nagle łuski spadły mu z oczu i ujrzał, że Tusk jest be! Cieszmy się wszyscy ze szczęścia Gowina. Tylko czy aby na pewno wśród Polaków nie ma nikogo, komu łuski spadać nie musiały? A może nie było żadnych łusek? Może Gowin to cwaniak , który dostrzegł szansę w słabości aktualnego Capo Tutti di capi? A może to dureń, który wstąpił do PO wierząc w bredzenie o „obywatelskości”? A może to tchórz, który wprawdzie był krytyczny i brzydził się, ale tak prywatnie?

Czy my w ogóle musimy się nad tym zastanawiać?

Teoretycznie rzecz biorąc, katolik powinien żyć w prawdzie. Dotyczy to także katolickich dziennikarzy. Nie powinni się okłamywać – bez względu na intencje.

 

Katolicki dziennikarz Terlikowski komentuje sprawę odebrania dzieci rodzinie Bajkowskich: 'jeśli ludzie odpowiedzialni za odebranie Bajkowskim dzieci, nie poniosą odpowiedzialność za swoje pochopne wnioski to znaczy, że żyjemy w państwie totalitarnym'.

 

To okropnie infantylne stanowisko. Pojedyncze zdarzenie nie przesądza o tak poważnych sprawach. W Szwecji tandem sąd – psychologowie ma o wiele więcej na sumieniu, niż czasowe pozbawienie rodziców praw rodzicielskich. Skazano człowieka za wielokrotne morderstwa, a po latach …. sorry – pomyliliśmy się. Czy z tego powodu Szwedzi uznają swe państwo za totalitarne, czy też będą dociekać do doprowadziło do tego skandalu, aby zabezpieczyć się przed takimi sytuacjami w przyszłości?

 

To jest istota problemu: jeśli obywatele uznają państwo za demokratyczne, to są skłonni uznawać błędy w jego działaniu za „wypadek przy pracy”, który wymaga refleksji i naprawy. Gdy uznają je za totalitarne, to każdy taki przypadek traktują, jako potwierdzenie swej opinii. Polskie władze długo i wytrwale pracowały na to, aby obywatele uznali, że to nie jest ich państwo. Natomiast znaleźć kogoś, kto uważa polskie sądy za „wymiar sprawiedliwości” własnego państwa to wielka sztuka.

Pan Terlikowski też nie zastanawia się nad tym, jakie wnioski wyciągnąć z zaistniałej sytuacji, bo doskonale wie, że to sprawa systemu, który jest nie do ruszenia.

 

W porównaniu z „Trybuną Ludu” współczesna „Rzeczpospolita” wypada odrobinkę mniej optymistycznie. Gdzież ta radosna twórczość w rodzaju „Dla budowy młode dłonie, / Dla budowy młoda myśl. / Potrafimy jutro bronić / Tego, co tworzymy dziś”?

Trochę wpływ na to mają czynniki obiektywne (jedyni yuppies jakich spotyka się w stolycy nie bardzo mówić po polski). Trochę ta wredna opozycja, której jedynym sukcesem jest rozpropagowanie pojęcia „leming”. Ale też - nie bójmy się samokrytyki – winna jest nieudolność rewolucyjnych ideologów. Manifesty Koźmińskiego czy innego Krzemińskiego nie są porywające.

Ale oto jest (a nawet yes, yes, yes) pierwsza jaskółka: „Nie emigruja bo kochaja Polske”. Za komuny moglibyśmy powiedzieć: „dobrze gada – dać mu wódki”. Teraz młodzi politycy chwalą się sami: dobrze gadamy, dać nam waadzę. Zwykli młodzi ludzie, którzy chcieliby po prostu założyć rodzinę oraz godnie żyć i pracować we własnej ojczyźnie nie mają aż takich ambicji. Dlatego sami sobie są winni – górą będą jak zwykle ci, którzy czują rewolucyjnego ducha. Trochę tylko martwi ich dyskusyjna awangardowość. Na przykład hasło „Działamy 
ponad podziałami” brzmi jak parafraza z „nie róbmy polityki, budujmy mosty”. A to była mądrość minionego etapu.

Rombał górnik klocek, romboł go pod ścianą,
I przy tym rombaniu, ciulnął sie w kolano.
Że go zaskoczyło te nogłe zdarzynie,
Na wcześniejszy wyjazd, dostoł przyzwolynie.
Poszoł se przekopym, jak mamlas po szynach,
A tu na zakryncie - dup! w niego maszyna.
Kiedy se obejrzoł, za siebie do zadku,
To by boł uniknął, przykrego wypadku.
Stanął i nadepnął, na kulok urżnięty,
I gwóźdź zaruściały, wlozł mu aż do piynty.
Musioł borok siednąć, na okorków kupie,
Zaroz poczuł drzyzga w swojej chudej dupie.
Górnik aże skoczył, hełm mu zlecioł z gowy,
I ciulnoł tom gowom, w ring łod obudowy.
Buła mu wylazła, na pośrodku glacy,
Stracił równowaga, i ciulnoł na cacy.
Jak lecioł na plecy, chycił za kolyjka,
Paleec mu przytrzasła, jakoś k... belka.
Chycił za betonik, kery wisioł z kraja,
Betonik wyleciol, i dostał nim w jaja.
Droty co sterczały, wlazły mu do miecha,
Trza mieć k... noga, pierońskiego pecha.
Jeszcze zdonżył chycić, jakoś deska z tyłu,
Półka go przytrzasła, i ćwierć tony pyłu.
Godajom wypadki - że chodzą parami,
Jako to jest prowda, to widzicie sami.
Tak jest niebezpieczno robota górnika,
Nie rób nic na dole - unikniesz ryzyka.

Moda retro trwa.... Wczoraj Dziennik Telewizyjny pokazał, jak materiał propagandowy zastępował komunistom rzeczową dyskusję. Za obiekt poglądowy posłużył starannie dobrany członek zespołu Macierewicza. Nie wiadomo, czy znaleziono jakiś kompromitujący dokument, czy też była to zwykła fałszywka. Najważniejsze, że kwestia brzozy została załatwiona. Nie wiadomo też, czy był zamach w Smoleńsku, czy nie. Każdy jednak, kto jest jako tako obeznajomiony z techniką, powinien zadać sobie pytanie, dlaczego szczątki samolotu muszą niszczeć w Smoleńsku, a nie sporządzono nawet trójwymiarowego modelu komputerowego z z tych szczątków, co pozwoliłoby stwierdzić jakie są odkształcenia i jakie były prawdopodobne ich przyczyny.

 

Wracając do wczorajszej „ustawki” - zwrócił uwagę „dyżurny opozycjonista” Stefan Niesiołowski, który sugestywnie rzucił, że w tych czasach (gdy wyjeżdżał obiekt nagonki) nie dawali paszportów ot tak sobie. Każdy, kto pamięta „te czasy” wie, że Niesiołowski ma rację. Wręczono je na przykład ludziom, którzy się władzy nie podobali, aby pozbyć się ich z kraju.

Dziennik generalnie jest w formie.

Kilka dni temu opluto amerykańskiego aktora, który zginął w wypadku samochodowym. Telewizyjni eksperci orzekli, że „pomylił mu się plan filmowy z życiem”. Tymczasem aktor był w trakcie tego wypadku pasażerem, a nie kierowcą. A ponoć o zmarłych źle się nie mówi.....