Ministerstwo Rozwoju planuje wprowadzenie w Polsce obligacji społecznych. Ten instrument finansowania zadań publicznych jest znany między innymi w USA i Wielkiej Brytanii (jako „social impact bond”). Jego głównym założeniem jest „płacenie za efekt”. Czyli realizujące zadania publiczne jednostki otrzymują pieniądze za to co zrobiły (z dołu), a nie na planowane zadania (z góry). Aby zapewnić płynność finansową w trakcie realizowania zadań, musimy więc zaangażować środki inne niż publiczne. Jednostka finansująca zadania emituje więc obligacje społeczne, które po rozliczeniu zadań i otrzymaniu za nie zapłaty zostają wykupione. Schemat działania takiego systemu przedstawia poniższy rysunek (pochodzący z opracowania Biura Analiz Sejmowych):

Obligacje społeczne, czyli upupianie społeczeństwa

Dodatkowym założeniem, jakie postuluje się w tym systemie jest brak możliwości obrotu tymi obligacjami na rynku wtórnym.

W zależności od tego, kto dostarcza kapitału (kupuje obligacje) na realizację zadań społecznych rozróżnia się:

  • obligacje „filantropijne” (philantropic SIB) – kapitał prywatnych darczyńców (donatorów), instytucji charytatywnych, fundacji, których celem jest wsparcie tworzenia dobra wspólnego określonej grupy społecznej;

  • obligacje sektora publicznego (public sector SIB) – oszczędności podmiotów publicznych „niższego” rzędu niż rozliczająca zadania władza rządowa (na przykład jednostka samorządu terytorialnego);

  • obligacje komercyjne (commercial SIB) – czyli finansowanie przez banki i inne instytucje finansowe, dla których obligacje społeczne to aktywa finansowe obarczone ryzykiem związanym z realizacją zadań społecznych (i to ryzyko musi być oczywiście wycenione i opłacone)

Możliwe jest też stosowanie rozwiązań hybrydowych – łączących powyższe źródła kapitału.

Widmo krąży po świecie. Widmo demokracji liberalnej. I nie ma dla niej alternatywy. Eksperci od geopolityki wyjaśniają, że to dla wygody hegemona (USA), który wszędzie chce mieć jednakowe zasady. I tu pojawia się pierwszy kłopot z liberalną demokracją. Wśród tych zasad eksperci wymieniają „prawa gejów”, których większość Polaków przyznać gejom nie chce. No to czym jest ta demokracja jeśli nie rządami zgodnymi z wolą większości?

Wygląda na to, że jest to para-religia, w imię której lud ma tolerować władzę establishmentu.

Problem „woli większości” pojawia się wyłącznie wtedy, gdy ten establishment traci wpływy. Tak jak w Polsce – gdy nagle durnie pełniące u nas rolę „elit” odkryły, że przecież na PiS głosowało mniej niż połowa Polaków a realizowana polityka różni się nieco od zapowiadanej.

To co mają powiedzieć Amerykanie? Nawet ten cyrk jaki u nich trwa pod hasłem „wybory prezydenckie” nie daje pewności, że głos wyborców w ogóle będzie brany pod uwagę. Prawybory u Demokratów wygrała Hillary Clinton, której nikt rozsądny nie chciałby na prezydenta, gdyby miał realny wybór. Clinton prowadzi w sondażach – bo gdy zapytać czy Amerykanie chcą ją czy Trumpa, to ponad 40%  wskazuje na Clinton. W prawyborach nie uzyskała ona poparcia potrzebnej większości delegatów i o jej wyborze na kandydata będą decydować „superdelegaci” - którzy nie muszą brać pod uwagę woli wyborców. Jeśli zmienią zdanie – kandydatem może zostać ktoś, kto w ogóle nie uczestniczył w prawyborach.

Szanowna Pani Premier

Z prasowych informacji wynika, że Pani rząd pracuje nad zmianą systemu podatkowego w Polsce. „Nowa danina miałaby zastąpić trzy obecne: podatek dochodów osobistych PIT, składkę zdrowotną na NFZ oraz składkę na ZUS”.

Ta informacja budzi nadzieję, że wreszcie w Polsce skończymy z najbardziej niesprawiedliwym podatkiem, tamującym przedsiębiorczość Polaków, zwanym składką ZUS. Odważne zmiany prospołeczne, jakie w dziedzinie gospodarki wykonuje Pani rząd skłaniają do optymizmu. Jednak zmiana systemu podatkowego prowadząca do zdrowych finansów i wzrostu poczucia obywatelskiej odpowiedzialności jest skrajnie trudna. Potrzeba zatem wielkiej odwagi, mądrości i determinacji. Być może dobrym pomysłem byłoby sięgnąć w tej sytuacji po wsparcie całego społeczeństwa wyrażonego w referendum.

Zmiany które zapewne znalazłyby szerokie poparcie w społeczeństwie powinny dotyczyć samej filozofii podatku. Obecnie podatek państwo ściąga po to, by mieć co dzielić między poszczególne zadania i programy wsparcia. Tymczasem naturalną jest sytuacja, gdy podatek z jednej strony jest związany z możliwością wykorzystywania zasobów państwa i społeczeństwa (rodzaj zapłaty za dostęp do nich) a z drugiej stanowi system, poprzez który podmioty korzystające z tych zasobów zapewniają ich istnienie i rozwój.

Dobrze byłoby gdyby reforma podatków uwzględniała dwie reguły dobrej zmiany:

1. Zasadę sprawiedliwości i solidarności. Krótko mówiąc system podatkowy powinien być etyczny. Wtedy dla każdego będzie jasne, że oszustwo podatkowe jest grzechem.

2. Zasadę wolności. Powinniśmy ustanawiać trwałe prawa, a nie reguły stanowienia praw. Dlatego mechanizm podatkowy powinien być prosty, bez zbędnej uznaniowości i otwartości na stałe zmiany. Wtedy będzie przyjmowany tak jak prawa przyrody (tyle, że regulujące życie społeczne, a nie naturę), przeciw którym się nie buntujemy.

Etyczny podatek powinien być sprawiedliwy zarówno w aspekcie wielkości obciążeń jak i sposobu dysponowania nim. Sprawiedliwy podatek powinien być powiązany z korzyściami jakie uzyskuje podatnik, ale z uwzględnieniem przypomnianej przez Prezesa Kaczyńskiego zasady „ordo caritatis”. Nie jest więc sprawiedliwym sięganie do kieszeni biedaka, który ma problem z utrzymaniem własnej rodziny. Odwrócenie procesu dzielenia podatku (oddolnie) pozwala zwiększyć zaangażowanie i racjonalizm ludzi, którzy widzą co ile ich kosztuje.

Podatek wolnego społeczeństwa nie powinien obciążać pracy. Likwidacja nie tylko ZUS ale i PIT jest zupełnie realna. Można na przykład wprowadzić zasadę, że podatek płacą wyłącznie przedsiębiorcy (przy czym należy porzucić sztuczne bariery – każdy zarabiający na własny rachunek jest przedsiębiorcą). Ustanowienie wartości dodanej jako podstawy opodatkowania pozwoliłoby na ustabilizowanie systemu i uodpornienie go na manipulacje. Prosta reguła:

stawka * (wartość_dodana - ilość_zatrudnionych_z_rodziną * kwota_wolna)

pozwala dokładnie oszacować potrzebny poziom opodatkowania.

 

 

Demokracja którą z takim zaangażowaniem Amerykanie eksportują na cały świat sprowadza się do tego, żeby dać ludziom poczucie posiadania wyboru. Ten system podobny jest do sprytnego marketingowca przekonującego klienta, że teraz ma szansę (jest jego obywatelskim obowiązkiem) kupić samochód biały lub niebieski. Nigdy nie powie mu – że nie musi kupować samochodu, albo kupić pojazd innej marki.

 

Społeczeństwo jak Shrek….

 

… a Shrek jak cebula. Czyli ma warstwy (jak to wyjaśnia bohater kreskówki towarzyszącemu mu osłowi). Warstwa zewnętrzna zbudowana jest z szczytnych haseł. Polityka to troska o dobro wspólne, wszyscy jesteśmy Osobami posiadającymi takie same prawa, życiem rządzi miłość, a wolny rynek i demokracja pozwalając na awans każdemu, promują najlepszych.

 

Niższe warstwy są zbudowane z pragmatyzmu i realizmu. Realista stara się zrozumieć złożoność świata a pragmatyk unika walenia głową w mur. Pragmatyzm zmierza do akceptacji świata takim jakim jest, przedkładając zmiany ewolucyjne nad rewolucje (dotyczy to także pragmatyzmu w polityce).

 

Pod tymi warstwami kryje się sieć nieformalnych powiązań interesów i zależności. Zaklęcie otwierające wrota do tego kręgu wtajemniczenia brzmi: „takie jest życie”. To eufemizm mający przykryć odrzucenie szczytnych ideałów. Oczywiście nie każdy może wejść w ten krąg. Trzeba mieć coś do zaoferowania. Na najniższym szczeblu organizacji społeczeństwa członkiem sitwy może zostać dyrektor instytucji, mogącej zatrudnić znajomka, urzędnik władny wydać pożądaną decyzję, polityk dysponujący „rozlicznymi kontaktami” etc…

 

Na wyższych szczeblach społecznej drabiny jest podobnie, ale zaczynają też obowiązywać zasady mafii. Popiera się „swoich” a bezwzględnie tępi innych. Przy każdej decyzji i działaniu należy brać pod uwagę punkt widzenia siły zwierzchniej. Inaczej miejsce w którym mafia nas ustawiła może się zmienić – oczywiście wskutek „braku zaufania”. Najważniejszą regułą jest jednak milczenie. O tym się nie mówi. To należy po prostu rozumieć i stosować. Nagrania naszych politykierów świadczą o tym, że te zasady nie zostały w pełni przyswojone. Jesteśmy w końcu jeszcze „młodą demokracją”.

 

Najgłębszy stopień wtajemniczenia osiągają ci, którzy potrafią nadać organizacji głębszy wymiar poprzez ideologię. W historii często wykorzystywano do tego religię. Na przykład angielscy piraci łupili Hiszpanów w imieniu króla (korsarze), wiedzeni hasłem walki prawdziwej religii z katolicką patologią. Podobnie u nas - Szwedzi urządzili potop aby zetrzeć polski róg na głowie watykańskiej bestii. Obecnie religię zastępuje świecka kultura. Człowiek kulturalny stosuje się do reguł, które mają chronić miękkie podbrzusze władzy. Nie komentuje się wyroków sądów, „cywilizowane” metody walki odbywają się nad wyborczą urną, dzieci nie odpowiadają za winy rodziców, długi należy spłacać itd…. Zwykłego człowieka różni od „elity” to, że przyjmuje tego rodzaju reguły w sposób prostacki, odnosząc je do siebie. Elita traktuje zaś je jako narzędzie rządzenia – rozumiejąc ich względny charakter Najlepsze jednak jest to, że dzięku stosowaniu tych reguł nie są konieczne dodatkowe ustalenia i porozumienia (a głupi lud doszukuje się wszędzie spisków). Każdy eliciarz wie, jak powinien się zachować. Nawet jeśli na razi się na opinię głupka lub cwaniaka – trzymanie się reguł wcześniej czy później zostanie nagrodzone. W ten sposób funkcjonuje na przykład polska ekonomia. Każdy ekonomista wie, że obowiązująca ideologia wiąże się z koniecznością obrony interesów bankierów i korporacji oraz kiwaniem z uznaniem głową na każde słowo z ust Leszka Balcerowicza. To są przymioty pożądane u fachowca, który może liczyć na uznanie i awanse.

 

Wybory testem na demokrację

 

Z „dojrzałą demokracją” mamy do czynienia wtedy, gdy właściwi ludzie (rozumiejący zasady) kierują mediami i innymi opiniotwórczymi ośrodkami. To czyni daremnymi wysiłki anty-systemowych kandydatów w każdych wyborach. Osiąga się pożądany stan w którym możliwe są jedynie pożądane wyniki wyborów.

 

Ostatnio jednak coś się psuje w tym mechanizmie. Z jednej strony rewolucja komunikacyjna osłabiła wpływ tradycyjnych mediów. Z drugiej zaś rozrost korporacji (zwłaszcza w świecie finansów) daje ich właścicielom potężną władzę nie podlegającą praktycznie żadnej kontroli. Żądza zysku łączy się z potrzebą ochrony systemu przed erozją wskutek powszechnego dostępu do informacji. Dlatego pojawiają się niekonwencjonalne działania, w których można się dopatrywać prawdziwych spisków.

 

W obronie swych interesów mafia nie cofnie się przed niczym. A prosty lud przeciera oczy ze zdumienia, widząc łamanie prawa w obronie praworządności, czy falę nienawiści szerzonej w imię walki z nienawiścią. W każdym społeczeństwie i na każdym szczeblu funkcjonuje jakiś procent ludzi głupich a sprytnych, którzy doskonale wiedzą, że nie kompetencje, ale wyłącznie wyczucie zasad mafii sprawiło, że zajęli miejsce w którym aktualnie funkcjonują. Porównując sytuację do tej z sensacyjnych filmów można powiedzieć, że to są takie „śpiochy”, uaktywniane hasłem: jeśli mafia przegra, to kto cię uchroni? Oczywiście za takimi uaktywnionymi „śpiochami” zawsze pójdzie jakaś grupa ludzi zwiedzonych głoszonymi hasłami. Obserwujemy to na demonstracjach KOD’u w Polsce i atakach na Trumpa w USA.

 

 

Demonstracja w pobliżu San Francisco – gdzie Trump akurat przebywa, odbyła się pod wielkim transparentem „Stop nienawiści”. W ramach protestu szarpano i bito zwolenników Trumpa, a jego samego nazywano nazistą.

Czy tradycyjne podziały polityczne mają dzisiaj sens? Zakwestionował je Prezydent Obama goszcząc na Kubie. Wygłosił on pojednawcze przemówienie (ocenione przez Fidela Castro jako cukierkowe). Zwrócił uwagę na osiągnięcia socjalistycznej gospodarki – jak powszechna opieka medyczna i szkolnictwo podstawowe. Może zatem zamiast zastanawiać się, czy coś jest socjalistyczne, czy kapitalistyczne – po prostu należy wybierać to co działa? Te słowa wywołały słuszne oburzenie w USA. Utylitaryzm jest bowiem czymś zupełnie obcym amerykańskiej tradycji. Obama został po raz kolejny oskarżony o bycie marksistą, który przedkłada autonomię państwa nad autonomią jednostki.

Podobny problem dostrzega w Polsce Jan Wróbel, zarzucając rządzącej partii, że nie wierzy w ideały prawicy. Przedstawia on przy tym szereg poglądów, które jego zdaniem są „prawicowe”, a które są obce politykom PiS.

Współczesne społeczeństwa nie są w stanie funkcjonować bez sprawnych organizacji i struktur – także państwowych. Jaka więc powinna być rola państwa? Czy minimalistyczna, jak chcą liberałowie, czy totalna – jak chcą komuniści?

Odpowiedź jakiej udzielił Jan Paweł II jest jasna: powyższy dylemat jest źle postawiony. Państwo jest dobrem wspólnym mieszkającej w nim wspólnoty. Zarówno kolektywizm (socjalizm, komunizm) jak i indywidualizm (liberalizm) są błędem – odstępstwem od idei wspólnotowości.

Rozważne działanie dla dobra wspólnoty nie może być oparte na pustym haśle Obamy: wybieramy to co działa. Europejska tradycja jest odmienna od amerykańskiego mitu. Dlatego powinniśmy wybierać to co słuszne, a nie to co działa. Problemem Europy jest to, że odrzuca chrześcijaństwo, bez którego traci zdolność rozróżnienia między dobrem a złem. Dlatego potrzebne jest odrodzenie chrześcijańskiego konserwatyzmu niszczonego przez liberalizm.

Podział na lewicę i prawicę jest rzeczywiście mało przejrzysty. Liberałowie bardzo chętnie wrzucają do worka z napisem „prawica” liberalizm wraz z konserwatyzmem i powiadają: w życiu indywidualnym jesteśmy konserwatystami, ale stosunki gospodarczo-społeczne kształtujemy wedle zasad wolności. Oznacza to de facto odrzucenie idei dobra wspólnego i wspólnotowości.

Jan Wróbel – choć reprezentuje postawę typową dla liberała – ma sporo racji w krytyce PiS. Nie da się zbudować wspólnoty odgórnie, zaczynając od silnego państwa. Jednak to nie znaczy, że stymulowany przez państwo rozwój instytucji należy potępiać jako budowę socjalizmu.

W komentarzach na temat zamachów coraz częściej pojawia się słowo „głupota”. Oskarżani są o nią przede wszystkim politycy kreujący politykę UE – z Angelą Merkel na czele. Dostało się też komentatorom, opowiadającym te same banialuki po każdym zamachu, polskim politykom zapewniającym bez zdania racji o tym, że możemy się czuć bezpiecznie, belgijskim służbom i władzom, które nie potrafią w sercu Europy zbudować adekwatnego systemu bezpieczeństwa. Gdy mowa o głupocie – nie mogło oczywiście zabraknąć przedstawiciela „przewodniej siły narodu”, będącej chwilowo w odstawce: według Julii Pitery takie zamachy to nic nowego i nie należy ich łączyć z kwestią imigrantów.

Niektóre reakcje są ewidentnie wyrazem emocji i trudno je traktować poważnie. Na przykład propozycja "oczipowania" i moinitorowania wszystkich "arabów" w Europie.

Media - jak zawsze w takich wypadkach - traktują informacje jak materiał do budowy swoich „narracji”. W polskich mediach dominuje narracja rusofobiczna.

Michał Rachoń w TVP Info przez cały wieczór usiłował wydobyć od swoich gości potwierdzenie tezy, że zamach był elementem polityki imperialnej Putina. Głównym argumentem była opinia sprzed półtora roku niejakiego Iłłarionowa – byłego doradcy Putina, przewidującego „islamską wiosnę” w Europie: Kraje i narody europejskie nie powinny być zaskoczone, jeśli wiosną w przyszłym roku pojawi się rodzaj masowego ruchu islamistycznego, islamska wiosna w Europie destabilizująca państwa Europy. Skonsumuje ona energię i uwagę liderów europejskich w czasie, kiedy Władimir Putin będzie próbował dokończyć swoje neoimperialne projekty.

Rachoń był w swych zabiegach tyleż nachalny co nieskuteczny (jeden z rozmówców wspomniał nawet, że podobne przestrogi padały także ze strony Brytyjczyków). Warto przypomnieć w tym kontekście, że ten dziennikarz niedawno stracił stanowisko szefa TVP Info – ponoć wskutek kontrataku rosyjskiej agentury (co jest o tyle dziwne, że jego miejsce zajął Dawida Wildstein).

Uczestniczący we wspomnianej audycji Marcin Mamoń (jeden z dwóch dziennikarzy polskich uprowadzonych niegdyś przez islamskich ekstremistów) uważa, że tego rodzaju zamachy jak w Brukseli są wykonywane na zlecenie. Jego zdaniem możliwymi zleceniodawcami mogli być Rosjanie, Turcy, albo „państwo islamskie”.

Zadziwiające jest to, że praktycznie nikt nie zwrócił uwagę na pewien zbieg okoliczności. Kilka dni przed zamachami pokazały się informacje o dużej przewadze zwolenników „Brexitu” w Wielkiej Brytanii (choć według Jędrzeja Bieleckiego jest równowaga). Ilość zwolenników pozostania w strukturach UE zgadza się mniej więcej z ilością osób deklarujących, że bierze pod uwagę kwestie gospodarcze (szkody dla gospodarki będą ewidentne). Natomiast na decyzje aż 63% osób wpływa kwestia imigrantów. Dlatego zamachy w Brukseli mogą przesądzić o wynikach czerwcowego referendum. Cameronowi będzie trudno to czymś zrównoważyć. Jeśli więc szukać zleceniodawcy, to chyba należałoby zacząć od tych, którym może zależeć na rozwaleniu UE. Sęk w tym, że każda potencjalna kandydatura jest problematyczna. Czy Rosja chciałaby w ten sposób osłabiać swych niemieckich partnerów? Turcja też chyba woli sąsiadować z olbrzymim i silnym organizmem gospodarczym, niż słabymi państwami południa Europy. USA ze swoją polityką destabilizacji mają słabą militarnie Europę pod kontrolą (i nadzieję na TTIP). Dla Chin UE to przede wszystkim wielki rynek, alternatywny do amerykańskiego a nie poważny rywal. Nawet kojarzoną z Sorosem szajka lewaków trudno podejrzewać o działania, które mogą doprowadzić do ostrego zwrotu Europy ku skrajnej prawicy. Teorię „wielkiego spisku” udaje się uzasadnić wyłącznie wtedy, gdy ma ten spisek doprowadzić do wojny. Wtedy powyższe argumenty stają się nieważne, a na przykład dla bankierów z Wall Street może to być sposób na uniknięcie nadciągającej katastrofy finansowej.

Z alchemii powstała chemia, z astrologii – astronomia, a ze znachorstwa wyłoniła się medycyna. Może za jakiś czas z ekonomii też wyłoni się jakaś nauka?

Naukowości ekonomii broni laureat Nagrody Nobla w tej dziedzinie Robert J. Schiller (sama ta nagroda jest oszustwem, gdyż to Bank Szwecji nazwał tak sobie swoją nagrodę). Według Schillera naukowość ekonomii psuje jej związek z polityką: „kiedy skupimy się na polityce ekonomicznej, w grę zaczyna wchodzić wiele czynników nienaukowych”. Jego zdaniem ekonomia ma więcej wspólnego z inżynierią, niż z naukami ścisłymi. Wyobraźmy sobie zatem inżyniera, który mówi: program do obsługi wyborów nie działał, bo przy jego budowie zadziałało mnóstwo czynników nienaukowych. Kogo to obchodzi? Inżynier ma zbudować produkt zgodnie z zasadami inżynierii, a czynniki nienaukowe mogą być brane pod uwagę jako dane (na przykład: program ma być idioto-odporny, czyli intuicyjnie prosty i przewidujący błędne działanie użytkownika). Pojawiają się one także przy użytkowaniu produktu. Te same dane astronomiczne mogą zostać użyte do zaprojektowania rakiety, czy też postawienia horoskopu. Inżyniera tworzącego bazę takich danych nic to nie musi obchodzić. Czy ekonomia jest w stanie dostarczyć taki produkt? Jest to co najmniej wątpliwe. Najgorsze jednak jest to, że poziom argumentacji laureata nagrody Nobla jest wyznacznikiem poziomu ekonomistów. Ich kompletnie nie obchodzi fakt, że dostarczają politykom i społeczeństwu buble.

Niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” uważa, że: „Wiele państw traktuje Unię Europejską jak bankomat. Ale kto nic nie wpłaca na konto, ten nic nie może podjąć. Brak gotowości ze strony większości państw Europy Wschodniej, by przyjmować migrantów, na dłuższą metę nie może pozostać bez finansowych konsekwencji. Niemcy, jako największy płatnik netto, powinny to uzmysłowić właśnie państwom Grupy Wyszehradzkiej”.

Saldo transferów Polski za cały okres przynależności do UE jest rzeczywiście dodatnie i na koniec roku 2015 wyniosło 83 mld euro. Daje to średnio 7-8 mld euro rocznie (30-35 mld PLN). To około 10% budżetu państwa – a więc środki znaczące. Jednak należy podkreślić, że z punktu widzenia udział w projektach realizowanych ze środków unijnych zwiększa deficyt. Na rok 2016 zaplanowano dochody w budżecie środków europejskich w wysokości 62,4 mld PLN i wydatki w wysokości 71,6mld PLN. Deficyt w wysokości ponad 9 mld trzeba sfinansować, a trzeba pamiętać, że obsługa długu już kosztuje nas 11% budżetu.

Także w samorządach realizowane z pieniędzy UE projekty pogłębiają zadłużenie (osławiony „wkład własny”). Z drugiej strony jednak bez wsparcia UE wiele inwestycji albo wcale by nie powstało, albo byłoby realizowanych z mniejszym rozmachem. Czy te inwestycje są nam potrzebne? Tak – szczególnie dotyczy to infrastruktury (nie tylko autostrad). Czy bylibyśmy w stanie je zrealizować bez wsparcia z UE? Po wojnie Polska bardzo szybko odbudowała swoją gospodarkę i dokonała wielkiej modernizacji bez zewnętrznego wsparcia. Niezależnie od tego jak ocenimy okres PRL'u – pod tym względem ówczesna ekonomia była lepsza. Pozwalała bowiem połączyć rozwój państwa w rozwojem społecznym oraz wykorzystać wszystkie tkwiące w tym społeczeństwie rezerwy. Z tego punktu widzenia oddziaływanie środków unijnych pogłębia problem utraty ekonomicznej suwerenności, który zaczął się z chwilą gdy oparto polską transformację o zagraniczne inwestycje.

Problem jaki mają Niemcy z Polską polega na tym, że ta utrata ekonomicznej suwerenności nie jest jeszcze tak duża jak w przypadku Grecji, dlatego Polaków stać jeszcze na częściową przynajmniej suwerenność polityczną. To dlatego wynik ostatnich wyborów jest tak irytujący dla naszych sąsiadów. Nie chodzi o to, czy Polska będzie bardziej lub mniej konserwatywna. W samych Niemczech różnica między landami z obszaru byłej NRD a Bawarią jest pod tym względem duża. Chodzi o to, że możemy jeszcze istnieć, działać i decydować wbrew woli Niemiec. Przecież przyjęcie tych kilku tysięcy muzułmańskich imigrantów nie zmieni niczego w kryzysowej sytuacji Niemiec. Zmieniłoby jednak ich samopoczucie.

Z tą utratą ekonomicznej suwerenności wiąże się odejście od zasad wolnorynkowych. Chodzi nie tylko o „ręczne sterowanie” mędrców z Brukseli i niszczenie urzędniczymi decyzjami całych gałęzi gospodarki (jak przemysł stoczniowy). Wydatki ze środków UE powodują zaburzenia w strukturze cen. To może być poważny problem z chwilą, gdy unijna kroplówka wyschnie. Na pewno zmniejszy się drastycznie ilość firm szkoleniowych. Zmniejszą się także zamówienia generowane w branży IT.

Środki z Unii Europejskiej mają jednak także pozytywny aspekt gospodarczy, który chyba nie jest doceniany. W liberalnej ekonomii wydatki które są związane z Europejskim Funduszem Społecznym nie byłyby z całą pewnością realizowane na obecnym poziomie.

Od czasu do czasu w mediach pojawiają się informacje na temat handlu ludźmi oraz ludzkimi narządami. Dotyczy to także Polski, która jest zarówno źródłem „pozyskiwania” tego haniebnego „towaru” jak i niestety rynkiem zbytu.

W Serbii toczy się śledztwo w sprawie kliniki Medicus, w której „pozyskiwano” nielegalnie narządów do przeszczepu. Większość narządów pozyskanych przez Medicus została sprzedana do odbiorców w Izraelu, Kanadzie, Polsce i Niemczech. Kilka lat temu głośny był przypadek brytyjskiego studenta, który prawdopodobnie został zabity w Belgradzie w celu pobrania organów do przeszczepu.

Jaka jest skala takiej działalności? W 2004 roku WHO na podstawie badań przeprowadzonych w 98 krajach (zamieszkałych przez 82 proc. populacji) oszacowała, że w co dziesiątym [czyli około 10tys rocznie] zabiegu wykorzystywane są organy pochodzące z transplantacyjnego czarnego rynku - a więc średnio co godzinę). Obecnie odsetek ten może być nawet większy.

Równie haniebnym procederem jest handel kobietami. Europejskim centrum handlu ludźmi jest Kosowo: Do Kosowa, co roku porywa się blisko 800 Polek. Są torturowane, gwałcone i odurzane narkotykami. Następnie zmusza się je do prostytucji. Gdy stracą zdrowie i siły fizyczne – są zabijane.

Raport Amnesty International na ten temat stawia tezę, że to międzynarodowe siły pokojowe są odpowiedzialne za stworzenie tego mafijnego państwa, jakim jest Kosowo. To interwencja z 1999 roku przekształciła niewielki lokalny rynek prostytucji „w wielki przemysł oparty na handlu prowadzonym przez zorganizowane siatki przestępcze”. W Kosowie kwitnie także handel bronią i narkotykami. Tymczasem wpływowe elity USA i Niemiec nazywają mafiozów „bojownikami o wolność”, a rząd USA deklaruje „pełne poparcie” dla mafijnego państwa w środku Europy.

W Adwencie często przypomina się słowa Jana Chrzciciela „Przygotujcie drogę Panu, Dla Niego prostujcie ścieżki" (Mk 1,3). To „prostowanie ścieżek” można rozumieć różnie – ale z pewnością uzasadnione jest łączenie go z wyzwaniem do życia w prawdzie. „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. (Mt 5:33-37) Zwłaszcza – gdy mamy w pamięci to, że to szatan jest ojcem kłamstwa na ziemi.

W tegorocznym adwencie to wezwanie do prawdy ma szczególne znaczenie. W czasach spokojnych można się skupić na życiu wewnętrznym i doskonaleniu siebie. Obecnie, gdy zalew kłamstwa w przestrzeni publicznej zwiastuje jakąś katastrofę – musimy się z tym zmierzyć. Czy naszą reakcją może i powinno być wycofanie i jakaś forma wewnętrznej emigracji? Dla człowieka myślącego i prawego, wydaje się to jedyna droga zapewniająca jakiś komfort psychiczny: niech się dzieje wola nieba.

Kwestią indywidualnej oceny jest, czy Polska (a nawet cały świat polityki) to już niepodzielne królestwo szatana i mamy do czynienia z zalew kłamstwa porównywalnym z potopem. Wówczas tak potępiany przez „elity” brak aktywności politycznej (w tym odmowa udziału w wyborach) nie tylko nie jest czymś nagannym, ale wręcz można uznać za postawę ewangeliczną. Jeśli twoja Ojczyzna jest powodem do grzechu, „odetnij ją i odrzuć od siebie” (Mt 5:30).

Jeśli jednak zabieramy z jakichś powodów głos w tak zwanej „debacie publicznej” – nie możemy ulegać kłamstwu. To w dzisiejszych czasach wymaga męstwa. Kłamcy i głupcy opanowali bowiem media, świat polityki a nawet świat nauki. Oni będą bezwzględnie atakować każdego, kto mówi prawdę, bo sami nie są w stanie zaakceptować prawdy.

1. Jednym wielkim kłamstwem jest współczesna ekonomia. Ekonomiści uczynili z tej nauki narzędzie perswazji dla polityków, służących interesom bogatych. Wystarczyło jedno proste założenie: wartość ekonomiczną ma tylko ta praca, która przynosi materialne bogactwo. W praktyce prowadzi to do przekonania, że tylko służenie bogaczom ma wartość (a reszta to koszty z których musimy się tłumaczyć). Aby ukryć to proste założenie tworzy się różne wymyślne mechanizmy i teorie, wmawiając ludziom, że ekonomia to wielce skomplikowana sprawa, a tylko nieliczni posiedli wiedzę. Na przykład „młody Balcerowicz”, nowoczesny Rysiek. O poziomie intelektualnym tego gościa świadczy wyrażone przez niego przekonanie, że w polityce chodzi o to, by partia rządząca „traciła popularność”. Nawet poprzednia wersja „nowoczesności” (ta ze sztucznym penisem) potrafiła udawać, że w polityce najważniejsze jest dobro wspólne, a sens bycia w opozycji zawiera się przede wszystkim na budowaniu alternatyw. Podobno „nowoczesnym” rośnie poparcie w sondażach. Trudno znaleźć jakiekolwiek tego uzasadnienie - poza pozowaniem jej lidera na tego który „zna się na gospodarce” (jeśli ktoś zadał sobie trud i przeczytał jego „program” - to wie, że nie ma w tym nic poza pozą). Kłamcy i głupcy muszą mieć przekonanie, że ich pozycja społeczna jest uzasadniona, a „nowoczesny Rysiek” im to daje (dbając przy okazji, by bankierom „żyło się lepiej”).