Sytuacja na Ukrainie wydaje się stabilizować. Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko podjął kroki zmierzające do wygaszenia konfliktu zbrojnego. Rosja najwyraźniej uznała nowe władze na Ukrainie (wcześniejsze kontestowała jako nielegalne), a W. Putin poparł plan Poroszenki.

Co prawda wstrzymano dostawy gazu, ale Ukraina ma spore zapasy (ponad 10mld m3) i zakręcenie kurka jest jedynie swoistym argumentem w trwających negocjacjach. Podobnie jak wdrożenie przez ministerstwo gospodarki Niemiec kontroli umowy zawartej w marcu pomiędzy niemieckim koncernem energetycznym RWE a funduszem LetterOne rosyjskiego oligarchy Michaiła Fridmana oraz stanowisko KE w sprawie Gazociagu Poludniowego. Trwają przygotowania do kolejnej tury trójstronnych negocjacji w sprawie gazu (UE, Ukraina Rosja).

Z punktu widzenia strategicznego Rosja potrzebuje szerokiego przedpola, aby się bronić. Tymczasem kraje bałtyckie są już w NATO i jeśli Kreml straci Ukrainę, Zachód znajdzie się 500 mil od Moskwy.

To fragment wywiadu Jędrzeja Bieleckiego z amerykańskim analitykiem Georgem Friedmanem.

Z tego wywiadu można wyciągnąć kilka ciekawych wniosków:

1. Rosjanie bardzo trafnie ocenili sytuację na Ukrainie (chodzi o osaczenie Rosji).

2. Polaków nikt nie traktuje poważnie. Na pewno nie Friedman, który wyplata na nasz użytek jakieś niestworzone brednie. Nasza malutka armia ma się bronić przed rosyjską potęgą 2-3 miesiące, aż dzielni Jankesi uznają, że ich biznes jest akurat w tym by nas bronić (bo przykład Ukrainy pokazuje, że biznes to biznes i nic pewnego). Aby sprostać, tym oczekiwaniom, musimy przeznaczyć dwa razy więcej pieniędzy na zbrojenia i kupić jeszcze więcej amerykańskiego złomu. No i trzeba przestać handlować z Niemcami, bo to się Amerykanom nie podoba.

3. Mentalność ludzi takich jak Friedman się nie zmienia z czasem. Jest on jak dobrze zakonserwowane wykopalisko z czasów zimnej wojny. Tylko niestety te zimnowojenne mamuty są nadal żywe i kształtują naszą rzeczywistość.

Jak wprowadzono w Polsce dobrobyt? Ludzie honoru spotkali się z wyselekcjonowaną przez siebie opozycją przy okrągłym stole i po trudnych negocjacjach wypracowano dobrobyt.

No więc Ukraińcy też zorganizowali swój okrągły stół. Rolę „odpowiedzialnej opozycji” przejęli przedstawiciele Partii Regionów. Ta nieodpowiedzialna to separatyści. Oni w tym samym czasie ogłosili w Doniecku, że ukonstytuowały się władze Donieckiej Republiki Ludowej.

Obrady okrągłego stołu w Kijowie, foto: PAP/EPA/ANDREW KRAVCHENKO / POOL 

Wiele wskazuje na to, że przebieg wydarzeń na Ukrainie nie jest dziełem zbiegu nieprzewidzianych okoliczności. Portal WikiLeaks ujawnił, że Amerykanie już w 2008r. zdawali sobie sprawę z konsekwencji prób zbliżenia Ukrainy do zachodu: mogłoby to doprowadzić do podziału kraju na dwie części, wojny domowej lub nawet sprowokować Rosję do zbrojnej interwencji.

Nawet USA nie jest w stanie przewidzieć wszystkich zdarzeń i ludzkich reakcji. Jednak działania instytucji raczej nie są przypadkowe.

Dokładnie według standardowego scenariusza postępuje MFW. Hrywna utraciła już 30% wartości rośnie inflacja, która w połowie roku powinna osiągnąć poziom (r/r) 10% (przy umiarkowanym wzroście płac). Rezerwy walutowe spadły o połowę. MFW przelał pierwsze 3 mld pożyczki.

Można by więc rzec, że pomimo wielu perturbacji, sytuacja rozwija się zgodnie z planem.

Jest rok 2008. W Polsce prezydent Lech Kaczyński w ciągłym sporze z premierem Donaldem Tuskiem. Wicepremierem i ministrem gospodarki jest Waldemar Pawlak. Na Ukrainie sytuacja bardzo podobna. Dwuwładza podzielonych bohaterów „Pomarańczowej Rewolucji. Premierem jest Julia Tymoszenko a prezydentem Wiktor Juszczenko. Ich spór dotyczący głównie relacji ukraińsko-rosyjskich opisał na swoim blogu Andrzej Szcześniak. Według niego negocjowane 2 października 2008 porozumienie było dla Ukrainy korzystne. Jednak te negocjacje wyglądały ze strony Rosjan mniej więcej tak: my wam sprzedajemy gaz po 180 dolarów za 1tys.m3, a wy dostarczyliście broń Gruzji? No to proponujemy cenę „rynkową”, czyli trzykrotnie wyższą. Tymoszenko wyraziła nadzieję, że to nie popsuje wzajemnych relacji, bo cena proponowana przez Gazprom byłaby szokiem dla ukraińskiej gospodarki. Zbliżała się zima, a nie uregulowane należności za gaz groziły wstrzymaniem dostaw.

Tego samego dnia (2X2008) zwolennikom Juszczenki udało się cofnąć ustawy ograniczające jego kompetencje. Zaczęły się oskarżenia Tymoszenko o sprzyjanie Moskwie. Dochodziło do gorszących awantur, których efekty Andrzej Szcześniak podsumowuje następująco: Tuż przed końcem roku, gdy jeden przelew i jedna podróż pani premier do Moskwy oszczędziłaby Europie potężnego kryzysu, wydarzyły się rzeczy, które uniemożliwiły porozumienie. Nagle prezes Naftogazu Oleg Dubina zniknął i odmówił współpracy z premier Tymoszenko. Nie dało się także przelać pieniędzy na konto Gazpromu.

Siła współczesnego państwa zależy od jego gospodarki. Dlatego gospodarka powinna mieć pierwszeństwo przed polityką. Tymczasem pomimo kolejnych klęsk, Polacy nie są w stanie zrozumieć tej prostej prawdy. Przed II Wojną Światową próbowali zastąpić braki przemysłowego zaplecza ulotkami propagandowymi i zapewnieniami sojuszników. Aż trudno w to uwierzyć, ale ten schemat jest znowu powielany. Naszym politykom i dziennikarzom wydaje się, że uczestniczą w jakiejś Wielkiej Grze, co można oceniać wyłącznie w kategoriach megalomańskich wygłupów. Podobnie z pomysłami stacjonowania w Polsce wojsk NATO. W obecnej sytuacji jest to tylko szukanie pretekstu dla Putina i powinno być zbadane przez jakiś trybunał (ewentualnie lekarza).

Żyjemy w czasach jawności. Politycy i spiskowcy nauczyli się żyć w erze internetu, a ludzie nauczyli się wierzyć w to co im się wmawia. Dlatego premier Tusk słusznie idzie w zaparte, w sprawie zdjęć z Putinem ze Smoleńska: insynuowanie, że ktoś tam miał uśmiech na twarzy jest tak obrzydliwe, że aż trudno to komentować. Nieważne, że na zdjęciu wyraźnie widać uśmieszek Putina. Ważny jest medialny przekaz, co zobaczyć powinniśmy!

 Zmieniły się w związku z tym także metody działania służb. Allen Weinstein, który był odpowiedzialny za organizowanie National Endowment for Democracy (NED) w administracji Reagana wyznał: "Wiele z tego, co robimy dzisiaj było wykonane potajemnie 25 lat temu przez CIA". W tych czasach CIA znalazł się pod ogniem krytyki za potajemnie przekupywanie polityków i tworzenie fałszywych organizacji promujących „społeczeństwo obywatelskie”.

Prezes MFW Christine Lagarde obawia się,że kryzys gospodarki Ukrainy może mieć tragiczne skutki dla regionu (to chyba jakiś inny region, bo nasi politycy uważają, że Polski to nie dotyczy). Według niej – kredyt, jaki dostał Janukowycz od Rosji powstrzymał ten kraj w marszu ku katastrofie. Wobec zmiany sytuacji geopolitycznej – Ukraina musi liczyć na pomoc „zachodu”.

Tymczasem sytuacja jest o wiele poważniejsza niż kilka miesięcy temu. Problemy ze sprzedażą obligacji, drastycznie zmniejszone rezerwy walutowe, rosnące ceny gazu, zła sytuacja geopolityczna odstraszająca inwestorów, rosnąca inflacja.  Oczekuje się, na koniec roku wyniesie 12%. Hrywna osłabiła się od stycznia o 27% i dalej słabnie.

 

MFW zgodził się udzielić Ukrainie kredytu między 14 a 18 mld dolarów. Łącznie Ukraina może otrzymać 27mld z różnych źródeł. Pomoc obiecali Bank Światowy. Rozważają możliwość pomocy Kanada , Japonia i Polska. Wejście MFW ma pozwolić na poprawę ratingów i odblokować możliwość sprzedaży obligacji.

 

Obecny premier, Arsenij Jaceniuk, obiecywał w czasach sporu o członkostwo w Unii Europejskiej, że po akcesji będą pięciokrotnie wyższe płace, oraz wyższe emerytury. Oczekiwania wobec „zachodu” są więc bardzo duże. Jednak międzynarodowa pomoc pomoże jedynie ustabilizować sytuację finansową państwa. Zyskają na tym kredytodawcy obecni (odzyskają pieniądze z ryzykownej inwestycji) i przyszli (obligacje ukraińskie dadzą wysoki zysk). Zapłaci za to społeczeństwo poprzez „trudne reformy”.

Najdziwniejsze z naszej perspektywy jest to, że polska opozycja tak krytyczna wobec polskiej transformacji nagle odczuła potrzebę jedności wobec Ukrainy.

Wydawało się, że z polską polityką wobec Ukrainy gorzej być nie może. Póki nie zabrał głosu Cimoszewicz: "Trzeba powiedzieć Jaceniukowi, że jeżeli będą z nami tak pogrywali, to polska opinia publiczna nie będzie tolerowała takiej, a nie innej polityki rządu". Polska „klasa” (w przedszkolu to chyba raczej „grupa”?) polityczna rzeczywiście żyje w jakimś wyimaginowanym świecie. W relacjach polaków mieszkających na Ukrainie przewija się motyw antypolskich ruchów. To jest w sumie dość zrozumiałe – tak po ludzku. Polacy potrafią się zachowywać z wyższością, a przynajmniej bez wyczucia, że to tak może być odbierane. Oni są dużo od nas biedniejsi i zwykła ludzka zazdrość może wpływać na ogląd sytuacji. Elity (miejmy nadzieję) rozumieją też, że ich kraj stał się obiektem brudnej gry „zachodu” z Rosją. Wobec „zachodu” powszechna jest postawa roszczeniowa (Unia przyjdzie i nam da). Wypowiedź Cimoszewicza wpisuje się w najgorsze stereotypy myślowe. Oczywiście żaden polski polityk nie powie, że „trzeba powiedzieć Merkel, żeby z nami nie pogrywała” (a pogrywa – i to jeszcze jak ;-)), ani nawet Putinowi (bo jeszcze się jakiś wirus pomoru jabłek znajdzie).

 

Rosyjscy eksperci:

Nastąpi dość gwałtowny wzrost taryf usług komunalnych, gazu i prądu. Z drugiej strony, należy się przyznać, że ta sytuacja, jaka istniała na Ukrainie w ciągu kilku ostatnich lat, gdy tych taryf w ogóle nie podnoszono, nie mogła trwać w nieskończoność. Pewne radykalne kroki były konieczne. MFW w zasadzie wysuwa dwa zasadnicze wymogi. Jeden z nich polega właśnie na wyeliminowaniu tak szeroko zakrojonych subsydiów cen nośników energii. Drugie żądanie dotyczy większej przejrzystości procesu budżetowego.

 

Reformy, proponowane obecnie przez ukraińskich ministrów, wywrą negatywny wpływ na sektor socjalny, gdyż w ten bądź inny sposób podważają one sytuację nie najbardziej zamożnych ludzi, w tym także ludzi, uzależnionych od dotacji państwowych, czy też emerytów. Biorąc pod uwagę ten fakt, że te posunięcia mają charakter dość drastyczny, a liczba ludzi uzależnionych od finansowania budżetowego jest na Ukrainie nader wielka, można zapowiadać spadek stopy życiowej ludności.

 

Najbardziej aktualnym lekiem dla gospodarki ukraińskiej jest bankructwo, gdyż pozwoli to na uczynienie obligacji ukraińskich dość atrakcyjnymi dla inwestycji. Drugim lekiem jest właśnie kredyt MFW. Jednak będzie on aktualny dopiero po bankructwie. W innym przypadku Ukraina pozostanie na zawsze zadłużona wobec MFW, w czym nie ma dla niej nic dobrego.

Trudna sytuacja polityczna Ukrainy może temu państwu wyjść na dobre. Obawy przed przeprowadzeniem „terapii szokowej” skłaniają do szukania „niestandardowych rozwiązań”: Standardowe zasady obowiązujące w przypadku programów ratunkowych, zmuszające rządy do ograniczenia wydatków, a obywateli do oszczędzania, nie mogą znaleźć tutaj zastosowania. Obecnie urzędowa korupcja ma jednak na Ukrainie tak endemiczny charakter, a przy tym jej rząd jest tak nieudolny, że ścisła kontrola MFW jest niezbędna.

UE i Ukraina

UE i Ukraina - źródło: ShutterStock 

Autor powyższego komentarza wychodzi jednak z założenia, że co się odwlecze, to nie uciecze: „Ukraina ostatecznie będzie musiała ponieść koszty reform. W tym momencie UE i USA muszą mieć jedynie pewność, że państwo otrzyma odpowiednią ilość środków by pozostać w jednym kawałku, dopóki nie wybierze stałego rządu”.

A może nowy „stały rząd” postawi dobro Ukraińców na pierwszym miejscu? Jako obszar ścierania się interesów „zachodu” i Rosji, Ukraina może mieć lepszą pozycję negocjacyjną przy układaniu się z obiema stronami. Musi jednak odzyskać podmiotowość i wybrać rozsądne władze (z czym chyba będzie najtrudniej). Może by wynająć Victora Orbana? ;-)

Obama wskazał na Polskę, jako „wzorzec sukcesu” dla Ukrainy! Czyżby to był klucz do serii pochlebnych artykułów o Polsce, które ukazały się w prasie światowej tuż przed ukraińskim kryzysem?

Komisarz Janusz Lewandowski zareagował na słowa Prezydenta USA natychmiast (musi go to uwierać – czyżby na starość odezwało się sumienie? ): „Obama pokazał prawdę o polskich losach”.

Prawda o polskim sukcesie. My – nowa potęga gospodarcza możemy być dumni: w samej Rosji działa pond 6tys polskich przedsiębiorstw, a na Ukrainie jeszcze kilkaset; mamy nadwyżkę w budżecie i każdy na świecie musi się z nami liczyć. Oj – sorry – to akurat o Niemcach. Ale my też jesteśmy potęga i już.

Jeśli już mowa o Niemczech w kontekście Ukrainy, to nawet w ich media zauważają, że wsparcie dla twardej polityki wobec Rosji ma jedynie charakter werbalny. Polityka polityką, a interesy robić trzeba. W Polsce w tym czasie partia rządząca chce ukaranie posła opozycji za posądzenie ministra, że rozmawia z Rosjanami. Co kraj to obyczaj.

Zaproponowane przez rząd antyspołeczne ustawy dają w pełni odpowiedź na pytanie kto wygrał rewolucję na Ukrainie. Jeśli poprzednia władza była "rodzinna", to obecna zasługuje na dumny epitet "oligarchiczna".

Cytat ten pochodzi z opublikowanego przez portal kresy.pl tłumaczenia komentarza ukraińskiego dziennikarza ekonomicznego Serhija Liameca.

Być może ukraiński dziennikarz ma rację. Trudno jednak nie tego, że sprzyjanie „zaradnym” jest wspólną cechą wszystkich państw postkomunistycznych.

Ilustracja obok pochodzi także z tego portalu. Ozdabia ona godny polecenia artykuł o wszystko mówiącym tytule „Ukraińska oligarchia: struktura i specyfika”. Artykuł pochodzi z lata 2012, a więc tym bardziej cenny, bo nie-okazjonalny.

Artykuł kończy się optymistycznym stwierdzeniem: „doświadczenie podobnych reorganizacji najlepszych zachodnich korporacji i mentalne właściwości Ukraińców świadczą o realnej możliwości stworzenia nowych polityczno-społecznych organizacji nieoligarchicznego typu w środowisku istniejących ukraińskich kontrelit”.

 

Na razie w praktyce nic z tego nie wychodzi :-(.

Nie tylko śmierć i podatki są na tym świecie pewne. Także konieczność przeprowadzenia „bolesnych reform” u każdego, kto zwróci się do MFW o pomoc. Ta pewność bardzo pomaga Rosjanom, którzy nie bez przyczyny uchodzą za najlepszych szachistów. Rozgrywka Putina wygląda na doskonale przygotowaną.

Działania Rosji są szokujące dla społeczeństw i polityków zachodu, gdyż kwestionują istniejący ład polityczno-gospodarczy, który zdaje się być podstawą stabilności. To jednak nie wystarczy by porównywać Putina do Hitlera, a tym bardziej – by uznawać go za szaleńca. Wręcz przeciwnie – wiele świadczy o tym, że działania Rosji są wyrachowane i dobrze przemyślane. Jeśli do tego dodamy bezwzględność i myślenie strategiczne – jest się czego obawiać.

Biały Dom i siedzibę MFW w Waszyngtonie dzieli tylko 3 przecznice (17-ta,18-ta i 19-ta). Przecznice te wyznaczają symboliczną linię frontu w zmaganiach o Krym.

Oderwanie Krymu od Ukrainy będzie miało olbrzymie znaczenie dla USA. Putin nie tylko podważył wiarygodność Stanów Zjednoczonych, które gwarantowały wszakże integralność terytorialną Ukrainy. Posługując się strategią tak podobną do działań USA w różnych zakątkach świata, zmusił polityków zachodu do hipokryzji, którą długo jeszcze będzie wykorzystywał.

Dlatego odzyskanie Krymu dla Ukrainy jest sprawą prestiżową. Problem w tym, że prawdopodobnie jedyna sensowna strategia została opisana w ostatnio przez The Economics („Asymmetric wars”). Według tego artykułu program ekonomicznego wsparcia Ukrainy (nowy Plan Marshalla), może doprowadzić do dobrowolnego powrotu Krymu do Ukrainy.

Problem w tym, że dobrobytu na Ukrainie nie da się osiągnąć, bez powstrzymania ekonomicznej agresji MFW. Recepty MFW zadziałają w tym kraju znacznie gorzej, niż w Polsce. U nas można było wytworzyć całkiem sporą grupę beneficjentów transformacji kosztem reszty. Na Ukrainie nie ma już za bardzo czego dzielić (chyba, że kosztem oligarchów).

Interesy USA i reprezentującego go (przynajmniej teoretycznie) Prezydenta są więc diametralnie różne od interesów MFW. Czyje racje zwyciężą?

Mitchell A. Orenstein – ten sam, który opisał nasze manipulacje z OFE - apeluje do MFW, by dali Ukrainie trochę oddechu:

Zamiast pomagać, snuje się plany narzucenia Ukrainie najbardziej restrykcyjnego pakietu oszczędnościowego, jaki kiedykolwiek widziała Europa Wschodnia. To nie jest dobry sposób na zdobycie głosów wyborców. Po spowodowanym przez Rosję chaosie Międzynarodowy Fundusz Walutowy zamierza sam wywołać na Ukrainie kolejne zawirowania. Najwyższy czas przypomnieć MFW, że priorytetem powinno być przywrócenie stabilności politycznej, a nie rzucanie koła ratunkowego w formie pospiesznych działań, co jest posunięciem kontrowersyjnym.

Użycie słowa „kontrowersyjny” jest w tym kontekście eufemizmem. Cóż bowiem kontrowersyjnego można się dopatrzeć w działaniach MFW? Ta sprawa jest od samego początku rozgrywana jakby według instrukcji. Nie ulega też wątpliwości, że tylko wola polityczna USA mogłaby przyczynić się do zmiany planu ekonomicznego zniewolenia Ukrainy.

 W tym kontekście bardzo intrygująca jest historia z ukraińskim złotem:

„William Kaye, były pracownik Goldman Sachs, obecnie menedżer funduszu hedgingowego, stwierdził że „to złoto jest warte ok. 1,5 do 2 mld dolarów. Mogłaby to być niezła zaliczka wobec 5 mld dolarów, jakie Stany Zjednoczone wydały już na destabilizację sytuacji na Ukrainie i wprowadzenie własnej niewybranej demokratycznie władzy, czym chwaliła się asystent sekretarza stanu, Victoria Nuland”.

Barack Obama obiecał premierowi Ukrainy, że jeśli Rosja nie zmieni kursu, to zapłaci. To całkiem prawdopodobne. Że zapłaci Ukraina – to już prawie pewne.

Ostatnie działania Putina są dla większości ludzi zachodu kompletnie niezrozumiałe. W zasadzie tylko jedna kwestia nie budzi wątpliwości: Putin chce odbudować rosyjskie imperium. Aby zrozumieć działania Putina, wystarczy więc zadać sobie pytanie jak skutecznie można dokonać upragnionego przez niego dzieła.

 

Twory sztuczne są kosztowne i nietrwałe. Rozwój ludzkości ma swoją dynamikę i wygrywają ci, którzy nadają impet rodzącym się procesom historycznym. ZSRR powstał właśnie w ten sposób. Wykorzystano reakcję ludzi skrzywdzonych przez dynamicznie rozwijający się kapitalizm oraz bunt przeciw tradycyjnemu porządkowi, w którym zwykły człowiek stawał się mięsem armatnim. Nie brakowało wówczas intelektualistów, którzy krytykując zastaną rzeczywistość, zastanawiali się nad możliwością jej zmiany. Dzięki temu wywołana rewolucja miała jasne podstawy ideologiczne i nie przerodziła się w anarchię.

 

Obecny kryzys nie ma się nijak do tego, co doświadczali ludzie w przeszłości, ale dla sytych społeczeństw zachodu subiektywnie może być równie bolesny. Rozwój internetu sprawia, że pełna fałszu oficjalna historia jest odrzucana. Ludzie mają dość arogancji „panów świata” nie liczących się z ofiarami swych knowań. Zaczynają odczuwać skutki nienasyconej chciwości bankierów. Tęsknią za trwałymi wartościami, niszczonymi przez liberałów i zboczeńców. Coraz silniejsza jest krytyka NWO. Coraz więcej informacji i refleksji pozwalających zbudować alternatywę.

Dla szarego człowieka tego typu informacje mogą co najwyżej zwiększać świadomość tego, co się w świecie dzieje. Człowiek potężny, mający ambitne cele i środki do ich osiągania będzie je traktował jak klocki do budowy zwycięskiej strategii.

Pierwsze wskaźniki postępu – oparte na zapytaniach wyszukiwarki Google:

 7 marca 2014:

16 marca 2014:

28 marca 2014:

Ukraiński premier deklaruje szybkie podpisanie porozumienia UE oraz zgodę na warunki MFW. W tym wypadku przysłowie „co nagle to po diable” jest jednak bardzo trafne. Choćby dlatego, że umowa z MFW ma pewne cechy cyrografu.

Człowiekowi w tarapatach często wydaje się, że sprawy mają się gorzej, niż widać to z boku. Zwłaszcza, gdy utwierdzają go w tym przekonaniu ci, którzy usiłują coś ugrać. Ukraińska gospodarka nie jest w sytuacji tragicznej. Zadłużenie wewnętrzne można ustabilizować dzięki inflacji, a wierzyciele zagraniczni zaczekają – nikt się nie odważy otwarcie dawać amunicji Putinowi.

Chwilowa słabość może być bronią. Niestety Arsenij Jaceniuk robi wrażenie tak samo zagubionego „dziecka we mgle”, jak Tadeusz Mazowiecki 25 lat temu :-(.

Co dalej? Europa deklaruje pomoc Ukrainie. Ten kraj dostanie OBIETNICĘ 11 mld euro. Pod warunkiem dokonania „bolesnych reform”. MFW wyłoży resztę (ok. $25mld).

Aby zrozumieć niebezpieczeństwo i perfidie „pomocy” jaką dostanie Ukraina, należy zadać pytanie o rolę tych pieniędzy.

Furorę po prawej stronie internetu robi wywiad z Magdaleną Jethon "Strasznie mnie ten Kaczor wpieprza". Redaktor Mazurek nie po raz pierwszy obnaża głupotę swoich rozmówców. Ale tym razem to nie byle jaki polityk, ale fachowiec niesłusznie odsunięty przez kaczystowski reżim.

Najlepszy fragment rozmowy:

- o już dyktatura?
- ale jeszcze pewne swobody obywatelskie zostały zachowane.
- Pewne swobody?
- Na razie nawet większość tych swobód, ale kierunek jest naprawdę bardzo niebezpieczny.
- A które swobody nam odebrano?
- Mam to wszystko wymieniać?
- Choć jedną.
- Hmm, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.

Itd… itp… Nic dziwnego, że wiele komentarzy wyraża zdumienie: jak ktoś taki mógł szefować jednej z radowych anten?

Ale ona nie jest przecież wyjątkiem. Tych skrzywdzonych elit nie da się słuchać. Ale nie wszyscy są po prostu głupi. Czasami można spotkać osoby po prostu złe. Przez nich nie przemawia zacietrzewienie, ani nawet nienawiść, tylko po prostu perfidne zło. Przykładem może być Krzysztof Mieszkowski, który uczestniczył w ostatnim programie „Warto rozmawiać” (tym razem na temat: Czy skandal w Teatrze Powszechnym w Warszawie to wytyczanie granic wolności w sztuce, czy kolejny akt agresji w wojnie światopoglądowej?). Na jego perfidny sposób prowadzenia rozmowy uwagę zwrócił inny z uczestników programu – aktor Tomasz Mędrzak. To pewien rodzaj erystyki: krótkie komentarze („wrzutki”) powodujące irytację rozmówcy. Nawet ludzie o skrajnie różnych poglądach potrafią czasem ze sobą rozmawiać – choćby poszukując przyczyny tych różnic. Ale tu mamy zupełnie inny przypadek. Komentarze takich osób jak Mieszkowski nie są próbą nawiązania dialogu. Są celowo wygłaszane z poczuciem intelektualnej wyższości i formułowane w oparciu o spójny, choć całkowicie nam obcy obraz świata.

Ta spójność jest ważna – bo pozwala przekonać wiele osób, które nie mają silnie ugruntowanych poglądów. Rzadko się przy tym zdarza, że jesteśmy zmuszeni nasze poglądy konfrontować z rzeczywistością – tak jak Jethon w rozmowie z Mazurkiem.

…. tym razem na szczęście zmagania nie są krwawe (przynajmniej na razie). Jednak jest to wojna totalna – bardziej niż jakakolwiek wcześniej, Obejmuje wszystkich obywateli, a linia frontu dzieli społeczeństwo, nierzadko nawet w obrębie rodzin.

 

Dawnymi czasy Polska była przedmurzem chrześcijaństwa. Później uczestniczyliśmy w krwawym finale „koncertu mocarstw”. Następnie byliśmy ofiarami starcia totalitarnych potęg i neokolonialnych podbojów. O co chodzi tym razem?

 

Odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo ostrość wewnętrznego konfliktu politycznego przesłania istotę sprawy. Jeśli sprowadzić problem do polityki, to trzeba by podjąć beznadziejną próbę zdefiniowania różnic w programach politycznych głównych sił. Sprawa jest beznadziejna, gdyż:

1. W kwestiach istotnych nie widać różnic (stosunek do właśnie przyjętej przez PE umowy CETA, polityka wschodnia, obecność obcych wojsk na naszym terytorium, członkostwo w UE etc…).

2. Budowane przez „totalną opozycję” pola konfliktu mają na celu wyłącznie rozbudzenie emocji (najlepiej świadczy o tym absurdalne podgrzewanie sprawy wypadku z udziałem Pani Premier).

3. Polityczna walka została sprowadzona do strategii zdobycia lub utrzymania władzy – bez wskazania ogólniejszych celów politycznych.

4. Wszystko to odbywa się w atmosferze zgiełku medialnego w którym nie ma żadnego poszanowania dla prawdy i kultury.

Problem Europy leży dzisiaj na ulicach Berlina. Ale jutro Komisja Europejska znów zajmie się „brakiem demokracji” w Polsce. Wypada życzyć panu Timmermansowi, aby osobiście doświadczył braku demokracji – inaczej nie zrozumie jaka jest różnica między warszawską tragikomedią, a berlińskim dramatem. Ten dramat dotyka także Polskę – bo polski kierowca został wczoraj prawdopodobnie zamordowany przez zamachowca, który następnie przejętym samochodem wjechał w tłum na świątecznym jarmarku, zabijając 12 osób i raniąc kilkadziesiąt. Zachodnie media podawały początkowo, że Polak był „drugim kierowcą” (co-driver). Jak informował właściciel firmy i kuzyn kierowcy - ciężarówka miała jedynie w Berlinie zostawić ładunek. Jednak odbiorca poinformował, że rozładunek nastąpi dopiero na drugi dzień…. Żona kierowcy próbowała się z nim skontaktować około godziny 16-tej. Jego telefon już nie odpowiadał.

To nie był jedyny wczorajszy zamach. Wcześniej zastrzelono rosyjskiego ambasadora w Turcji. O strzelaninie w Szwajcarii w tej sytuacji już mało kto wspomina. Nie jest także informacją dnia wynik głosowania elektorów w USA (ostatecznie tylko 7 zdecydowało się głosować inaczej niż chcieli wyborcy). Donald Trump już oficjalnie został zwycięzcą wyborów i to on obejmie urząd prezydenta mocarstwa na te trudne czasy. Na pewno USA nie będą nieprzychylne Polsce i jej obecnym władzom. Doradca Trumpa Rudy Giuliani, który niedawno przyjechał do Polski by rozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim nie zostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości. Miejmy nadzieję, że na ołtarzu tej przyjaźni nie zostanie złożony Nowy Jedwabny Szlak. Nie byłoby też dobrze, gdyby USA zgodziły się na uzbrojenie Niemiec w broń jądrową. Osoby, które znajdą się w nowej amerykańskiej administracji to są twardzi ludzie, którzy na pewno zadbają o interesy USA. Jeśli Donald Trump dotrzyma wyborczych obietnic – to będzie to jednoznaczne z dbałością o amerykański naród (wbrew obawom Kłopotowskiego, że „The business of America is bussines”). Czy ta strategia będzie także uwzględniała dobro Europejczyków? Najpierw muszą oni zadbać o to, by ich państwa przyjęły taką strategię – bo przykład Polski pokazuje, że prospołeczne władze nie są mile widziane przez europejskie „elity”. Jeśli jakieś dobro może wyniknąć z tego zła, które rozlewa się po Europie – to może właśnie w tej dziedzinie? Nacjonalizm będzie narastał tak, czy inaczej. Bez powrotu do chrześcijańskich korzeni trudno będzie uniknąć szwowinizmu i w konsekwencji marginalizacji Europy.  

Przestroga z ubiegłego wieku dziś nie brzmi wiarygodnie: „wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale”. Rozpoczęliśmy bieżące stulecie z pustymi kościołami Europy, rosnącą potęgą komunistycznych Chin i powszechnym przekonaniem, że religia to sprawa prywatna.

Rzeczywiście wiara w Boga to sprawa prywatna. Ale religia jako zorganizowana forma relacji człowieka z Bogiem rzutuje na funkcjonowanie całych społeczeństw. Jeśli abstrahujemy od kwestii wiary – religia pozostaje ważnym źródłem etyki. Ignorowanie tego było największym błędem ideologów liberalnej demokracji i przyczyniło się do klęski tej ideologii.

Wygrana Donalda Trumpa w USA to symboliczny koniec liberalnej demokracji. Jest to moment bardzo niebezpieczny dla świata, a Polski w szczególności. Nawet patrząc na historię z perspektywy konserwatysty – trzeba przyznać, że liberalizm jako globalna ideologia miał swoje zalety. Prymitywna prostota, minimalny zbiór zasad zredukowany do praworządności i wypchnięcie do sfery prywatnej wszystkiego co nas różni sprzyjały globalizacji. Każdy kto w życiu społecznym potrafił się dostosować mógł żyć w poczuciu wolności. Jeśli sobie w życiu nie radził – to był problem jego nieudaczności. Imperium USA czuwające nad tym, by te zasady nie były łamane zapewniało pokój. Bo wszelkie konflikty także można było traktować indywidualnie, a system jako całość był stabilny.

Co poszło więc nie tak? Przecież każdy rozsądny człowiek powinien akceptować takie zasady? Na porażce zaważyło potraktowanie liberalnej demokracji jako strategii: przez korporacje w dziedzinie gospodarczej (globalizacja) oraz państwa w dziedzinie geopolityki (ekspansja pod pozorem "szerzenia demokracji").

Z całą ostrością widać to w bardzo ważnym wywiadzie z amerykańskim ekspertem opublikowanym przez kulturaliberalna.pl. Według Edwarda Luttwaka wygrana Trumpa to najlepsze, co przydarzyło się Polsce od dawna. Jego przekaz jest prosty: chcecie bezpieczeństwa, to je sobie zapewnijcie i nie liczcie na innych. Bo Stany Zjednoczone pod przywództwem Donalda Trumpa będą broniły wszystkich państw europejskich, które można obronić. […] Do tej grupy oczywiście nie zaliczają się Polska ani państwa bałtyckie. Oczywiście bronić przed Rosją, bo USA jest gotowe do nowej Jałty. Luttwak radzi także jak to zrobić. Wystarczy uzbroić większość młodych ludzi. W takiej sytuacji Rosjanie mogą wejść do Polski, kiedy chcą. Ale gdy tylko wyłączą silniki swoich czołgów, pojawią się Polacy, którzy ich zabiją. To się nazywa prawdziwa strategia obronna.

Z najnowszych badań przeprowadzonych w Niemczech wynika, że „spośród ponad miliona uchodźców, którzy przybyli do Niemiec w ciągu ostatnich dwóch lat, większość ma słabą albo żadną znajomość tamtejszego języka. Niewielu z nich posiada też formalne kwalifikacje, które pozwoliłyby im łatwo znaleźć pracę”. Ale za to identyfikują się z podstawowymi wartościami wyznawanymi przez Niemców: „Popierają one m.in. demokratyczne rządy, równość płci oraz ograniczenie roli duchownych w procesie tworzenia prawa”.

Ciekawe po co Niemcy w ogóle zadają takie pytania? Czy w Polsce ktoś pyta imigrantów o takie rzeczy? Obserwując obsesje hołota zwanej „elitą”, można obawiać – że sam pomysł takiej ankiety spotkałby się z powszechnym oburzeniem (Je sui analphabète?).

Sama ankieta jest głupia nie tylko dlatego, że imigranci „u bram raju” powiedzą wszystko, by wejść do środka. Większość z nich to wyznawcy islamu i nie potrzeba ich dopytywać, by wiedzieć co myślą.

Telewizja publiczna pokazała właśnie wczoraj wstrząsający film o Asii Bibi. Pomimo międzynarodowych nacisków, władze boją się ją uwolnić – właśnie z powodu woli większości Pakistańczyków. Dwóch wysokich rangą polityków, którzy stanęli w jej obronie zostało zamordowanych. Ta kobieta chciała się napić wody z tej samej studni co muzułmanki. W ten sposób woda stała się nieczysta i zażądano od niej, by przeszła na islam. Ponieważ jednak zaczęła ona bronić wiary w Chrystusa – została oskarżona o bluźnierstwo. Nie pomogły próby ukorzenia się – musi zginąć, bo wybaczyć mógłby jej tylko Prorok, a on już nie żyje.

Ten przypadek nie jest odosobniony. Dlatego masowe przyjmowanie tych fanatyków to igranie z ogniem. Demokracja jako rządy większości bardzo im pasują – bo uzyskanie przez nich większości w niektórych państwach lub przynajmniej jednostkach samorządowych nie jest nie do pomyślenia. Nawet w Polsce, gdzie uchodźców jak na lekarstwo – potrafią oni demonstrować dobitnie wyznawane „wartości”. Doświadczyła tego Miriam Shaded, która otrzymała pogróżki: „Wkrótce zrobię z ciebie większą dz...ę niż teraz jesteś i każdy będzie mógł ci r...ć i l...a za darmo […] K...wo jedna jak Cię tylko dorwę to będzie twoja d...a biedna”. Po opublikowaniu informacji o tych pogróżkach, jej konto na Facebooku zostało zablokowane. Nie słychać głosów oburzenia, który byłby porównywalny z rozgłosem jakiego nabrała „niefortunna wypowiedź” posłanki PiS, która chciałaby deportowania nachodźców nie akceptujących polskich, konstytucyjnych wartości. Wspomniane „eliciastwo” uznało, że to ich PiS chce deportować. A przecież posłanka nic nie mówiła, że powodem deportacji ma być głupota…..

 

Podobno jedna mała prowincja Belgii zablokowała układ CETA: „Walonowie mają zastrzeżenia do zawartych w umowie standardów dotyczących polityki socjalnej, ochrony środowiska i przestrzegania praw konsumentów. Cóż, mają do tego prawo, ale zdecydowane NIE parlamentu w Namur, stolicy reginu Walonia i prowincji Namur, sprawia, że za umową CETA nie może opowiedzieć się cała Belgia jako państwo. Sprawa ta wprawiła w wyraźne zakłopotanie belgijskiego premiera Charlesa Michela, który osobiście popiera umowę CETA. Ale nie był w stanie przezwyciężyć oporów ze strony Paula Magnette, premiera Regionu Walońskiego. Ich spór dowodzi nie tylko rozbieżności w belgijskiej polityce wewnętrznej, ale także wskazuje, że interesy poszczególnych partii w małej Belgii mogą położyć się cieniem na polityce całej UE”.

Raczej trudno uwierzyć w to, że bez akceptacji Niemiec pozwolono by na podjęcie takiej roli przez tak małą prowincję. Rumunów, którzy także byli przeciw udało się przekupić obietnicą zniesienia wiz do Kanady. To Kanclerz Angela Merkel zaakceptowała tryb ratyfikacji przez narodowe parlamenty, gdyż jej zdaniem „gdyby o umowie CETA miała decydować tylko Komisja Europejska, to wtedy ‘mielibyśmy inne kłopoty’”.

Nie brakuje głosów, że duże kłopoty niemieckich firm w USA (Volkswagen, Deutche Bank) to element negocjacji traktatów o wolnym handlu. Także twarde stanowisko Wielkiej Brytanii w kwestii Brexitu może mieć związek z CETA, która ma otworzyć drzwi do Europy dla kraju będącego formalnie częścią Wspólnoty Brytyjskiej. Dla Polski z kolei CETA wiąże się z dużym zagrożeniem w sferze rolnictwa. Podobno szukaliśmy w Bratysławie sojuszników, którzy pomogliby nam się wymigać od podpisywania traktatu.

W tej sytuacji zwalenie wszystkiego na Walonów pozwala być „za a nawet przeciw” ;-) No i możemy kiwać z uznaniem nad siłą europejskiej demokracji.

PS.
Niestety opór Walonów udało się ostatecznie złamać. http://www.rp.pl/Gospodarka/161029126-Jest-porozumienie-w-sprawie-CETA.html  

Komisja Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego przyjęła projekt rezolucji „Strategiczna komunikacja UE jako przeciwdziałanie propagandzie osób trzecich”, która ma być odpowiedzią na propagandową ofensywę Kremla. Stało się to okazją do krytyki w TVP Info na wszystkich, którzy wyrażają podobne do Rosjan poglądy. Przypomina to nieco Makkartyzm – przynajmniej w tym sensie, że pewne poglądy nie mogą być przedmiotem rzeczowej krytyki. Oczywiście Rosjanie bagatelizują dokument, wytykając mu błędy rzeczowe.

Ciekawe, czy kiedykolwiek ktoś podejmie problem propagandowej wojny wewnątrz UE, której efektów obecnie doświadczamy? Ostatni bezczelny atak na Polskę ze strony Francji w związku z nieudanymi negocjacjami w sprawie helikopterów bardzo kontrastuje z planowanym „braterskim spotkaniem na szczycie”: Putin – Hollande. Może dlatego zostało ono przesunięte na czas „gdy będzie to wygodne dla prezydenta Hollande’a”.

Gdy wydarza się wielkie jakieś nieszczęście, ludzie zwykli pytać: dlaczego Boże? Jeśli wojna w Europie przyjmie bardziej krwawy charakter, stawianie takich pytań będzie niedorzecznością. Można się zastanawiać kiedy i jak, ale nie dlaczego! To już wiemy.

No – może nie wszyscy wiemy. Pseudoelita nie wie. Jedna z wybitnych przedstawicielek tego stada wieszczy: „trzecie pokolenie, a właściwie prawie czwarte, które II wojnę światową traktuje tak samo, jak np. wojnę napoleońską, nie wie, jak ma skanalizować swoją frustrację, więc gloryfikuje wojnę. I wcale nie mówię tylko o Polsce, bo radykalizują się narodowo wszystkie kraje”. Wszystkiemu winni są sfrustrowani nacjonaliści. Nie mogąc sprostać „elicie” intelektualnie i nie mogąc pogodzić się z wyrzucaniem na śmietnik historii takich przeżytków jak patriotyzm i religia, prymitywy są gotowe sięgać po przemoc. Pocieszające w tym głośnym wywiadzie jest to, że pani Rottenberg szacuje liczebność „elity” w Polsce na kilkaset osób (to chyba nawet na demonstracjach KOD'u bywa trochę przebierańców) i tym tłumaczy niemożność działania.

Dla ludzi rozumnych jest dość oczywiste, że zdobycze (terytoria, zasoby, łupy) nie mogą już być celem zbrojnych działań. Nawet pan Rottenberg zauważa, że „jeśli w Europie wybuchnie wojna, to nikt jej nie wygra”. Najcenniejsze zasoby (informacja, wiedza, kultura) wojskowym łatwiej zniszczyć niż zdobyć. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę niszczycielską moc współczesnego uzbrojenia. Dla osiągnięcia lepszej pozycji strategicznych bardziej właściwa jest wojna „hybrydowa” niż klasyczna. Eliciarze uważają zresztą, że PiS toczy wojnę hybrydową z Polską. A tak konkretnie, to Wałęsa (Polska to ja) w ten sposób komentuje podejrzenia o celowe wysadzenie przez UOP bloku w Gdańsku, a Rzepliński spór o Trybunał Konstytucyjny (TK to ja, a Polska bez TK jest niczym).

 

Godne życie nie jest możliwe w świecie, w którym rządzi kłamstwo i zakłamanie. Cały wierzchołek „piramidy potrzeb” - poza potrzebami fizjologicznymi – opiera się na prawdzie. Bez niej nie ma mowy o poczuciu bezpieczeństwa, akceptacji, czy samorealizacji.

Prawda jest też warunkiem pokoju. Żyjąc w prawdzie, możemy określić minimalne warunki życia, które pozwalają ludziom pogodzić się z losem. Niemożność spełnienia tych oczekiwań skłania nas do zmiany miejsca lub sposobu egzystencji. Inaczej dochodzi do konfliktów.

Rozumiejąc to, można zmierzyć się nawet z trudnymi problemami – takimi jak narastający konflikt polityczny w Polsce. Czy istnieją jakieś minimalne warunki, które sprawią – że Polacy będą mogli żyć obok siebie bez wrogości? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie. Jednak zanim poleje się krew – spróbować nie zawadzi.

1. Gdy Polska przystępowała do UE – zapewniano nas, że nadal będziemy mogli żyć po swojemu. Tymczasem niejaka Sylvie Kauffmann na łamach New York Times, grożąc „rozbiciem UE” (czytaj: wyrzuceniem niepokornych) twierdzi: „my, w starej Europie nigdy nie twierdziliśmy, że demokratyczna kultura i różnorodność są częścią tego pakietu. Jednak stało się tak tylko dlatego, że nie sądziliśmy, iż musimy”. Rządy państw dominujących w UE (głównie Niemiec) zachowują się powściągliwie – napuszczając na nas swoich pismaków i wspierając „opozycję”. Czy nie byłoby prościej, gdyby wprost zostały sformułowane ich oczekiwania? Dlaczego rządzący Polską o nie nie zapytają? Dostaliśmy jakąś tam „pomoc” w „pakiecie” z uchodźcami – to chyba należałoby rozpocząć od przeliczenia – ile euro równoważy jednego uchodźcę? Warto też wiedzieć, czy Niemcom przeszkadza polityka PiS, rząd konserwatywny w Polsce, czy sami Polacy jako niezależny naród? Tak trudno to wykrztusić? Pytanie dotyczy nie tylko Niemców – bo oni mogą milczeć z wyrachowania, ale też polskich władz, które boją się zapytać (chyba, że wolą nie wiedzieć?).

2. Podobnie ma się sprawa z tak zwaną „opozycją” w Polsce. Minimum tego, czego możemy chyba oczekiwać – to powiedzenie prawdy. Naprawdę chodzi im o „demokrację”, która ich zdaniem nie jest możliwa bez Trybunału Konstytucyjnego? Może – jak twierdzi wielu zwolenników władz – chodzi o urażone ambicje? Może „oni” nie potrafią żyć bez protektoratu „starej Europy”? Albo tylko boją się o swoje majątki i wpływy? Jeśli to będzie jasne – przecież możemy się jakoś dogadać. Nie znając prawdy – nadal będziemy mieli chocholi taniec, absorbujący niepotrzebnie społeczną aktywność, która może być użyta dla dobra kraju.

Dopiero wiedząc jaka jest sytuacja w kraju – można znaleźć skuteczne środki zaradcze. Jeśli doszło do nieporozumienia, gdy przystępowaliśmy do UE – to przecież można ponowić referendum – w Polsce i „starej Unii”. Jeśli Niemcy myśleli, że za euro kupili sobie Polskę – to możemy się przynajmniej potargować? Może nie całą? Wyniki wszystkich wyborów pokazują przecież jasno, że połowa kraju łatwo zniesie ich protektorat. Może tym razem zamiast jakichś „korytarzy” czy rurociągów można by ustalić jaki poziom ustępstw zaspokoi odradzającą się w Niemczech, a przytłumioną klęską roku 1945 żądzę panowania?

 

Europa chlubi się swoimi wartościami, demokracją, umiejętnością rozwiązywania konfliktów drogą dialogu. Czemu nie mielibyśmy spróbować i tym razem wielostronnych rozmów? Rząd niemiecki mógłby wydelegować swoich pismaków, którymi się wysługuje. „Zatroskane” lewactwo z Brukseli – swoich urzędników, którzy i tak nie mają nic do roboty. Polska Targowica – zamiast tracić czas na demonstracjach – też może zająć się czymś pożytecznym. Wśród rządzących także bez trudu można wskazać osoby, które mogą bardziej konstruktywnie spędzić czas (na przykład profesor Gliński, który ma zarządzać polską kulturą). Dajmy im wszystkim pół roku na wypracowanie kompromisu i poddajmy go pod referendum. A reszta społeczeństwa Polski i „zatroskanej” starej Europy zyska przynajmniej tyle spokoju….

W Szwecji grupa zamaskowanych mężczyzn chciała „zrobić porządek” z dziećmi imigrantów, których gangi opanowały dworzec kolejowy. Miała to być także zemsta za zabicie szwedzkiej pracownicy ośrodka dla młodocianych uchodźców.

Rozdawano ulotki, w których padło stwierdzenie, że wobec bezczynności władz, społeczeństwo musi zareagować.

Na razie policja potwierdziła jedynie, że rozdawano ulotki i nielegalnie zasłaniano twarze w miejscu publicznym. Podobno jednak bito każdego, kto wyglądał na imigranta. Media oskarżają kibiców.

Jednak bardziej prawdopodobne jest to, że organizatorem tej akcji był neonazistowski ruch SMR. Ilustracja pochodzi z ich strony internetowej, na której informowano o miejscu i czasie spotkania.

Europejskie społeczeństwa coraz bardziej się radykalizują. Działaczka „Alternatywy dla Niemiec” (AfD) otwarcie wzywa do tego, by „w ostateczności” strzelać do inielegalnych imigrantów. Polskie Za tydzień w całej Europie mają się odbyć manifestacje przeciw polityce w sprawie uchodźców. W Polsce ma je organizować Ruch Narodowy. Jest okazja, aby powiązać tą organizację z niemiecką Pegidą – pomimo że to Czesi są inicjatorami całego przedsięwzięcia.

Wynoście się stąd brudni Korsykanie. Ta dzielnica jest nasza. Z tymi okrzykami muzułmanie na Korsyce zaatakowali straż pożarną: Dla wielu mieszkańców, tak zwanych trudnych dzielnic francuskich miast, gdzie osiedlili się przybysze z arabskiej części Afryki, straż, policja, lekarze, pielęgniarki, listonosze - oni wszyscy są symbolem znienawidzonej przez nich Republiki.

Z kolei Korsykanie też mają dość Republiki z jej proimigracyjną polityką. Zaczęło się od nielegalnych demonstracji pod hasłami „Walczymy z szumowinami, a nie z Arabami!”, a skończyło na żądaniach niepodległości.

Napięta sytuacja jest w Calais, gdzie zdesperowani imigranci niszczą samochody Francuzów. Część mieszkańców postanowiła stworzyć uzbrojoną, nielegalną milicję. Jak tłumaczą - policja nie potrafi zagwarantować im bezpieczeństwa i chronić ich dobytku.

 

W przedświąteczną sobotę, gdy Polacy szykują się do najbardziej rodzinnych świąt i starają się okazywać dobro swoim bliźnim, polskie „elity” wyszły na ulice propagować nienawiść.

To są ludzie inteligentni, wykształceni, z wielkich miast. Kto więc podpowiedział im, by posłużyć się dziećmi z transparentem wzwywającym do odstrzelenia „Kaczora”?

Odpowiedź jest jasna – tak jak wszystkie działania tej „elity”, dopiero gdy zaakceptujemy teorię zła. Tylko człowiek pełen zła może robić takie rzeczy.

Tydzień temu ci sami ludzie – ramię w ramię ze spadkobiercami komunistów zrównali Kaczyńskiego z bandytą Jaruzelskim, a sami uczynili się nagle „obrońcami demokracji.

Córka Czesława Niemena, którego piosenkę ci „obrońcy” bezprawnie wykorzystali, napisała: „TO JAKIŚ PONURY ŻART....w kontekście nikczemnego i bardzo niemądrego (określając niezwykle subtelnie) porównywania przez kodowiczów historycznego, straszliwego 13.12. 81 do tego, co się dzieje dzisiaj w Polsce za sprawą partii PiS. Dlaczego?...bowiem ci, co teraz tak głośno biadolą i walczą o coś, czego rzekomo nie ma SĄ POTOMKAMI BIOLOGICZNYMI, BĄDŹ DUCHOWYMI KOMUCHÓW - TAK, RZECZY TRZEBA NAZYWAĆ PO IMIENIU - KTÓRZY MOJEMU OJCU, KTÓRZY CZESŁAWOWI NIEMENOWI NA POCZĄTKU STANU WOJENNEGO ZAFUNDOWALI TAKIE MANTO, ŻE SIĘ OJCIEC NIE MÓGŁ POZBIERAĆ PRZEZ LATA!”.

Czy powinowactwo duchowe lub biologiczne to dobre wyjaśnienie? Przecież to nie miłość do Jaruzelskiego, ale nienawiść do Kaczyńskiego ich jednoczy. Pojawiają się także inne teorie objaśniające ich zachowanie:

  • rozróżnienie na obóz patriotyczny i obóz zdrady narodowej,
  • teoria „odrywanych od koryta” beneficjentów obecnego systemu (KOD = Komitet Obrony Dotacji).

Próby takich wyjaśnień wywołują wściekłość drugiej strony. Oni zapewniają, że także czują się także Polakami. Zapewne większość z nich w to wierzy – nawet jeśli działają przeciwko Polsce i szczują Polaków na siebie. Także obrona przywilejów nie jest wystarczającym wyjaśnieniem. Wiele z tych osób osiągnęło taką pozycję, że żadna zawierucha im nie straszna.

Wszystkie te i inne teorie mogą być częściowym wyjaśnieniem, ale by ich zrozumieć musimy uwzgldnić bezgraniczną i irracjonalną nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego. To jest coś co ich łączy. Czy jednak przejście Kaczyńskiego na emeryturę cokolwiek by zmieniło? Bardzo wątpliwe. Na dalszym planie są jeszcze Macierewicz, Kamiński i generalnie „pisiory”.