Brytyjski premier wywalczył to co chciał. Między innymi: Będą 7-letnie ograniczenia w wypłatach zasiłków dla obywateli z unijnych krajów, którzy przyjadą pracować w przyszłości do Wielkiej Brytanii. Nie dotyczy to tych, którzy już są na Wyspach, a więc także sporej grupy naszych rodaków. Takich ograniczeń nie będą mogły wprowadzić pozostałe kraje członkowskie. W czwartek brytyjski premier David Cameron proponował jeszcze, by ten maksymalny okres utrzymywania ograniczeń wynosił aż 13 lat.

Tzw. hamulec bezpieczeństwa zakłada też, że nowo przybyły imigrant z innego państwa UE będzie przez cztery lata stopniowo uzyskiwał dostęp do pewnych specyficznych świadczeń, jak ulgi podatkowe, dopłaty mieszkaniowe, dostęp do mieszkań socjalnych i pełnej opieki zdrowotnej. Nie dotknie to osób, które już są i pracują na Wyspach.

Ma to skłonić Brytyjczyków do pozostania w Unii Europejskiej.

O ile można zrozumieć sprzeciw wobec korzystania przez imigrantów z zasiłków socjalnych, to już potraktowanie ulg podatkowych na równi ze świadczeniami jest ewidentną dyskryminacją. Donald Tusk i inni „mędrcy Europy” uważają, że bez Wielkiej Brytanii nie będzie wspólnoty. A może nie będzie jej właśnie wtedy, gdy Wielka Brytania pozostanie na tych zasadach?

Najnowsze sondaże (wykonane jeszcze przed zwycięską batalią Camerona) wskazują na kilkupunktową przewagę zwolenników pozostania Brytanii w UE nad przeciwnikami.

Dlaczego brukselskim biurokratom tak zależy na tym, by Brytyjczycy pozostali w Unii? Wielka Brytania jest płatnikiem netto – czyli więcej wpłaca do unijnego budżetu, niż z niego otrzymuje. Ich wpłaty to ponad 10% unijnego budżetu (najwięcej płacą Niemcy – ponad 20%). Brytyjska składka jest obliczana z uwzględnieniem „brytyjskiego rabatu” wywalczonego przez  Margaret Thatcher: W 2013 roku, rabat brytyjski wynosi 4 072 425 170 euro, z czego Francja finansuje 1 009 788 009 euro, Włochy 827 787 416 euro i Hiszpania 534 198 490 euro. Polska finansuje ok. 5% rabatu, a jej wkład to 201 820 761 euro. Dla zobrazowania tych kwot można powiedzieć, że cały rabat brytyjski wynosi mniej więcej tyle, co łączna składka Polski do unijnego budżetu (w 2013 roku - 4 114 329 242).

Przy ustalaniu kolejnych budżetów trwają zacięte dyskusje na temat tego rabatu. Od pewnego czasu urzędnicy z Brukseli marzą o tym, aby uzyskać wpływy do budżetu z podatków, a nie składek. Rozważ się dwie możliwości: podatek od emisji CO2 i od transakcji finansowych. Póki Brytyjczycy są w UE, podatku od transakcji nie będzie – bo to oni musieliby płacić najwięcej. Co innego z podatku od CO2, który Polska może mieć większy (z uwagi na zużycie węgla) niż Wielka Brytania.

 

Na stronach Ministerstwa Rozwoju jest już przyjęty wczoraj przez rząd „Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” wicepremiera Morawieckiego. Plan został bardzo dobrze odebrany przez komentatorów. Może za dobrze? Na pewno zaważyła na tym bardzo rzetelna analiza stanu obecnego: wyczerpujących się prostych rezerw. Bardzo optymistycznie wyglądają też cele programu:

  • reindustrializacja (wspieranie istniejących i rozwijanie nowych przewag konkurencyjnych i specjalizacji polskiej gospodarki),

  • rozwój innowacyjnych firm (budowa przyjaznego otoczenia dla firm i systemu wsparcia innowacji),

  • kapitał dla rozwoju (więcej inwestycji i budowanie oszczędności Polaków),

  • ekspansja zagraniczna (wsparcie eksportu i inwestycji zagranicznych polskich firm, reforma dyplomacji ekonomicznej, promowanie polskich marek),

  • rozwój społeczny i regionalny (m.in. reforma szkolnictwa zawodowego, włączenie obszarów wiejskich i małych miast w procesy rozwojowe).

Jednak teza, że nie powinny one budzić kontrowersji jest przesadzona. Umieszczenie zagranicznych inwestorów na poślednim miejscu musi niepokoić Balcerowicza, według którego to od tych inwestorów zależy nasze życie. Można wręcz powiedzieć, że Plan Morawieckiego to odwrócenie Planu Balcerowicza. I to jest dobra wiadomość :-).

 

Rzucającą się w oczy cechą planu jest brak mechanizmów, które mogłyby być odebrane jako kontrowersyjne. Przede wszystkim nie ma spodziewanego udziału NBP: Widzimy kapitał w zasięgu ręki, za drugim zakrętem, on jest dostępny. Dlatego nie ma dzisiaj natychmiastowej potrzeby, żeby wzorem Bank of England budować program "Funding for Lending". Nie ma natychmiastowej potrzeby, żeby wzorem Europejskiego Banku Centralnego budować program "LTRO" – powiedział Morawiecki dziennikarzom.

 

Są w nim zasady obecne w polskiej polityce gospodarczej. Zostały one jedynie uporządkowane i nieco inaczej niż dotąd rozłożono akcenty. I tutaj właśnie rodzą się wątpliwości. Jedną z tych zasad jest bowiem nadmierna wiara w sterowalność gospodarki i w rolę „kół zamachowych”. Nie zostało to wprost wyartykułowane, ale też ma mowy o pospolitym ruszeniu” znanym z początku lat 90-tych. Nadzieję budzi deklarowana otwartość, ale trudno przypuszczać, aby dotyczyła ona także fundamentów na których zbudowano tą strategię.

Dlatego istnieje obawa, że dobre chęci i ambitne plany mogą zderzyć się z szarą rzeczywistością:

Wicepremier Morawiecki zaprezentował swój plan ożywienia gospodarczego. Na razie znamy diagnozę stanu obecnego i zasady dalszego rozwoju.

Najważniejsza zmiana to odejście od idei rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnego na rzecz rozwoju zrównoważonego – zarówno w sensie terytorialnym jak i społecznym. Zwiększyć ma się innowacyjność ale równocześnie "strategia rozwoju ma służyć mieszkańcom".

Z bardziej konkretnych zapowiedzi można wymienić zmianę prawa zamówień publicznych oraz utworzenie mechanizmów finansowania rozwoju, nawiązującego do znanego z kampanii wyborczej PiS hasła „bilion na inwestycje”. Ma powstać Polski Fundusz Rozwoju, „którego celami są wzmocnienie polskiego kapitału oraz wzrost innowacyjności polskich firm, by były konkurencyjne na rynkach zagranicznych”.

Oczywiście rząd mający tak ambitne i odważne cele prospołeczne może liczyć na wsparcie merytoryczne polskiej nauki, a ekonomii w szczególności. Już wkrótce można się spodziewać szeregu konferencji, publikacji, analiz i życzliwej krytyki.

Powyższe dwa zdania to niestety żart. Poziom krytyki rządu wyznaczył profesor Ryszard Bugaj - biadolący, że „500 zł może pójść na wódkę” (skoro już nie jest w NRR to może znajdzie jeszcze dwóch chętnych i wzorem trojek robotniczo-chłopskich ruszy w teren tropić ochlaptusów). Wspomniane hasło wielkiego wzrostu inwestycji zostało wyśmiane przez media już dawno. Po krytykę z kampanii wyborczej sięgnęła telewizja WSI24, przypominając: Zdaniem części ekonomistów taki mechanizm to powrót do gospodarki centralnie planowanej, ponieważ NBP straciłby wpływ na poziom stóp procentowych. Chodzi o mechanizm zwiększania płynności banków, wzorowany na działaniach EBC, który zresztą nie pojawia się w cytowanym omówieniu PAP („Plan Morawieckiego: ponad bilion zł na inwestycje w najbliższych latach”).

Wbrew pozorom przyjęcie przez „elity” roli piątej kolumny nie jest złą wiadomością. Oni i tak nie wnieśliby nic konstruktywnego. Są jednak mistrzami w stwarzaniu pozorów i wyszukiwaniu nieprzezwyciężonych trudności.

Obserwowana otwartość rządu na krytykę pozwala mieć nadzieję, że ostateczna wersja programu będzie mimo wszystko bardziej przystawać do polskich realiów. Bowiem wbrew pozorom znaczący wzrost ilości pieniędzy na inwestycje może utrudnić rozwój. O duże pieniądze walczą duże firmy, które wyspecjalizowały się w zdobywaniu funduszy, ale niekoniecznie potrafią je optymalnie spożytkować. Nadal też poza uwagą rządzących pozostają olbrzymie rezerwy tkwiące w obszarze pracy solidarnej. Nie ma też mowy o działaniach, które prowadziłyby do naszej monetarnej suwerenności.  

Sejm uchwalił ustawę inicjującą program wsparcia rodzin 500+. Przeciw niemu wypowiedzieli się już chyba wszyscy – od prawa do lewa. Na prawicy martwią się, czy dzieci wychowane przy wsparciu państwa będą miały za co kochać rodziców. Na lewicy płaczą, że miało być równo, a przecież nie każdy jest dzieckiem – a tym bardziej drugim. Tak zwani „ekonomiści” martwią się, że to zrujnuje budżet, albo doprowadzi do wzrostu podatków i/lub zadłużenia. Liberałowie z bolszewicką pryncypialnością piętnują socjalizm. Petru płacze, że program realizuje partia, która się „nie zna” na gospodarce (bo „zna się” tylko on i jego mentor Balcerowicz – to znaczy on zna Balcerowicza, a Balcerowicz zna kogoś, kto się zna na gospodarce ;-)). Klasą dla siebie jest oczywiście partia ludzi zmodernizowanych, która jest za a nawet przeciw. Byli przeciw z powodu zagrożenia dla budżetu, ale wajchowy rozesłał SMS z nową „mądrością etapu” i są przeciw z powodu zbyt małych kosztów dla budżetu. Teraz domagają się kilka razy droższego programu obejmującego wszystkie dzieci. Wysłali nawet do Prezydenta żądanie, by zawetował tą niesprawiedliwość (to nie żart). Spytana o to przez telewizyjnego dziennikarza przedstawicielka PO z rozbrajającą szczerością odparła: zmieniła się sytuacja. Niestety zmieniła się także w telewizji (kto wcześniej słyszał, by się dopytywać „eliciarzy” miast kontemplować ich mądrości?) i dziennikarz drążył dalej: na czym polega ta zmiana? Na tym, że były wybory i społeczeństwo się opowiedziało za tego typu programami. Patrzcie no – ledwo minęło trzy miesiące od porażki, a do nich dotarło, że były wybory!!! Może w tej sytuacji przestaną się bawić w Targowicę 2.0 (żart)?

W telewizyjnej „Debacie” na temat programu 500+ ekonomista Andrzej Sadowski (made in UW) wygłosił w formie argumentu jedną z fundamentalnych „mądrości” liberałów: państwo nie ma innych wpływów jak tylko z podatków. Aby więc wesprzeć rodziny, musi najpierw tym rodzinom zabrać, a potem po pomniejszeniu o koszty aparatu urzędniczego coś może tym rodzinom dać. Zamiast więc wymyślać takie programy jak 500+ lepiej obniżyć podatki.

Aby skonfrontować te tezy z rzeczywistością, najlepiej sięgnąć pod realne dane.

Na stronach Ministerstwa Finansów można znaleźć zestawienie wpływów budżetowych. Ostatni rok za który mamy kompletne dane to 2014. Podatek dochodowy od osób fizycznych + VAT dał w tym roku przychody w wysokości około 200mld złotych. Wszystkie wpływy do budżetu z tytułu podatków to około 300mld.

Na co poszły te pieniądze? Wydatki można znaleźć na stronie www.finanse.mf.gov.pl. Czytamy tam między innymi, że: W ustawie budżetowej z dnia 24 stycznia 2014 r. wydatki budżetu państwa zaplanowano w wysokości 325.287.369 tys. zł. Zrealizowane wydatki budżetu państwa w 2014 r. wyniosły 312.519.527 tys. zł i były niższe od zaplanowanych o 12.767.842 tys. zł, tj. o 3,9%.

Pojawia się zagadkowa różnica 12,5 miliarda. Bagatela – wiadomo, że deficyt, który powiększa dług za który „zapłacą przyszłe pokolenia”. Więc nadal rodziny.

Dokładnie wygląda to tak:

  • wpływy: 277.782.224 tys. zł,
  • wydatki: 325.287.369 tys. zł,
  • deficyt 47.505.145 tys. zł.

Wpływy są niższe od zebranych podatków, gdyż część podatków zabiera samorząd. To ile dokładnie zostaje w budżecie państwa? Wszystkie wpływy podatkowe to niecałe 255 mld. Z tego PIT to tyko 43mld a podatki pośrednie (w tym VAT) 187 mld. Nawet więc jeśli uznamy, że podatki pośrednie w całości obciążają rodziny, to ta wielkość obciążenia podatkowego wynosi 230mld.

Skąd rząd wziął resztę pieniędzy? Na pewno Unia nam dała. Płaci i wymaga – na przykład żeby rządził Grzesiu Schetyna i jego kumple od ośmiorniczek, do których junia ma zaufanie (do kumpli – choć do ośmiorniczek chyba też – na pewno większe niż do polskiego społeczeństwa, które tak nierozważnie wybrało….).

I tu niespodzianka: w rozliczeniach z Unią Europejską za 2014 rok zanotowaliśmy deficyt w wysokości 317 tysięcy. Na szczęście państwo ma jeszcze inne wpływy: dywidendy, wpłaty z NBP, podatki od kopalin etc….

Podsumujmy zatem: w roku 2014 rodziny zapłaciły państwu w postaci podatków (PIT+pośrednie) 230mld, a państwo wydało 325mld przy deficycie 47,5mld.

Inna liberalna mądrość głosi, że każdy podatek płacony przez firmy, przerzucają one na konsumenta w postaci wzrostu cen. Dorzućmy więc jeszcze CIT 30mld. Nadal się nie zgadza: 325-(230+47,5+30) to aż 17,5 mld. Jak widać absolwentowi UW matematyka nie przeszkadza.

Przy okazji warto zwrócić uwagę na fakt, że powyższa złota myśl o przerzucaniu podatku na ceny (nawet jeśli byłaby prawdziwa) w przypadku nadwyżki eksportu nad importem oznacza, że te wyższe ceny zapłaci kto inny. Choć inny liberał z którym pan Sadowski zakładał Ruch Polityki Realnej (JKM) twierdzi, że taka nadwyżka nie jest korzystna, bo my pracujemy na innych. Tak źle i tak niedobrze…..

Oczywiście państwo to nie jest sklep warzywny (choć niektórym domorosłym ekonomistom może się tak wydawać), a finanse państwa to nie jest prosta tabela wpływów i wydatków. Trzeba wziąć pod uwagę budżety lokalne, ubezpieczenia społeczne, fundusze pozabudżetowe (jak Fundusz Drogowy), a przede wszystkim olbrzymi wpływ sektora finansowego. Nie tylko horrendalne zadłużenie. W roku 2014 (dane NBP) w systemie finansowym wykreowano aż 80mld nowego pieniądza, z czego 17mld pieniądza gotówkowego (M1 ogółem to 50mld). Niestety w polskim systemie finansowym kreacja pieniądza odbywa się w bankach komercyjnych w powiązaniu ze wzrostem powszechnego zadłużenia. Nawet tych 17mld renty emisyjnej nie wolno przeznaczyć na wydatki budżetowe. No chyba, że prezes NBP pogada przy ośmiorniczkach z jakimś ministrem, to jakiś sposób na to się znajdzie.

1455168192budzet2014

Amerykanie żartują, że jedna rzecz jednoczy cały naród: nienawiść do Martina Shkreliego. Ten młody finansista założył firmę Turing Pharmaceuticals, która zakupiła od Impax Laboratories prawado produkcji ratującego życie leku przeciwpasożytniczego Daraprim za kwotę 55 mln USD. Następnie Martin Shkreli podniósł cenę tego leku z $13.50 do $750 (50 razy!). Spotkała go za to taka fala hejtu (jest on bardzo aktywny na Twitterze), że okrzyknięto go najbardziej znienawidzonym człowiekiem Ameryki.

Martin Shkreli nie spoczął na laurach, tylko kupił upadającą firmę farmaceutyczną, prowadzącą badania nad lekiem na raka KaloBios. Akcje tej firmy wzrosły w ciągu tygodnia 4000 procent. Jednak po aresztowaniu (w innej sprawie – związanej z oszustwami finansowymi) Shkreliego, firma upadła.

W miniony czwartek kontrowersyjnego biznesmena przesłuchiwała go wysoka komisja Kongresu. Na każde pytanie Shkreli odpowiadał z ironicznym uśmiechem: za radą prawników odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedział jedynie na pytanie o to, czy członek komisji dobrze wypowiada jego nazwisko – co zostało skwitowane komentarzem: jednak umie pan odpowiedzieć na jakieś pytanie. Shkreli nie pozostał dłużny i już po przesłuchaniu nazwał na Twitterze członków komisji imbecylami.

Magazyn „Forbes” opublikował obszerny artykuł w którym ekspertka radzi Shkreliemu jak przestać być najbardziej znienawidzonym człowiekiem na planecie. Między innymi zaleca jakąś terapię i zaprzestanie aktywności na Twitterze.

Sprawa niespotykanej dotąd podwyżki ceny leku wywołała dyskusję na temat polityki cenowej firm farmaceutycznych. Rzadziej zwraca się uwagę na rolę prawa patentowego i własności intelektualnej. Ten lek nie jest nowy (ma blisko pół wieku) ani drogi w produkcji. Wyłącznie prawa własności powstrzymują rozwój konkurencji.

Najciekawszym jednak aspektem tej historii jest to w starciu z młodym biznesmenem walą się kanony „wolnego rynku”. Czegóż to chcą od Shkreliego kongresmeni, politycy i dziennikarze? Przecież on działa dokładnie tak, jak według tych autorytetów działać należy: chciwość jest dobra, prawo własności święte a popyt i podaż regulują wszystko. Może by tak jakieś ekonomiczne autorytety wzięły w obronę biznesmena?

Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której całą ludzkość obejmuje pandemia śmiertelnej choroby, na którą lek posiada jeden tylko producent. Może on ustanowić dowolną cenę – na przykład tysiąc dolarów za tabletkę. Bardzo szybko stanie się on właścicielem wszystkiego i panem życia i śmierci każdego człowieka. Zgodnie ze świętymi prawami rynku.

 

Kilka dni temu Zbigniew Jakubowski -wiceprezes Union Investment TFI – ogłosił zadziwiające proroctwo:agencja ratingowa Moody's w maju może obniżyć rating Polski. Zważywszy na fakt, że jego opinia nie ma potwierdzenia w twardych danych, może warto by sprawdzić jakie inwestycje poczyniła ostatnio kierowana przez niego instytucja? Według analityków BofA Merrill Lynch taki scenariusz jest mało prawdopodobny: Nie spodziewamy się dalszych obniżek ratingu ze strony S&P ani innych agencji. Zaskakująca decyzja S&P była spowodowana wyłącznie wydarzeniami natury politycznej. Negatywna perspektywa, która utrzyma się przez pewien czas, opiera się na obawach o niezależność banku centralnego, biorąc pod uwagę obecne wydarzenia w kraju. Z tego powodu nie spodziewamy się, by S&P w najbliższym czasie zmieniła ten pogląd – argumentują.

We wtorkowym raporcie analitycy banku zwracają jednocześnie uwagę na silną kondycję polskiej gospodarki, na tle – szeroko rozumianych – emerging markets.

Jak podaje Ministerstwo Finansów w ostatnich dniach sytuacja na rynkach finansowych stabilizowała się, a rentowności polskich obligacji wyemitowanych zarówno na rynek krajowy, jak i rynki zagraniczne powróciły w okolice poziomów sprzed decyzji S&P. Znacząco wzrosła także siła złotówki (frank znów jest poniżej 4 PLN).

Biorąc pod uwagę załamanie się strategii „Polski na kolanach”, nic dziwnego, że partia targowiczan szykuje rząd na uchodźctwie ;-).

W jednej ze scen filmu „Psy” stojący przed komisją ubek grany przez Bogusława Lindę wygłasza kwestię: „czasy się zmieniają, a Pan ciągle jest w komisjach”.

Ta kwestia przychodzi na myśl, gdy czyta się o kolejnych ważnych konferencjach gospodarczych dziejących się na zapleczu bieżących wydarzeń. Mają one podjąć na nowo refleksję nad polską gospodarką i jak należy domniemywać – wskazać jedynie słuszny kierunek.

Wystarczy popatrzeć na nazwiska uczestników Polskiego Kongresu Gospodarczego, by przestać się dziwić, że sięgnięto po jeden z dyżurnych (choć równie ważnych jak sznurek do snopowiązałek w PRL'u) tematów: „stop biurokratyzmowi”. Równie „twórcza” była debata zorganizowana przez PTE na temat polskiego systemu bankowego. Konserwatorzy obecnego systemu (prezesi banków i reprezentujący ich prezes ZBP) radzili, czy może coś by jednak zmienić. Nie wiadomo po co, skoro w ich ocenie sektor bankowy jest bardzo nowoczesny i jest wypracowanym dobrem wspólnym.

Niestety nic nie wskazuje na to, by wśród rządzących istniała świadomość tego, że wraz ze zmianą priorytetów gospodarczych (na bardziej prospołeczne) zachodzi konieczność wypracowania nowego gospodarczego paradygmatu.

O tym jak głęboko tkwimy w starych koleinach może świadczyć fragment wystąpienia Ministra Waszczykowskiego na temat TTIP: W relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, nasze partnerstwo w coraz większym stopniu obejmuje wymiar gospodarczy, współpracę energetyczną, a także obiecujący obszar innowacji i rozwoju wysokich technologii. Polsko-amerykańskie relacje gospodarcze są elementem partnerstwa ekonomicznego Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi, które mamy zamiar rozwinąć z korzyścią dla wszystkich stron w ramach Transatlantyckiego Partnerstwa na rzecz Handlu i Inwestycji (tzw. TTIP).

Ciekawe, czy pan Kaczyński ma świadomość tego, że TTIP praktycznie przekreśla jego ideę „nowej fali polskiego kapitalizmu”.

Rząd premier Szydło liczy na to, że wstrzyknięte do gospodarki poprzez program 500+ pieniądze wygenerują wzrost, który pozwoli sfinansować dalsze prospołeczne działania w przyszłym roku. Co jednak się stanie, gdy efekt będzie mniejszy niż oczekiwano? Jeśli po drodze zdarzy się kryzys? Dodatkowe dochody państwa w bieżącym roku (zysk NBP i wpływy z aukcji LTE) powinny być traktowane jako środki na zakup czasu potrzebnego do wypracowania nowej gospodarczej strategii. Pytanie tylko kto miałby to zrobić? Panowie którzy od zawsze są w każdej komisji?

Facebook opublikował raport za 4 kwartał 2015 roku. Pozwala to wstępnie podsumować miniony rok. Podane wyniki pokazują rozkwit firmy.

Przychody Facebooka firmy w samym czwartym kwartale wyniosły 5.84 mld dolarów. Jest to dużo więcej niż spodziewali się analitycy (5,37 mld) i aż 52% więcej niż rok temu. Wzrósł też wskaźnik EPS (zysk na akcję) 0.79 dolarów (wobec spodziewanych $ 0.68). Przede wszystkim zaś rośnie ilość użytkowników (wykres pokazuje ilość użytkowników w miesiącu):

Nie potwierdzają się więc „proroctwa” Warrena Buffeta, który ponad rok temu ostrzegał, że serwisy społecznościowe to chwilowa moda. Kolejny dowód na to, że „specjaliści rynków finansowych” to współcześni magowie. Dobrze, że prezes Facebooka nie przejmuje się ich opiniami. Gdyby akcje firmy po opublikowaniu tych danych wzrosły – byłoby pełno komentarzy w rodzaju: rynek zareagował. Ale na giełdzie trwa kontynuacja spadków. Podobno to reakcja na dane z Chin. Poza Polską – gdzie według niektórych komentarzy to reakcja na rządy PiS. Na szczęście nie brak głosów rozsądku. Andrzej Sadowski podpuszczany przez Niemców (Od maja, gdy Andrzej Duda wybrany został na prezydenta, indeks warszawskiej giełdy WIG20 stracił jedną trzecią, a kurs euro wzrósł prawie o jedną dziesiątą. Czyżby inwestorzy bali się rządów PiS?) odpowiada: Absolutnie nie. Ci, którzy zainwestowali setki milionów euro w najlepiej rozwijającym się kraju Europy Środkowej, twierdzą, że są tu zbyt poważnie zaangażowani, by podejmować jakiekolwiek nerwowe ruchy. Jak na razie nie widzą nic nadzwyczajnego w postępowaniu polskiego rządu – zwłaszcza w kwestiach gospodarczych. Nerwowość zapanowała natomiast wśród inwestorów krótkoterminowych, ze względu na niepewność co do poczynań banku centralnego i instytucji rządowych Chin.


 

Pomimo obaw, że koniec sankcji dla Iranu będzie skutkować dalszym spadkiem cen ropy, trend się nagle odwrócił i w ostatnich dniach cena baryłki ropy znów przekroczyła 30 dolarów. Gdy jednak wydawało się, że cena będzie rosnąć przez dłuższy czas – ta nagle zaczęła spadać. Trudne do zanalizowania i przewidzenia zmiany cen ropy bardzo utrudniają życie spekulantom. Jeden z najbardziej znanych (z tego, że głosił spadek cen do około 25 dolarów) twierdzi, że ceny już nie będą spadać, a na koniec 2016 roku wyniosą 50 dolarów (zobacz więcej). Czyli tyle ile założyli Rosjanie na cały rok 2016. Nic dziwnego, że kurs rubla momentami przekraczał już 80rubli za dolara. Popyt na ropę pozostaje dość stabilny:

Jednak „krwawiący” producenci są gotowi zwiększać dostawy, by sobie zrekompensować niskie ceny. Do tego dochodzi duża niepewność polityczna. Arabia Saudyjska toczy na razie „wojnę zastępczą” z Iranem w Jemenie. Jeśli dojdzie do otwartej wojny między dwoma głównymi producentami ropy – na pewno będzie to miało rynkowe konsekwencje. Nadal niewiadoą jest przyszłość „Państwa Islamskiego”. W Syrii zachód i Rosja chcieliby doprowadzić do zakończenia wojny. Problem w tym, że tam brakuje "demokratycznej opozycji", którą można by poprzeć. Poufne rozmowy z Iranem i Arabią Saudyjską prowadzą Chiny. Być może ich celem jest rozliczanie handlu ropą w walucie chińskiej. To byłby definitywny koniec ery petrodolara. Chiny mogą liczyć na wsparcie Rosji. Ogłoszenie przez Brytyjczyków, że Putin zatwierdził zabójstwo Litwinienki „z dużym prawdopodobieństwem” i to dlatego, że Litwinienko ujawnił jakoby Putin miał być pedofilem musiało prezydenta Rosji mocno zirytować. Jeśli więc będzie okazja, by doprowadzić "zachód" do bankructwa, to on z radością do tego się przyłoży. Zdaniem komentatora portalu zerohedge.com ten moment zbliża się nieuchronnie.

Drugim filarem, na którym opiera się zachodnia ekonomia jest ciągły rozwój połączony z inflacją. Tylko dzięki temu zadłużone państwa mogą jakoś regulować swoje zobowiązania. Tymczasem obecnie mamy czas stagnacji i deflacji. Według George'a Sorosa są to objawy początku kryzysu porównywalnego z tym z roku 2008. Tym razem jednak głównym winowajcą mają być Chiny, których gospodarka zalicza „twarde lądowanie”. Wraz z „wojnami walutowymi” oraz niskimi cenami ropy powoduje to deflację. A nikt nie wie jak sobie z tym radzić, gdyż ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w roku 1930.

Jakby tego było mało – kryzys z uchodźcami prowadzi do ograniczenia „strefy Schengen” - co z kolei grozi podstawom europejskiej wspólnoty gospodarczej i upadkiem euro. Zbliża się termin referendum w Wielkiej Brytanii, wskutek którego może nastąpić Brexit. Do tego europejskie lewactwo wszczyna głupią wojenkę z Polską, której udało się zdobyć poparcie Europy Wschodniej.

Wchodzimy w rok 2016 z dużą niepewnością co do przyszłości. Czas wydaje się przyspieszać. Ludzkość ma coraz mniej czasu, aby znaleźć alternatywę dla świata zdominowanego przez bankierów, wielkie korporacje i firmy zbrojeniowe. 

Zdaniem Janusza Szewczaka – głównego ekonomisty SKOK, obniżenie ratingu polskiego długu przez agencję S&P to „sukces” donosicieli. Pisze on między innymi: Agencja S&P w obronie fanaberii prezesa Trybunału Konstytucyjnego i dziennikarzy mediów publicznych „ofiar prześladowań”, postanowiła przywalić Polsce maczugą, by ta nie ośmielała się wybijać się na suwerenność gospodarczą, wprowadzać podatków od banków i hipermarketów, głównie przecież zagranicznych czy rozwiązać wreszcie aferalną historię z tzw. kredytami frankowymi, a przede wszystkim ograniczyć rabunkowy drenaż polskich pieniędzy w kwocie ok. 100 mld zł corocznie za granicę.

Krajowi dywersanci pokroju Ryszarda Petru oskarżający polski rząd o to, że „puści nas z torbami, a i toreb może zabraknąć” trafiły wreszcie do właściwego ucha, a być może były stamtąd wprost inspirowane. Zarówno w PO, jak i w Nowoczesnej mogą być z siebie naprawdę dumni: szkalowanie polskiego państwa i polskiego rządu przyniosło pierwsze tak przez nich oczekiwane rezultaty.

Za decyzją S&P stoją konkretni ludzie. Dyrektorem regionalnym tej agencji na Europę Środkowo-Wschodnią jest Polak Marcin Petrykowski (obecnie biuro w Warszawie). Natomiast obniżenie ratingu przeprowadził Niemiec Felix Winnekens. Dlaczego to zrobili?

Jak informuje portal www.money.pl: jeszcze w grudniu ub. r., gdy rozmawialiśmy z Marcinem Petrykowskim [...], pytaliśmy, czy agencja nie zmieni ratingu ze względu na zapowiedzi nowego rządu. Wtedy tłumaczył: "Mimo zmiany władzy fundamenty polskiej gospodarki pozostają stabilne. Rating opiera się na ocenie działań, które już miały miejsce, a na tę chwilę mieliśmy jedynie do czynienia ze zmianą osób piastujących najważniejsze stanowiska."

Co się więc stało? Felix Winnekens tłumaczy: Sytuacja w Polsce zmieniła się szybciej, niż byliśmy w stanie przewidzieć, a osłabienie kluczowych instytucji państwa wpłynęło negatywnie na wiarygodność Polski.

Czyli nie zdecydowały „fundamenty polskiej gospodarki” (najnowsze dane potwierdzają dobry jej stan), tylko ocena zmian politycznych. Czy młodzi wykształceni z wielkich miast Winnekens i Petrykowski dokonali oceny tych zmian samodzielnie? Oczywiście że nie. Winnekens twierdzi, że ocena była konsultowana z polskimi władzami. Jednak naczelny Gazety Bankowej Wojciech Surmacz ujawnia, że to nie korespondencja z polskim Ministerstwem Finansów, ale konsultacje z panami Szczurkiem i Petru zdecydowały o zmianie oceny sytuacji w Polsce.

Szkoda, że demaskatorski artykuł „Ryszard Petru czyli narcyzm i śmieszność” pojawia się w gazecie dla młodych wykształconych i z wielkich miast dopiero teraz.

GUS publikuje dane obrazujące rozwój gospodarczy Polski za miniony rok.

W grudniu wzrosła sprzedaż detaliczna (liczona w cenach stałych): o 7% w stosunku do grudnia 2014 . Za cały rok 2015 odnotowano 3,7% wzrostu. Wśród grup o znaczącym udziale w sprzedaży detalicznej ogółem najwyższy wzrost odnotowano w przedsiębiorstwach prowadzących pozostałą sprzedaż detaliczną w niewyspecjalizowanych sklepach (o 33,5% wobec wzrostu przed rokiem o 6,6%) oraz w podmiotach zajmujących się handlem pojazdami samochodowymi, motocyklami i częściami (o 19,7% wobec wzrostu o 0,1%), niższy wzrost odnotowano w jednostkach handlujących paliwami (o 4,0% wobec spadku przed rokiem o 4,8%).

Rośnie też produkcja sprzedana przemysłu: w grudniu 2015 r. była wyższa o 6,7% w porównaniu z grudniem 2014 r. Natomiast w produkcji budowlano-montażowej odnotowano spadek o 0,3%. Za cały rok 2015 wzrosła zarówno produkcja sprzedana przemysłu (o 4,9%) jak i produkcja budowlano-montażowa (o 2,8%). Dynamika produkcji przemysłowej i budowlano-montażowej w rzeczywistym czasie pracy (w cenach stałych) kształtowała się następująco:

Wyszczególnienie

XII

I-XII b)

XII

Miesiąc poprzedni
= 100

analogiczny okres
ub. roku = 100

przeciętna miesięczna 2010 = 100

PRZEDSIĘBIORSTWA PRZEMYSŁOWE

Ogółem

96,4

104,9

121,9

Górnictwo i wydobywanie

105,5

101,8

105,7

Przetwórstwo przemysłowe

94,5

105,8

123,4

Wytwarzanie i zaopatrywanie w energię elektryczną, gaz, parę wodną i gorącą wodę

110,0

96,9

116,4

Dostawa wody; gospodarowanie ściekami i odpadami; rekultywacja

107,0

103,4

125,8

PRZEDSIĘBIORSTWA BUDOWLANE

Ogółem

127,8

102,8

155,9

a) Dane meldunkowe; obejmują przedsiębiorstwa o liczbie pracujących powyżej 9 osób.
b) Dane z uwzględnieniem ostatecznych informacji o produkcji i cenach w listopadzie oraz meldunkowych – w grudniu.
Odnotowano także spadek cen w przemyśle: według wstępnych danych w grudniu 2015 r. ceny produkcji sprzedanej przemysłu były niższe o 0,8% w porównaniu z grudniem 2014 r. Spadek cen odnotowano również w produkcji budowlano-montażowej - o 0,9%.

Choć wydaje się to absurdalne, sprzedawca może czasem płacić odbiorcy, aby zechciał kupić jego towar. Taka sytuacja wystąpiła w przypadku silnie zasiarczonej ropy naftowej z Dakoty Północnej. Rafineria zgodziła się ją odebrać i przerobić, jeśli producent dopłaci 50 centów za baryłkę. Oczywiście producenci na tym tracą. Ale ceny ropy i tak już spadły poniżej kosztów wydobycia ropy z łupków. Pojawia się więc dylemat: wycofać się z rynku, czy liczyć na wzrost cen?

Na razie cena spadła poniżej 28 dolarów za baryłkę i nic nie zapowiada, by trend się odwrócił. Musi dojść do ograniczenia wydobycia. Jednak dla producentów jest to trudna decyzja, bo przy tak niskich cenach i tak ich budżety są bardzo napięte. Do tego dochodzi ropa którą po zdjęciu sankcji może eksportować Iran.

Poniższa grafika pokazuje sieć przepływu ropy na całym świecie:

źródło: http://www.businessinsider.com

Wbrew obawom absurdalna decyzja S&P nie miała w poniedziałek wielkich konsekwencji dla polskich rynków finansowych. Złotówka się wzmocniła w stosunku do kursów piątkowych. Sytuację na giełdzie jeden z analityków komentuje następująco: Piątkowa niespodziewana, niezrozumiała i nieuzasadniona czynnikami ekonomicznymi decyzja agencji ratingowej Standard and Poor’s wprowadziła dodatkowe zamieszanie na i tak słabym już rynku. Można zaryzykować stwierdzenie, że nawet bez tej decyzji rynek prawdopodobnie by spadał w obliczu zagrożeń o charakterze globalnym. Cięcie ratingu przyspieszyło i pogłębiło jednak przecenę, która dziś na wielu dużych spółkach przekraczała nawet 5 proc.

Wśród tych zagrożeń o charakterze globalnym są między innymi obawa o sytuację gospodarczą USA oraz Chin, a także cena ropy. Przekroczenie $30 za baryłkę to poniżej najgorszych przewidywań Rosji. Nie dziwi więc dalszy spadek wartości rubla. Rosja będzie pewnie musiała ograniczyć wydatki, bardziej się zadłużyć lub sprzedawać aktywa.  

Wczoraj giełdy w USA były nieczynne. Dzisiaj mogą nastąpić większe ruchy.....

Portal zerohedge.com komentuje decyzję S&P o obniżeniu ratingu Polsce: oznacza ona zaangażowanie się agencji ratingowej w skandaliczną próbę przywołania Polski do porządku przez urażonych okładką "Wprost" przywódców.


Tym samym S&P nie jest teraz niczym więcej niż lokajem Brukseli.

Tkwi w tym jeszcze jeden paradoks. Polska ma kłopoty, gdyż niezależny dziennik pozwolił sobie na ostrą krytykę naszych ukochanych przywódców. Jednak zamach na wolność prasy ma być uzasadnieniem obniżenia ratingu. Gdyby polskie władze zakazały publikowania takich okładek – to przecież przyznałyby, że w Polsce nie ma wolności prasy – normalnie paragraf 22. Nie mówiąc już o dziwnej utracie poczucia humoru przez przywódców „wolnego świata”, który nie tak dawno śmiał się do rozpuku z rządzących Polską „kartofli”.

Jeden z komentarzy pod wskazanym na wstępie artykułem zwraca uwagę na to, że wskaźniki ekonomiczne dla polskiej gospodarki są zadziwiająco dobre. Jak to się udało osiągnąć? To na pewno sprawa czarów – więc Polaków trzeba spalić na stosie.

Nawet GW cytuje Simon Qijano-Evansa, głównego stratega londyńskim oddziale Commerzbanku: "wchodzimy w nową erę, kiedy to agencje ratingowe mówią nam, że bardziej boją się o politykę i program reform niż o fundamenty gospodarcze". Potwierdzeniem tego, że chodzi wyłącznie o politykę jest inna decyzja S&P: podniesienie ratingu Islandii, która uchodzi za czarną owcę od czasu, gdy odmówiła spłaty długów. Obecnie ta czarna owca ma taki sam rating jak Polska. To ma być ponoć nagroda. Bynajmniej nie za poprawiającą się sytuację gospodarczą, ale za to, że ponoć jednak część długu spłacono (pogarszając w ten sposób sytuację gospodarczą). Może zresztą chodziło jedynie o zestawienie Polski z Islandią?

Na koniec warto przypomnieć prawicowej prasie, oburzonej za ten prztyczek ze strony banksterów jak cieszyli się z dużo bardziej zmasowanego ich ataku na Rosyjską walutę rok temu. Jak to było? Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku?

W piątek po południu agencja ratingowa S&P obniżyła ocenę Polski, co natychmiast przełozyło się na kursy złotego. „Z komunikatu agencji S&P wynika, że bezpośrednią przyczyną obniżki ratingu nie były przesłanki makroekonomiczne, ale polityczne. […] Według S&P inicjatywy legislacyjne podjęte w Polsce osłabią niezależność i skuteczność kluczowych instytucji w Polsce. Chodzi tutaj o Trybunał Konstytucyjny i media publiczne”.

Widocznie telewizja publiczna bez Tomasza Lisa obniża perspektyw rozwoju Polski ;-).

W piątek Prezydent podpisał ustawę wprowadzającą podatek bankowy. Ogłoszono też projekt ustawy o restrukturyzacji kredytów hipotecznych. Może więc nie chodzi wcale o TK, który ma zerowy wpływ na gospodarkę, tylko o zwyczajną zemstę bankierów?

Piątkowe południe nie zostało wybrane przypadkiem. W poniedziałek w USA jest dzień wolny. Przez 3 dni będzie narastać zła atmosfera wokół Polski. Nałoży się to z rynkowymi perturbacjami, jakie trwają na całym świecie. Tydzień zakończył się dużymi spadkami na giełdach i wieloma niezbyt budującymi informacjami gospodarczymi (na szczęście nie wymienia się wśród nich wieści z Polski). Te złe wieści wpłyną z pewnością na Polską giełdę i pan Petru będzie mógł opowiadać, że to wina rządu. Nie wiadomo czym to się skończy…..


 

Naturalny sojusz niemiecko–rosyjski wymaga co najmniej neutralizacji Polski. Tego nie da się dłużej odwlekać z wielu względów:

1. Niemcy podsumowali ubiegły rok: mają około 10mld euro nadwyżki budżetowej. Ich PKB rośnie najszybciej od 4 lat. Napędza je konsumpcja i inwestycje. Jednak dla niemieckich firm nie był to dobry rok. Inwestycje w akcje nie przynoszą spektakularnych zysków. Deutsche Bank musiał się ratować przed bankructwem. Na dodatek bieżący rok może być okresem nowej fali światowego kryzysu. Brak deficytu oznacza także ograniczenie emisji obligacji. W ramach strategii EBC banki centralne strefy euro skupują toksyczne obligacje. Niemieckie pieniądze szukają „bezpiecznej przystani”.

2. Z drugiej strony Rosja przeżywa trudne chwile. Cena baryłki ropy spadła poniżej 30 dolarów. Nikt nie wie – ile jeszcze to potrwa (poza polskimi dziennikarzami ekonomicznymi, którzy drugi rok wieszczą rosyjską katastrofę ;-)). Jedno jest pewne: obecne niskie ceny są na dłuższą metę nie do utrzymania. Wśród „szokujących prognoz” na rok bieżący jest między innymi powrót ceny ropy do $100 za baryłkę oraz wzrost kursu rubla o 20%. Nawet gdyby trzeba było na to czekać jeszcze rok – kredytowanie niemieckiego eksportu do Rosji to na pewno doby interes. Dla Niemców. Tu nie ma mowy o żadnej „solidarności”.

3. Rok 2016 to rok wyborczy w USA. Niemcy mogą liczyć na względną bierność Amerykanów. Niezależnie od tego kto wygra – na pewno sytuacja na linii USA-Rosja w przyszłym roku znacząco się zmieni. Donald Trump już zapowiedział, że z Putinem szybko się dogada. Na pewno bez oglądania się na Niemców. Alternatywy wcale nie są dla nich lepsze – bo na pewno nie będą sprzyjać pokojowemu rozwojowi handlu w Europie. Na razie w Waszyngtonie siedzi facet, którego Niemcy mogą robić w konia opowiadając o jakichś sankcjach (w swoim ostatnim orędziu Obama zrównał Ukrainę i Syrię jako "państwa klienckie wobec Rosji").

4. Do tego dochodzi Polska, która najwyraźniej chce prowadzić samodzielną politykę gospodarczą. Do tej pory wydawało się, że uzależnienie gospodarcze Polski od Niemiec jest na tyle silne, że nie można sobie nawet wyobrazić większej swobody. Jednak obecnie doszło nawet do tego, że polskim UOKiK zastanawia się nad zgodą na powstanie Nord Stream II. Awantura wokół Polski to doskonała taktyka dla neutralizacji tego rodzaju działań.

5. Już w ubiegłym tygodniu Niemcy pisali o katastrofie gospodarczej w Polsce. Jednak w tym tygodniu jak na złość wskaźniki ekonomiczne przestały spadać, a nawet wzrosły. Trzeba było im "pomóc". Nieoczekiwane obniżenie ratingu przez finansową instytucję z biurem we Franfurcie. Decydującym impulsem mogło być pojawienie się prezydenckiego projektu restrukturyzacji kredytów hipotecznych.

6. Kilka dni temu niemiecki ekonomista głosił: przedłużenie sankcji wobec Rosji nie ma podstaw ani biznesowych, ani politycznych. W najlepszym wypadku może ono grać na rzecz osób trzecich oraz, w pewnych okolicznościach, NATO, ale w moim rozumieniu nie w interesie Unii Europejskiej. Wczoraj wszystko stało się jasne: niektóre kraje Unii Europejskiej chcą złamać wspólnotową solidarność i eksportować żywność do Rosji na podstawie umów bilateralnych. Polscy rolnicy protestują. Kto będzie się jednak przejmował „awanturnikami”?

 

Szkoccy bankowcy przestrzegają klientów przed nową falą kryzysu: „Sprzedajcie wszystko za wyjątkiem obligacji wysokiej jakości. Chodzi o zwrot kapitału, nie o zwrot na kapitale. W zatłoczonej sali drzwi wyjściowe są małe”. Ich zdaniem cena ropy naftowej dojdzie do $16 za baryłkę, a indeksy giełdowe spadną o 20%. Spadki mają się zacząć od korekty na giełdzie chińskiej.

Główny strateg Societe Generale Albert Edwards, który od kilku miesięcy wieszczy zbliżającą się bessę twierdzi, że pęknie „bańka” na amerykańskim rynku akcji. Jego zdaniem indeks S&P500 może spaść w tym roku nawet o 75%.

Tymczasem według MFW Polska nie ma specjalnych powodów do obaw: MFW ocenił, że bardzo silne podstawy gospodarcze i ramy polityczne pomogły Polsce zachować odporność w obliczu rosnącej niestabilności na rynkach finansowych. Wzrost gospodarczy jest silny, bezrobocie spada, a inflacja zaczęła się podnosić - podkreślił Fundusz. - Są perspektywy dalszego dynamicznego wzrostu - powiedział pierwszy zastępca Dyrektora Zarządzającego Funduszu David Lipton, cytowany w komunikacie. Zastrzegł jednak, że choć ryzyko dla gospodarki nieco spadło, to "pozostaje na podwyższonym poziomie" w związku z niepewnościami co do dalszych skutków zaostrzenia polityki monetarnej USA i potencjalnie niekorzystnych wydarzeń w kluczowych gospodarkach wschodzących.

Na razie złotówka się nieco wzmocniła. Od początku tygodnia rośnie także polski indeks giełdowy WIG (czekamy na komentarz dw.de, że to zasługa Petru). Cena baryłki ropy wynosi około $30. Plotki na temat nadzwyczajnego szczytu OPEC nie zatrzymały spadkowych tendencji.

Od dawna Wall Street jest oskarżany o wszczynanie wojen gdy tylko ktoś chce odejść od pieniądza opartego na długu i systemu finansowego napędzanego przez petrodolara. Teraz dzięki Hillary Clinton mamy więcej kolejną poszlakę na potwierdzenie, że to właśnie było jedną z przyczyn rozwalenia Libii. W USA jest publikowana jej korespondencja – w zawiązku z oskarżeniami o naruszenie zasad bezpieczeństwa i używania pryatnej skrzynki mailowej. Rosjanie twierdzą, że w kolejnej części korespondencji ujawniono przyczyny aktywnego wsparcia przez USA obalenia syryjskiego przywódcy Muammara Kaddafiego: W korespondencji wyrażono obawy, że zapasy złota Kaddafiego są tak duże, że mogą stworzyć podstawę do panafrykańskiej waluty, która mogłaby być silnym konkurentem dolara w tym regionie. W jednym z listów czytamy, że Libia dysponuje 143 tonami złota i porównywalną ilością srebra, co w cenach z 2011 roku wynosi 7 mld dolarów. Adresat listu nie jest znany, ukrywa się pod zmyślonym imieniem Sid. To jednak byłaby prawdziwa sensacja, gdyby list był autorstwa Clinton.

Angażując się w Libii Amerykanie brali ponoć pod uwagę przede wszystkim duże zasoby złota i ropy naftowej w Libii, a także rozszerzenie francuskich wpływów w północnoafrykańskim regionie.

 

Niemcy zrealizowali budzet za 2015 rok z nadwyżką 10 mld euro. To o wiele więcej niż się spodziewano. Część nadwyżki ma pójść na wsparcie działań wspierających uchodźców, których przyjęły Niemcy. Prawdopodobnie nie będą więc mieć w roku 2016 oraz 2017 żadnych potrzeb pożyczkowych. Nie będą więc konkurować z naszymi obligacjami ;-).

Jeśli do tego dodamy najniższe w Europie bezrobocie zrozumiemy, dlaczego pojawiające się tezy, że sprawa uchodźców pogrąży Merkel są mocno dyskusyjne. Jeśli obserwuje się wykres bezrobocia w Niemczech, to widać, że zaczyna ono mocno spadać po roku 2005.

Statistic: Annual average unemployment rate in Germany from 1995 to 2015 | Statista
 

Czyli nie tyle przyjęcie waluty euro, ale wejście Polski i innych krajów Europy Wschodniej do UE (2004 rok) mogło być decydujące. Niekoniecznie dlatego, że Niemcy odbierają Polakom miejsca pracy. Duża wymiana handlowa między Polską i Niemcami (1/3 eksportu Polski, 4.5% eksportu Niemiec) jest korzystna dla obu stron (pomimo że to my mamy od kilku lat nadwyżkę). Nasz obrót handlowy (który od 2004 roku wzrósł ponad dwukrotnie) dotyczy bowiem w dużym stopniu dóbr konsumpcyjnych – co nie wiąże się z przenoszeniem miejsc pracy tak silnie jak przerób (i związany z nim transfer dóbr inwestycyjnych).

Podkategorie

Kótkie opisy wydarzeń, które mogą wskazywać na kierunki działań w gospodarce.

Kredyty we frankach